Felieton: Królestwo za trenera!

1 grudnia 2013, 01:46 | Autor:

Rafał_Pawlak

„Królestwo za konia!” – krzyczał wg Szekspira król Anglii Ryszard III podczas bitwy pod Bosworth. Chyba pora, by głośno krzyknąć „Królestwo za trenera w Widzewie” i żyć nadzieją, że nie jest już za późno, jak było za późno dla angielskiego monarchy.

Moje kibicowanie Widzewowi zaczęło się tak na poważnie od meczów RTS-u z Liverpoolem – efektem tego jest między innymi to, że choć oczywiście Widzew to zdecydowanie u mnie numer jeden, to jakąś część swoich kibicowskich sympatii ulokowałem też właśnie w LFC. Zresztą z łatwością można dostrzec sporo podobieństw łączących oba kluby, poczynając od Czerwonej Armii na trybunach obu klubów. I dlatego pozwolę sobie zacząć ten felieton od historyjki dotyczącej właśnie drużyny z Merseyside.
Gdy prawie trzy lata temu zwalniano ze stanowiska trenera Roya Hodgsona, wymyślono by zatrudnić na tym stanowisku klubową legendę, jaką bez wątpienia jest Kenny Dalglish. Wielki piłkarz, współtwórca wielu tryumfów i świetny trener, zdobywający z Liverpoolem jego ostatnie mistrzowskie tytuły, mający również na koncie trenerskie mistrzostwo z Blackburn w 1995 roku. Wydać niektórym się mogło, ze wybór idealny – a jednak ja od razu osobiście uważałem, ze to pomysł zły, jeśli nie fatalny (zresztą nie ja jeden, spotykałem się z wieloma podobnymi głosami fanów i dziennikarzy). Dlaczego? Bo Kenny Dalglish nie brał udziału w poważnym futbolu gdzieś od 10 lat. Nie był tu przeszkodą jego wiek – ale to, że przez prawie całą epokę (bo tyle te 10 lat znaczy w futbolu) nie miał bezpośredniego kontaktu z futbolem, z szatnią, z wyzwaniami, z jakimi miał się teraz zmierzyć, z poziomem, na jakim przyszło mu walczyć. I niestety okazało się, że stało się dokładnie to, czego się obawiałem – drużyna Dalglisha próbowała po prostu grać archaicznie, stosować to, co stosowało się kilkanaście lat wcześniej, grać tak, jak grało się z Blackburn w roku 1995.  Dzięki umiejętnościom indywidualnym graczy nie spadała na dno, miała nawet momenty lepsze – ale ogólnie to mocno zakotwiczyła w przeciętności. A mówimy tu o przypadku ogromnej osobowości piłkarskiej i dużej osobowości trenerskiej – zaznaczę to jeszcze raz.

Dlaczego o tym pisze tu na portalu kibiców Widzewa? Bo nie mogę już całkowicie pojąć tego, co robią osoby zarządzające klubem w kwestii obsady na stanowisku trenerskim. Bo popełniają błąd nie podobny do tego opisanego wyżej, ale wielokrotnie poważniejszy. Od razu zaznaczę – lubię Rafała Pawlaka. Pomimo wszystkich tych jego wad, pomimo mniej lub bardziej słusznych zarzutów kibiców wobec jego osoby – ja go lubię. Grał u nas, wybrał nas i jasno to zadeklarował, strzelał bramki, pozostał w klubie w trudnym momencie i był w nim, gdy innym cierpliwości nie starczało. Lubię i już. Ale mam świadomość, ze nigdy nie był piłkarzem – nawet przy zachowaniu proporcji ligowych – formatu Kenny’ego Dalglisha, nigdy nie znaczył dla Widzewa tyle co „King” znaczył dla LFC. Co gorsza – Pawlak nigdy nie trenował – nie tylko Widzewa, ani żadnego innego klubu na poważnym szczeblu rozgrywek. Próbował (też zresztą bez powodzenia) prowadzić Sokół Aleksandrów, widzewskie rezerwy – to wszystko. Jego wiedza o trenowaniu w ekstraklasie może się brać tylko z tego, co pamięta z własnej gry w tejże lidze – a to kończyło się właśnie już prawie 10 lat temu!!! Doświadczeń trenerskich na szczeblu futbolu profesjonalnego – niech to nie będzie ekstraklasa, niech to będzie I liga – Pawlak nie ma żadnych. Nie był również asystentem żadnego ekstraklasowego szkoleniowca, ba – nie ma nawet formalnych uprawnień do prowadzenia drużyn w ekstraklasie (nie to, bym specjalnie wierzył w papierki, ale rozprawiam się z ostatnimi potencjalnymi kontrargumentami).

