Relacja z trybun: Zagłębie Lubin – Widzew Łódź 19.10.2013

20 października 2013, 19:57 | Autor:

Kalisz_Lubin

Przed meczem w Lubinie kibice byli pełni nadziei, że piłkarzom uda się w końcu przełamać fatalną passę meczów bez wygranej na wyjeździe. Dziś mija dokładnie rok od ostatniego zwycięstwa poza Łodzią i jeszcze przyjdzie nam poczekać na zdjęcie tej klątwy. Lekkim otarciem łez była atmosfera panująca przez cały wyjazd.

Data sobotniego spotkania (19.10.) sugerowała, że każdy inny wynik, jak triumf łodzian, nie ma prawa paść. Czekający niemal równy rok na wygraną wyjazdową kibice ruszyli po raz kolejny na szlak, tym razem do Lubina. Wyjątkowo podróżowano na Dolny Śląsk koleją, a na pokład pociągu specjalnego wsiadło ok. 650 kibiców.

Niestety z lubińskiej stacji do stadionu kawałek jest, a na dodatek dystans trzeba było pokonać „z buta”. Późne dotarcie pod bramy obiektu spowodowało, że na kołowrotkach zrobił się lekki ścisk i fani już będący w sektorze czekali z dopingiem na pozostałych. Na płotach tego dnia wyjątkowo pojawiły się tylko dwie flagi: „Widzew Łódź” oraz płótno CSKA Moskwa.
Kiedy już grupa wyjazdowa wypełniła „klatkę” wystartowano z dopingiem, który jak zawsze w tym sezonie rozpoczyna się od słów: „RTS, jesteśmy z Wami”. Ma to oczywiście związek z przedsezonowymi zapowiedziami kibiców, że ci będą stali murem za piłkarzami.
Nic w tej materii się nie zmienia i tak też było w Lubinie. Sektor falował, tańczył, skakał, starał się, jak mógł, dodać skrzydeł czerwono-biało-czerwonym. Ci jednak nie mogli dostroić się do kibiców, bowiem od pierwszego gwizdka to Zagłębie było aktywniejszym zespołem, stwarzającym sobie więcej dogodnych okazji.

Pierwsza połowa zakończyła się jednak bezbramkowym remisem, a na drugą wybiegła całkiem odmieniona drużyna Widzewa. Łodzianie od początku drugiej części grali odważniej i agresywniej. Coś wisiało w powietrzu, czuli to i piłkarze i kibice. Ci drudzy lekko zdrzemnęli się w przerwie i w przeciwieństwie do zawodników powoli wchodzili w odpowiedni rytm meczu. Kiedy jednak sektor gości wszedł na właściwy poziom, było bardzo „elektrycznie”. Na wyżyny swego kunsztu wspinał się widzewski bębniarz, który w pewnym momencie zarzucił wyjątkowo energicznie rytm „Broendby” i towarzystwo odleciało. Kilka minut później Eduards Visnakovs wpakował głową piłkę do lubińskiej bramki i sektor ogarnęła istna furia! Kibice gości wyskoczyli z koszulek i w amoku radości i dumy bawili się tak, jakby Widzew właśnie strzelił bramkę w finale Ligi Mistrzów.

Najwięksi pesymiści nie przewidywali jednak tak smutnego zakończenia. To, co przydarzyło się między 77 a 85 minutą meczu, było jak prawy sierpowy Mike’a Tysona! Po objęciu prowadzenie podopieczni Rafała Pawlaka całkowicie oddali gospodarzom inicjatywę, a ci wykorzystali to z nawiązką strzelając przeciwnikom trzy gole w osiem minut! Kwintesencją całego dotychczasowego sezonu było trafienie nr 3, kiedy Maciej Mielcarz wyłożył piłkę napastnikom Zagłębia, jak w prezencie.

Mimo bolesnego upadku z nieba do piekła „klatka” dawała z siebie, ile zdołała wykrzesać. Siedzący na trybunie prasowej i mogący tym samym sprawiedliwie ocenić doznania wokalne obu ekip uznali, że „Czerwona Armia” znów wygrała na lubińskiej ziemi. Marne to jednak pocieszenie, skoro do domów wracać trzeba było bez choćby punktu. Magia liczb nie zadziałała.
Piłkarze, którzy po meczu podeszli do kibiców podziękować za wsparcie usłyszeli idealną, wymowną i donośną…ciszę! Niech będzie to dla nich przesłaniem, że pula głupio traconych, arcyważnych punktów powoli się wyczerpuje i trzeba zacząć wygrywać. Najpierw ze swoimi słabościami, a potem z rywalem na boisku. Tego Wam drodzy piłkarze życzymy z całego serca!

Z kronikarskiego obowiązku: w sektorze gości lubińskiego stadionu melduje się 620 kibiców Widzewa, w tym delegacje Ruchu Chorzów i CSKA Moskwa (z małą flagą). Kilkadziesiąt osób (ok. 30) zostaje za bramą z powodu braku dokumentów i kasy. Z akcentów ultras nie wydarzyło się nic godnego uwagi, może poza szalem Zagłębią, który dziwnym trafem uległ samozapłonowi.
Co do postawy „Miedziowych”, to jedynie po ruchach w młynie można było dowiedzieć się, że ktoś tam żyje. Natomiast to, że gospodarze doskonale słyszeli doping Widzewa, okazało się pod koniec meczu. Kiedy Zagłębie wyrównało pół stadionu zamiast cieszyć się z gola, zaczęło wyładowywać frustrację na gościach. Dzięki, że i Wy nas doceniliście ;-)
Na pochwałę lubinian zabawa z dzieciakami po ostatnim gwizdku.

Do zobaczenia w piątek na Piłsudskiego oraz w następny wtorek w Krakowie! Psy szczekają, a widzewska karawana jedzie dalej!