M. Zub: „Możliwe, że nie nadawałem się wtedy do Widzewa”

29 stycznia 2015, 10:19 | Autor:

Marek_Zub

Gdy Marek Zub wyjeżdżał do pracy trenerskiej na Litwę, mało który kibic Widzewa wróżył mu przyszłość pełną sukcesów. Przeciwnie, przy Piłsudskiego szkoleniowiec ten zapamiętany został, jako ten, który swoimi wynikami doprowadził do pierwszego konfliktu z fanami w erze Sylwestra Cacka. Przerwał 11-letnią passę nieprzegranych derbów Łodzi, zaraził zespół przeciętniactwem i przede wszystkim przyłożył się w ogromnym stopniu do spadku z ekstraklasy. Zagranicą został jednak Bogiem.

Zub, dla widzewiaków synonim nieudacznika, a dla kibiców Żalgirisu Wilno ojciec sukcesu w postaci dwukrotnego mistrzostwa kraju, udzielił obszernego wywiadu serwisowi „Weszło”. W rozmowie tej padło kilka ciekawych zdań, poruszono m.in. właśnie okres pracy trenera w Łodzi, w tym relacje z kibicami, Sylwestrem Cackiem czy odpowiedzialność za wyniki zespołu.

50-letni dziś szkoleniowiec przyznaje, że dla niego czas spędzony w Widzewie również nie należał do najprzyjemniejszych. „Spędziłem trzy lata w Widzewie i był to dla mnie najtrudniejszy czas. Z drugiej strony, to była najlepsza szkoła. (…) Przychodząc do Widzewa, byłem jako trener dobrze przygotowany. Nie miałem jednak wiedzy, ani doświadczenia, na czym polega funkcjonowanie w środowisku z kibicami i mediami. Tego się w Łodzi nauczyłem i nie była to lekcja przyjemna” – mówi „Weszło” Marek Zub.

Były opiekun łodzian zarzeka się też, że nie czuje się osobą, która doprowadziła drużynę do spadku z ekstraklasy. Przeciwnie, widział on szansę na utrzymanie, ale pod naciskiem mediów i fanów jej nie dostał. „Odszedłem z klubu cztery kolejki przed końcem, czekał nas jeszcze mecz z Zagłębiem, które już spadło. By się utrzymać, wystarczyło wygrać lub zremisować. A ja zrezygnowałem, bo presja na klub, drużynę i mnie była zbyt duża. (…) To też był ciężki czas: właścicielem zostawał Cacek, wisiała nad nami degradacja za korupcję, zimą nikogo nie mogliśmy ściągnąć. Do tego grupa zawodników, których wtedy zastałem, to głównie obcokrajowcy, jak Napoleoni czy Oshadogan. Grupa trudna do opanowania, z którą ciężko było stworzyć dobry klimat i drużynę” – tłumaczy się po latach.

Sprawa Josepha Oshadogana była swego czasu osobnym tematem, za odsunięcie charakternego zawodnika na Marka Zuba spadły gromy ze strony kibiców, którzy zarzucali trenerowi, że ten chce mieć w zespole tylko graczy posłusznych, jak owieczki. Zub broni się: „Kibice mieli swoich ulubieńców, widoczne były wpływy agentów, a mnie brakowało umiejętności kontaktu ze światem zewnętrznym. Jeśli ktoś demonstracyjnie mnie ignorował lub nie był zadowolony z moich decyzji, lądował na ławce lub na trybunach. (…) Widzew ma niesamowicie zaangażowanych emocjonalnie kibiców i nie chcę oceniać, czy te emocje nie wykraczają czasem poza granice i przyzwoitości stadionowego gustu. Jeżeli istnieje dobrze zorganizowana grupa fanów to dlatego, że chcą oni swój klub wspierać, natomiast ich zdanie, czy trener i zarząd im się podoba, jest silnie wyrażane. Podam przykład: z Polonią Bytom, ja odszedłem po tym meczu, graliśmy o sześć punktów, a pół godziny przed startem stadion wył z nienawiści do mnie”.

Marek Zub, zasiadając na ławce trenerskiej Widzewa, postrzegany był przez fanów, jako marionetka w rękach właściciela. Szkoleniowiec uważa jednak, że to nieprawda, choć na zewnątrz mogło to być mało wiarygodne. „Przyszedłem do Widzewa ze swoją koncepcją, ale większość uważała ją za koncepcję Cacka, a Zub ma tylko pozamiatać. Zdawałem sobie sprawę, że zatrudnił mnie Cacek, ale z racji znajomości – jeszcze z czasów Piaseczna – potrafiłem powiedzieć: to ja jestem trenerem, to mój pomysł” – mówił. „Nie wiem, czy na zewnątrz wyglądało to wiarygodnie. Od pierwszego dnia byłem złym trenerem, nienadającym się do Widzewa. Patrząc z perspektywy czasu, to były prorocze słowa. Możliwe, że wtedy faktycznie do Widzewa się nie nadawałem.” – ocenił samokrytycznie.

Cała rozmowa z Markiem Zubem TUTAJ