Czy uważam, że powierzenie stanowiska trenera temu właśnie szkoleniowcowi było błędem? Niekoniecznie – uważam wprawdzie, że jak się w klubie decyduje zwolnić trenera, trzeba mieć jakiś pomysł na to co dalej, ale przyjmijmy, że miało być to rozwiązanie tymczasowe. Po niezłym meczu w Poznaniu i zwycięskim (aczkolwiek wg mnie słabym – o czym pisałem od razu po meczu) pojedynku z Lechią, logiczne stało się, że dostał szansę dalej. Trwanie jednak przy tym pomyśle po kolejnych spotkaniach naszego zespołu uważam za dzieło szaleńca bądź sabotażysty. Wychodzi po prostu to, co wyjść musiało. Pawlak próbuje grać to, co zapamiętał z czasów swojej gry (i to tylko co widział od strony średniego piłkarza) i to, co próbował kazać grać (też ze słabym skutkiem) w III lidze. Gra archaiczna i łatwa do rozszyfrowania i  zatrzymania przez najsłabszych rywali. Ba, można nawet niekiedy grać archaicznie, ale konsekwentnie, nawet najsłabsze drużyny dostające w niektórych meczach po pięć straconych bramek, w innych potrafią zagrać na zero z tyłu. Widzew gra konsekwentnie słabo w ogóle i konsekwentnie dramatycznie słabo z tyłu. A to co się rzuca w oczy, to całkowita słabość taktyczna tego zespołu. Nigdy nie zgodzę z opiniami w stylu „A co trener może zrobić z tak słabymi zawodnikami?” Może! – co historia piłki pokazywała wielokrotnie. Radykalny przykład to Grecy z mistrzostwem Europy! A nam nie chodzi o mistrzostwo, nam chodzi o utrzymanie się. Owszem, nasza drużyna ma wiele bolączek, nie da się tego ukryć. Ale nie jest złożona z samych słabych punktów. Mamy zawodników, którzy występują nawet w reprezentacjach swoich krajów. I nikt nie oczekuje tu od szkoleniowca, by ci zawodnicy wznosili się ponad stan. Ale by grali tak, jak grać potrafi parę innych drużyn, których gracze wcale nie wydają się jakoś przerastać naszych o trzy klasy. Czy naprawdę mamy drużynę aż o tyle słabszą od Ruchu, Cracovii, Zawiszy, czy nawet Pogoni Szczecin, by nie móc dziś mieć na koncie 20 pkt? Czy Piotrek Stawarczyk, Sławek Szeliga, Igor Lewczuk i Adam Frączczak, to gracze z innej planety?

Nie wymagam od trenera Pawlaka sukcesów, nie wymagałbym nawet awansu do pierwszej ósemki. Ale nie mogę się pogodzić z tak beznadziejnymi brakami taktycznymi obecnego zespołu Widzewa. By drużyna mogła konstruować akcje, gracze muszą podawać, by mogli podawać, muszą mieć do kogo, by w ekstraklasie mieć do kogo podać, koledzy z drużyny muszą pobiegać trochę pokazując się zawodnikowi z piłką. Tymczasem u nas wszystko polega na tym, że biegnie zawodnik z piłką, a reszta stoi i czeka na podanie od niego. Czy to wina zawodników? Częściowo pewnie tak, ale właśnie od tego jest trener, by tego uczyć. Nie jest tak – nie ma mojej zgody na taką opinię – ze nasi zawodnicy tego się nie nauczą. Bo to nie jest wielka filozofia, bo grywali tak nieraz. Ba, ja mam wrażenie, że oni się nie pokazują, bo takie są wytyczne, że piłka ma iść mocno do przodu i nie ma sensu tracić sił na pokazywanie się koledze. I stąd wychodzą takie kwiatki jak dzisiejszy mecz, gdzie bardziej nie ruszać się podczas konstruowania ataku już się chyba nie da, czy jak spotkanie z Zawiszą, gdy Mariusz Rybicki wyprowadza piłkę spod własnego pola karnego, a Patryk Stępiński drepcze dwa metry za nim, schowany całkowicie, pomocnicy zaś stoją spokojnie przygotowując się już chyba powoli mentalnie do powstrzymywania następnej akcji Zawiszy, Rybicki zaś ma albo piłkę wybić daleko, albo pod własnym polem karnym przedrylować trzech rywali. Czy ewentualna strata jest to wina „Ryby”? Jeśli nawet, to w małym zakresie, on naprawdę nie ma innego wyjścia, nie ma komu podać, nie widzi Stępińskiego, bo ten idzie spokojnie dokładnie za jego plecami, nie widzi innych graczy Widzewa, bo ci stoją daleko.

