P. Klementowski: „Zachowujemy pokorę, ale wiemy, że musimy to zrobić!”

12 lipca 2017, 09:06 | Autor:

Klementowski_Kretek

Przemysław Klementowski nawet po zostaniu formalnym prezesem Widzewa nie zabiera zbyt często głosu. Woli pracować z ukrycia. Nam udało się jednak namówić go na dłuższą rozmowę. Zapraszamy do lektury.

– Ciężko pana namówić na wywiad. Nie ma pan parcia na szkło (śmiech).

– Bo ja jestem od działania, a nie od komentowania. Ale tak długo atakowaliście, że musiałem w końcu ulec (śmiech).

– Powoli możemy już chyba podsumować okres pańskiej pracy w ostatnim czasie, bo zamykamy kadrę.

– Jestem zadowolony z tego okresu, bo udało się go wykorzystać naprawdę efektywnie. Większość planów transferowych udało nam się zrealizować. Nie wszystkie, bo jednak dla kilku piłkarzy zejście do III ligi okazało się barierą nie do przeskoczenia, ale 3/4 priorytetów zostało zrobionych.

– Wśród tych niepowodzeń najgłośniejsze nazwisko miał chyba Robert Demjan.

– To w końcu były król strzelców Ekstraklasy. Rzeczywiście, chcieliśmy go sprowadzić do Łodzi, bo wierzyliśmy, że będzie w stanie zagwarantować te piętnaście, może dwadzieścia bramek w sezonie. W jego przypadku problemem nie była jednak niechęć do gry w III lidze.

– Poszło o pieniądze?

– Przyjęliśmy jako zarząd pewne założenia i nie ma takiego piłkarza, dla którego moglibyśmy przekroczyć pewien limit. No, może paru by się znalazło (śmiech).

– Przemysław Cecherz podkreślał, że przede wszystkim chcieliście wzmocnić atak.

– To prawda. Każdy widział, że nasi napastnicy wiosną strzelali bardzo mało bramek. Zdobywanie goli spoczywało na barkach skrzydłowych, czyli Daniela Mąki i Mateusza Michalskiego. Fajnie, że oni tyle nastrzelali, ale chcieliśmy jednak znaleźć jeszcze inne źródło bramek, żeby nie być zależnym tylko od dyspozycji tej dwójki. Sprowadzenie króla strzelców poprzedniego sezonu, Daniela Świderskiego, a także Michała Millera, który był najlepszym piłkarzem Drwęcy, drużyny zwycięskiej w tamtych rozgrywkach, uważam za ewidentne wzmocnienia. Zresztą, codziennie jestem na treningu i widzę już, że po Demjanie nikt płakać nie będzie.

– Z ruchów w defensywie też jest pan zadowolony?

– Myślę, że tak. Opuścił nas Marcin Nowak, który miewał problemy ze zdrowiem i nie było pewne, czy będziemy mogli na niego liczyć dalej, a także Michał Czaplarski, który miał problemy z wywalczeniem miejsca w składzie. W ich miejsce ściągnęliśmy najlepszego, a do tego wciąż perspektywicznego obrońcę Drwęcy – Damiana Kostkowskiego oraz Radosława Sylwestrzaka. Uważam, że jakość gry obronnej została podniesiona.

– Największym hitem było sprowadzenie Aleksandra Kwieka. Nie trzeba było tworzyć komina płacowego?

– Ja bym jeszcze dodał ostatni transfer, czyli Bartka Niedzielę. Dostałem potem wiele SMS-ów od ludzi siedzących w Ekstraklasie czy I lidze, że zrobiliśmy ogromne wzmocnienie. Obaj ci piłkarze z pewnością mają wszelkie predyspozycje, by stać się gwiazdami całej ligi. Ale pamiętajmy, plany i oczekiwania nie zawsze idą w parze z rzeczywistością. To, czy te transfery będą udane, pokaże dopiero boisko.

– To już koniec głośnych transferów?

