P. Cecherz: „Widzew to nie jest przystanek”

3 grudnia 2016, 18:33 | Autor:

Przemysław_Cecherz

W piątek oficjalnie doszło do zmiany trenera w Widzewie. Miejsce tymczasowego opiekuna zespołu, Tomasza Muchińskiego zajął zapowiadany przez WTM Przemysław Cecherz. O jego przyszłej pracy i innych istotnych kwestiach, związanych z funkcjonowaniem drużyny, przeczytacie w poniższym wywiadzie.

– Mówi się, że dla pana to już trzecie podejście pod pracę z Widzewem.

– Wie pan co, to bardziej prasa nagłośniła. Więcej się o tym pisało, niż było konkretnych rozmów. Była jedna sytuacja, gdy zadzwoniono do mnie. Wtedy rzeczywiście chciałem przyjść do Widzewa. To było jeszcze w I lidze. Potem to ja nie za bardzo mogłem. Może tak miało być? Nie powinno się poprawiać Najwyższego. Skoro tak się stało, to może tak było pisane? Może ten stadion czekał na mnie? (śmiech).

– Kiedy dostał pan propozycję objęcia zespołu przed rundą wiosenną?

– To było gdzieś w granicach trzech tygodni temu. Nie powiem panu dokładnie, ale pamiętam, że liga jeszcze grała, bo to było po jakimś meczu. Wtedy był pierwszy telefon od prezesa Klementowskiego.

– Trochę to potrwało.

– Umówiliśmy się, że będziemy w kontakcie. Przede wszystkim chciałem dograć do końca rundę jesienną. Druga sprawa, to fakt, że wiązał mnie ze Świtem kontrakt. Trudno było mi wtedy powiedzieć, czy będzie możliwe rozwiązanie w tej sytuacji. Nie chciałem więc za wcześnie informować. Wszystko nabrało tempa w ostatnim czasie.

– Na przeszkodzie mógł stanąć Świt, który gdyby się uparł, nie musiałby pana puszczać.

– Obawiałem się ze względu na to, że to jest ta sama klasa rozgrywkowa. Świt miał takie prawo odmówić. Powiem jeszcze tak: w Świcie bardzo dobrze mi się pracowało. Obie strony, i ja, i klub, byliśmy z tej współpracy zadowoleni. Bałem się, że może mnie przekonają (śmiech).

– Gdyby nie wyszło z Widzewem, nic wielkiego by się nie stało.

– To zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy człowiek jest bez pracy. Wtedy czeka się nerwowo na każdy telefon. Tutaj był ten komfort. Druga sprawa – to jest Widzew! To klub, na który jeździłem od najmłodszych lat. Chyba zacząłem w 1985 roku. Nie pamiętam. Wiem, że Widzew grał z Lechem i skończyło się 1:1. Bramkę strzelił nam Okoński, a wyrównał chyba Włodek Smolarek.

– Czyli do sprawdzenia.

– No tak, do sprawdzenia. Siedzieliśmy naprzeciwko honorowej, bo tam zawsze wisiała granatowo-biało-czerwona flaga Koluszek.

– Ruch w kierunku Piłsudskiego był więc natychmiastowy? Czy wahał się pan? Moment wejścia do klubu ma pan trudny.

– Wiadomo, trzeba się było z tematem jednak przespać. Analizowałem sytuację, bo nie jest to najlepszy moment. Biorę drużynę w schedzie po kimś, z podpisanymi kontraktami. Dwa, biorę po kimś drużynę z konkretnym wynikiem punktowym. A wiadomo, jak to jest w Widzewie – on ma zawsze wygrywać.

– Wierzy pan w możliwość odrobienia 12 punktów czy został pan trenerem-konstruktorem, który ma spokojnie zbudować drużynę na kolejny sezon i wtedy atakować II ligę na poważnie?

– Dwanaście punktów to sporo. Pewną pracę trzeba tu będzie wykonać. Pewne ruchy kadrowe też muszą być wykonane. Musimy iść taką drogą, żeby chcieć wygrać ile się da, ale już myśleć o kolejnym sezonie. Gdyby nie udało się awansować w tym, to w przyszłym to już będzie mus. Absolutnie nie będzie wtedy żadnej innej możliwości!

– Z Przemysławem Cecherzem u steru?