To tylko jeden przykład, a w meczu zaobserwować takich sytuacji można wiele. Do tego dochodzi zaś cała niezbędna wiedza o schematach gry w obronie, która to wiedza naszej drużynie jest również całkowicie obca.  Co udowadnia 18 meczów bez zera na koncie strat!  Pawlak nie umie tego po prostu nauczyć, bo nie umie pokazać, jak się dziś gra, bo tego nie wie. Mówienie o dawaniu mu dalszej szansy jest równie mądre, jak proponowanie, by dać szansę trenować drużynę mnie, komukolwiek innemu z kibiców, nauczycielowi wf czy pani z klubowej księgowości. Zapewne nie wyjdzie, ale może stanie się cud? Nie ma żadnych poważnych podstaw do tego, by dalej „dawać szansę”! Jak wskazałem wcześniej, nie było jakichkolwiek wcześniejszych przesłanek, by móc wierzyć, że akurat Pawlakowi wyjdzie. Skoro już jednak powierzono mu tę drużynę, to dowodem dostatecznym i wg mnie ostatecznym za tezą, ze jednak nie wyjdzie, są obecne wyniki i styl gry tej najbardziej surowej taktycznie drużyny w ekstraklasie. Trwanie przy Rafale Pawlaku już od ostatniej przerwy reprezentacyjnej jest ogromnym błędem, a już koszmarnym błędem będzie trwanie przy tym wyborze także po porażce z Koroną. I znów nie przekonują mnie teorie, że „dajmy mu szansę do zimy, a potem poszukamy nowego trenera”. To co, te punkty możliwe do zdobycia w trzech najbliższych meczach są mało ważne? Może nowy trener nie będzie w stanie nadać już zespołowi własnego stylu, ale ile razy znany był efekt nowej miotły, która przynosiła punkty – sam Rafał Pawlak i mecz z Lechią to najlepszy dowód. A nie warto lekceważyć też jeszcze innego aspektu – nowy trener mógłby w tych trzech meczach przyjrzeć się drużynie, ocenić, gdzie widzi perspektywy, a kto nie budzi jego zaufania i gdzie będą potrzebne zmiany i wzmocnienia. Jeśli zatrudnimy szkoleniowca w grudniu, to spotka się z drużyną po świętach, nie będzie widział zawodników w żadnym meczu, poogląda ich na treningach i w połowie stycznia zacznie szukać zmian? Czy nie będzie za późno? Nowy trener już dziś mógłby namawiać nowych zawodników gdy są dostępni, nie wtedy, gdy wolni będą ci, którzy nie znaleźli miejsca nigdzie indziej.

I jeszcze jedna istotna uwaga – jestem za tym, by dawać szansę młodym trenerom, zaczynającym karierę, nawet nieznanym, szczególnie, gdy są byłymi zawodnikami klubu bądź inaczej byli z nim związani. Nie krytykowałem więc ani wyboru Kretka, ani Mroczkowskiego. Takiego wyboru można dokonać jednak, gdy się ma czas. Gdy przed nami cały sezon, w trakcie którego można naprawiać błędy. Ba – można dać tę szansę i zimą – gdy spadek drużyny w ligi oznaczałby po prostu spadek drużyny, tylko i jedynie, a nie możliwy całkowity upadek klubu. W takiej sytuacji jaką mamy obecnie w Widzewie utrzymywanie dalej trenera bez wiedzy, bez doświadczenia i bez wyników to stawianie całego majątku na to, że rzucona moneta po upadku na ziemię nie da ani reszki, ani orła, tylko stanie na kancie. Teoretycznie możliwe, ale można byłoby sądzić, ze taki hazardzista ma coś nie tak z głową. Panowie zarządzający dziś Widzewem – przemyślcie to. Powtórzę – trwanie przy waszych dotychczasowych wyborach to oznaka albo całkowitego dyletanctwa, albo sabotaż.

Pozostaje oczywiście pytanie kto miałby być następcą. Wiem, ze wybór nie jest łatwy. Warto przy tym pamiętać, że powinniśmy wybierać niekoniecznie tego, kto naszym zdaniem dobrze rokuje na przyszłość, że jego zespół będzie rozwojowy – ale tak, by przede wszystkim utrzymać się tu i teraz. Nie wiem, które nazwiska są realne z powodów pozasportowych, na szybko nasuwają się takie jak Michniewicz, Kubicki, Fornalik, Zieliński, Skorża, to tylko najprostsze luźne myśli – ale prawie każde nazwisko z trenerskim doświadczeniem będzie chyba lepsze niż stawianie na kogoś bez doświadczenia i bez wyników. Można rozpatrzeć się też wśród solidnych trenerów I ligi (były informacje z Przemysławem Cecherzem w roli głównej) – to też będzie próba mająca za sobą większą logikę niż to, co się dzieje teraz.  Żadne nazwisko nie da oczywiście gwarancji – jak postawisz na orła, może wypaść reszka – ale jak w starym dowcipie z modlącym się do Boga o wygraną w totka: dajmy najpierw Panu Bogu szansę i kupmy los. Można postawić wszystko na taki upadek monety, że pozostanie w pionie stojąc na kancie, ale to nawet w klubie z „Braveranem” nie jest chyba mądrą decyzją. Rafała Pawlaka chętnie bym widział w klubie nadal, nawet jako asystenta, który by pomagał i jednocześnie uczył, by może w przyszłości…
Na dziś to dostaje od zarządzających Widzewem niedźwiedzią przysługę – bo nikt nie zatrudni w przyszłości trenera drużyny, która pokazała jak grać nie należy, a sam Rafał przejdzie do historii wśród kibiców Widzewa jako ten, który przez brak umiejętności doprowadził do spadku Widzewa. Czy naprawdę warto?

Jusup