– Raczej tak. Jeśli trafiłaby się jeszcze jakaś super okazja, to mamy miejsce i środki, ale na siłę nie będziemy już nikogo szukać. Mamy wystarczająco mocną kadrę i dużą rywalizację na kilku pozycjach. Wystarczy sobie wyobrazić, że ktoś z trójki Niedziela, Mąka, Michalski będzie musiał usiąść na ławce. To mówi samo za siebie.

– Co z młodzieżowcami?

– Tutaj jeszcze będą dokonywane pewne ruchy. Chcemy jeszcze pozyskać mocnych młodzieżowców. Tak, żeby rywalizacja była na każdej pozycji. Nie możemy mieć słabych punktów także w tych miejscach, gdzie będą grali młodzieżowcy.

– Trener Cecherz mówił już, że zamierza zostawić w zespole Bartłomieja Rakowskiego i Mateusza Ostaszewskiego.

– Takie są jego decyzje, a naszą rolą jest sfinalizowanie tych transakcji. Na chwilę obecną nie są to jednak jeszcze piłkarze Widzewa. Musimy jeszcze porozumieć się w 100% z ich klubami. Oprócz nich chcemy podpisać umowy jeszcze z dwoma, może trzema takimi młodymi graczami, żeby w razie kontuzji, kartek czy słabszej formy mieć młodzieżowców pod ręką.

– Kończąc temat transferów, słyszałem, że ma pan różne „ciekawe” sposoby na ich realizację.

– Tak? Jakie (śmiech)?

– Na przykład spotkania w środku nocy daleko od Łodzi albo wysyłanie filmów z dopingiem kibiców, by przyszli widzewiacy wiedzieli, kto ich chce. Menadżerowie też pana nie kochają.

– Czego się nie robi dla ukochanego klubu? Były różne sposoby. Z jednym piłkarzem, w pierwszym kontakcie telefonicznym, zadałem pytanie. Powiedziałem mu, że jak zgadnie, jaki klub reprezentuję, to do nas przyjdzie. Dałem mu tylko jedną podpowiedź: „Ten klub ma najwięcej kibiców w Polsce”. Odpowiedział bez wahania: „Widzew”. Od razu się po polubiliśmy (śmiech). Takich wesołych sytuacji było sporo, może opowiem o nich więcej, jak moja misja w Widzewie dobiegnie końca, a ja wrócę na trybuny.

– Niedawno dopiero się zaczęła. Być prezesem Widzewa wiele dla pana znaczy?

– Czy wiele? To niesamowite! Jak każdy kibic chodziłem na mecze i byłem z klubem na dobre i na złe. Nigdy bym jednak nie pomyślał, że kiedyś będę piastował w Widzewie taką funkcję.

Ciężko jest mierzyć się codziennie z taką presją, oczekiwaniami i odpowiedzialnością?

– Dla mnie, jeśli chodzi o Widzew, nigdy nie jest ciężko. Staram się jak mogę, by wykonywać swoją pracę dla klubu jak najlepiej. Rzecz jasna nie tylko ja, bo w zarządzie jest nas sześciu i każdy wkłada swoje zaangażowanie w funkcjonowanie Widzewa. Niektórych rzeczy z boku nie widać, dlatego podkreślam zawsze, że docenić trzeba wszystkich. Również tych, których nazwiska nie pojawiają się codziennie w gazetach. Bez nich nie byłoby tego sukcesu.

– Nikt z zarządu nie pobiera wynagrodzenia?

– Nikt.

– Czuje pan, że wiele środowisk pcha wózek w jednym kierunku?

– Oczywiście. Człowiek czuje, że Widzew to nie tylko prezes, zarząd. To także całe stowarzyszenie RTS i jego członkowie, stowarzyszenia kibiców, różnorakie akcje, jak chociażby Wielka Orkiestra Widzewskiej Pomocy od Tomka Figlewicza, od której dostaliśmy prawie pół miliona! Są wpłaty na konto klubu czy cegiełki w postaci zakupu karnetu. Mnie osobiście cieszy każdy człowiek, który przychodzi na stadion, zakłada szalik i wspiera drużynę dopingiem. Mógłby siedzieć w domu i narzekać na wszystko w Internecie. A jednak stara się coś od siebie dać i ja to cenię. Po tylu upokorzeniach, jakie Widzew przeszedł w ostatnich latach, to nadal pozostaje magiczny klub!