– Kontrakt mój jest tak skonstruowany, że przedłuża się automatycznie po uzyskaniu awansu. Więc ja też mam jasny cel. Nie chcę absolutnie, żeby te pół roku było stracone. Wszystko jeszcze wiosną jest możliwe, choć nie będzie łatwo. Długo znam kibiców Widzewa. Wiem, że oni wiele wybaczą, ale nigdy nie przymkną oka na brak ambicji, honoru i wiary w sukces do samego końca. My musimy tego przestrzegać. Muszę to wpoić piłkarzom. Pamiętam z opowieści brata [Jarosław Cecherz był piłkarzem Widzewa – przyp. WTM], że bardziej bali się po słabym meczu nie tego, co powie trener, tylko byli zawodnicy w kawiarni u Pani Basi (śmiech). Jakiś czas temu Widzew odciął się od tych byłych piłkarzy. Nie wolno tego deptać, bo to oni wpajali w nas widzewski charakter. Trzeba to tego wrócić. Żeby młodzi zawodnicy wiedzieli, że Widzew to nie jest przystanek. Że to nie jest tylko fajny klub, tylko historia, tradycja i świętość.

– Zacznie pan pracę od przebudowy zespołu. Są już plany?

– Zmiany muszą być. Uważam, że na tą ligę kadra złożona z dwudziestu dziewięciu piłkarzy jest za duża. To jest za dużo niezadowolonych ludzi w szatni. Trenujemy cały tydzień, a potem w meczu może zagrać jedenastka plus czterech rezerwowych. Reszta wie, że nie zagra. Wszędzie, gdzie pracowałem, liczyłem sobie tak: jeden jest kontuzjowany, drugi pauzuje za kartki, a ja mam do dyspozycji jeszcze osiemnastu piłkarzy. Nie liczę bramkarzy, więc w polu muszę mieć około dwudziestu zawodników. Pamiętajmy też, że Widzew przez wiele lat szkoli młodzież. Nie wierzę, że wśród juniorów nie ma kogoś, kto w razie czego nie poradzi sobie z zadaniami na treningu. Dla nich to też nobilitacja, bo po to się trenuje, żeby dostać szansę.

– Wie, pan już, kogo pożegna i jak szerokie będzie wietrzenie szatni?

– Uważam, że potrzebna jest świeża krew. Myślimy z zarządem o trzech-czterech głównych transferach. Wiadomo, że zima nie jest łatwym momentem na zmiany, bo niektórzy mają już podpisane deklaracje amatora na kolejny rok. Jest to pewna przeszkoda, ale do obejścia. Potrzebujemy wstrząsu, ale nie rewolucji. Ktoś mi włożył w usta coś, czego nie powiedziałem. Nie mówiłem, że piętnastu piłkarzy trzeba pożegnać. Nie rozumiem, czemu jakaś gazeta tak napisała. Wstrząs – tak, rewolucja – nie. Dodatkowym bodźcem dla piłkarzy będzie stadion. Zwiedziłem go w piątek i jestem w szoku.

– Pozytywnym?

– Bardzo! W pewnym momencie wyszliśmy na murawę, człowiek rozejrzał się wokół i gardło się ścisnęło. Dla piłkarzy to będzie zaszczyt móc tu zagrać. Na meczu otwarcia na pewno będzie komplet, widzimy, jak sprzedają się karnety. Potrzebujmy piłkarzy, którzy mają za sobą doświadczenia gry na takim obiekcie i takich, którzy chcą je zdobyć. Musimy mieć drużynę, która mentalnie będzie gotowa znieść tą presję. Nie jest to łatwe, bo mylą się i w Barcelonie, i w Realu. Ale w tym kierunku trzeba zmierzać.

– Wydaje się, że z presją problemy mieli głównie bramkarze. Pan grał na tej pozycji, zmiany będą?

– Na tym etapie nie chciałbym niczego przesądzać. W poniedziałek spotykamy się z zarządem i będziemy na ten temat rozmawiać. Zaczniemy od analizy kontraktów, żeby wiedzieć, na jakie ruchy możemy sobie pozwolić. Jest na to czas, nie ma pośpiechu. Ja wiem, że media chcą krwi, ale my musimy podejść do tej sprawy ze spokojem. Chcemy wykorzystać mądrze ten czas.

– Położy pan większy nacisk na przygotowanie fizyczne? Dużo się o tym ostatnio mówi.

– Uważam, że przygotowanie nie jest problemem. Wystarczy odpowiedni dobór metod treningowych. Jeśli zespół był zmęczony sezonem, wystarczyło zmniejszyć obciążenia interwałowe, stawiając na obciążenia typowo impulsacyjne, na szybkość i siłę. Dam panu jeszcze jeden przykład. Jest pan skrajnie wyczerpany, kładzie się na ulicy i mówi: nie zrobię już ani kroku. Tymczasem kilometr dalej topi się pana dziecko. Nie pobiegnie pan?

– Wiadomo.

– Czyli ma pan siłę! Każdy ma jakieś rezerwy. Trzeba umieć je z siebie wykrzesać. Tym się różnią najlepsze kluby świata od reszty – umiejętnością przekraczania swoich granic. Jest w tym również ogromna rola trenera, ale jeśli sam zawodnik nie chce, to trzeba mu podziękować za współpracę.