– Tą magię widać choćby w sprzedaży karnetów. Po sukcesie z zimy, teraz też wygląda to imponująco.

– To prawda. Bardzo nas cieszy, że kibice cały czas chcą być z drużyną i ją wspierać. Mimo, iż nie zrealizowaliśmy celu w poprzednim sezonie i dalej będziemy grać w III lidze. Nie odwrócili się od nas także sponsorzy, a wręcz ich przybyło. Widać to po sprzedaży wszystkich sky boksów. Sprzedaż idzie dobrze i liczymy na pobicie rekordu. Zatrzymamy sprzedaż w okolicach 16 tysięcy. Mamy piękny stadion, mocną drużynę i wspaniałych kibiców. Brakuje tylko jednego…

– …awansu.

– Dokładnie! Wszyscy razem musimy go wywalczyć w tym sezonie. Jestem przekonany, że mocna drużyna, wspierana przez sponsorów i doping trybun, zrobi swoje. Wszyscy tego od niej oczekujemy. Wiem, jak ludzie spragnieni są sukcesu sportowego w postaci choćby awansu do II ligi. Sam to widzę po sobie. Zachowujemy pokorę, ale wiemy, że musimy to zrobić!

– Zarząd zdecydował się pozostawić na stanowisku Przemysława Cecherza. Odważna decyzja, biorąc pod uwagę fakt, że wylewa się na niego potężna fala krytyki.

– Zimą umówiliśmy się, że zrobimy wszystko, by uratować tamten sezon, ale jak się nie uda, dalej będziemy współpracować. Nie spróbować to byłoby nie po widzewsku. Dużo ludzi nie wie, jak wyglądały nasze rozmowy. Przemek dużo ryzykował. To widzewiak w krwi i kości, taki jak ja czy pan. On przecież zrezygnował z oferty z I ligi, by tutaj przyjść.

– Priorytetem jest awans. A co szerszej perspektywie?

– Cały czas chcemy budować struktury, bo przecież na początku roku zaczynaliśmy w zasadzie od zera. Dołączył do nas Pan Kretek, który ma odpowiadać za sprawy sportowe. Musimy zacząć myśleć o poważnym szkoleniu młodzieży, żeby w przyszłości móc korzystać z własnych zawodników. Teraz trenowało z drużyną czterech wychowanków i żaden się nie przebił. Chcemy, żeby było inaczej.

– Pomóc w tym mogą inwestorzy. Mówi się, że firma Murapol jest już u progu.

– Nie mogę nic na ten temat powiedzieć, ponieważ jestem objęty klauzulą poufności. Mogę jedynie kolejny raz zapewnić kibiców, że wszelkie nasze działania czy negocjacje zawsze toczone są w taki sposób, by interes klubu był na pierwszym miejscu.

– Martwi pana brak uregulowania kwestii ośrodka na Łodziance?

– Jasne, że martwi. Przecież o jego budowę walczyło środowisko widzewskie. Radny Markwant zabiegał o to, zbierał podpisy na osiedlach, angażował rodziców dzieciaków. Gdy już udało się wywalczyć te boiska, to nagle okazuje się, że mamy kolejkę chętnych. Ja to rozumiem, ale chciałbym, żeby zrozumiano też nas. Mamy piętnaście grup młodzieżowych i musimy się gdzieś podziać. Oni nie mogą wiecznie trenować na orlikach, a pierwsza drużyna jeździć poza Łódź. Mam nadzieję, że dojdziemy z Miastem do porozumienia w tej kwestii.

– Miasto ma ostatnio oczy zwrócone na drugą stronę Łodzi. Zapowiedziano, że za blisko sto milionów rozbudowany zostanie obiekt ŁKS, na który przychodzi trzy i pół tysiąca ludzi. Umowa była taka, że oba kluby będą traktowane tak samo, a tymczasem szykuje się spora dysproporcja finansowa.

– Spokojnie, jak tak dalej pójdzie, to niedługo nasz stadion okaże się za mały i trzeba będzie go rozbudować. Wtedy wszystko się wyrówna (śmiech).

Rozmawiał Ryan