– Uchodzi pan za surowego i wymagającego trenera. To emocje meczowe kreują taki pański wizerunek?

– W tygodniu jest inaczej. Na co dzień są treningi, które uważam za bardzo ważne. Wtedy piłkarze nie mają prawa odpuścić nawet na centymetr. Ale są też takie dni, gdzie trzeba zawodnikom odpuścić i dać im wolną rękę w dojściu do czegoś. Jeżeli chodzi o mecz, to wiadomo, są emocje. To jest wykładnik tego, co przepracowałeś w tygodniu. Stąd moje zachowanie przy ławce rezerwowych. Ja wymagam bardzo dużo, ale nie pamiętam zawodnika, który źle wspominałby naszą współpracę. No chyba, że ktoś nie grał albo komuś dziękowałem za współpracę. Nie można mieć samych przyjaciół. Jak ktoś ma tylko przyjaciół to znaczy, że jest wredny.

– Ma pan pewne doświadczenia z rundy jesiennej. Kto pańskim zdaniem może jeszcze walczyć o awans? ŁKS, Drwęca, Lechia, Legia II, Widzew i Świt będą nadal rozdawać karty?

– Wszystkie te zespoły, które pan wymienił, mogą rozdawać karty. Jeśli chodzi o solidność w grze, realizację założeń w defensywie, najwyżej cenię ŁKS. Widać, ile stracili bramek. Oni dwa lata grali w tej lidze, budowali drużynę i dokładali kolejne elementy. Sprowadzenie takiego Radionowa dało im bardzo dużo z przodu. Grając przy tym odpowiedzialnie z tyłu mają przepis na sukces. Powiedzmy sobie szczerze: to największy faworyt do awansu. Drwęcy nie cenię za wysoko. To zespół ruchliwy, dobry w ofensywie, ale ma luki, które można wykorzystać. Dołączyli jednak do czołówki i będą się bić. Piłkarsko najwyżej oceniam Legię. To młoda ekipa, ale ci piłkarze nieraz byli dłużej szkoleni, niż dwudziestoparoletni gracz w III lidze. Są dobrze ułożeni, szybko przechodzą do ataku, grają świetnie jeden na jednego. To trudny rywal. Lechia ma indywidualności, np. Mireckiego, ale gra nieco schematycznie. Można było przewidzieć ich ruchy. O Widzewie i Świcie, z wiadomych względów nie chcę mówić.

– Jak wyglądać będzie sztab szkoleniowy? Przychodzi pan sam czy z asystentami?

– Przychodzę do Widzewa sam. Będziemy w tygodniu rozmawiali na ten temat i zobaczymy, jak ten sztab będzie wyglądał.

– Będzie pan korygował już ogłoszone plany przygotowań? Pytam o terminy, sparingpartnerów. Planujecie jakiś obóz?

– Terminy rozpoczęcia przygotowań i sparingów nie są do korekty. Ktoś je układał i trzeba to zrealizować. Dałbym może w pewnym momencie ze dwa mecze kontrolne mniej, odpuściłbym te środy. Gdybyśmy mieli dalej tak liczną kadrę, to nie byłoby problemu. A tak będę musiał nieco zmienić obciążenia. Obóz by się przydał. Będę namawiał zarząd do tego, żeby pojechać przynajmniej na cztery-pięć dni. Popracować na spokojnie i przyjrzeć się piłkarzom w dłuższym wymiarze czasowym. Trener ma wtedy czas, żeby zobaczyć, jak oni funkcjonują jako drużyna, porozmawiać z każdym z osobna. Na razie nastawiamy się na pracę na ChKS, ale będziemy w kontakcie z Gutowem. Jeśli pogoda pozwoli, to wejdziemy tam na naturalne boisko.

– Przychodzi pan do klubu, który darzy uczuciem. Grał tutaj pana brat, a pan jest zadeklarowanym sympatykiem Widzewa. Praca w nim będzie dla pana dzięki temu czystą przyjemnością czy raczej dodatkową odpowiedzialnością?

– Jedno i drugie. To jest ogromna przyjemność, bo człowiek wyrósł na Widzewie i kocha ten Widzew. Możliwość uczestniczenia w otwarciu stadionu to piękna sprawa. Ale tak, jak pan mówi – to też ogromna odpowiedzialność. Jest to jednak również dodatkowa motywacja. To jest coś, na co czekasz. Jeśli o czymś się marzy i to się spełnia, to wie pan… Jak dziecko znajdzie pod choinką prezent, na jaki liczyło, to też się cieszy.

Rozmawiał Ryan