W. Obarek: „Sukces musi się rodzić w bólach. Nic nie może przyjść za łatwo!”

12 sierpnia 2015, 21:43 | Autor:

Witold_Obarek

Witold Obarek nie poprowadził jeszcze drużyny Widzewa w żadnym oficjalnym meczu, a już zyskał sobie ogromną sympatię trybun. Charyzmatyczny szkoleniowiec, kipiący energią i zaciętością, doskonale wpasował się w charakter łódzkiego klubu. Na trzy dni przed startem rozgrywek ligowych porozmawialiśmy z trenerem o przygotowaniach, filozofii pracy i oczekiwaniach.

– Widzę, że naprawił Pan już telefon po meczu w Koluszkach (śmiech)

– Tak, już wszystko OK. Działa jak trzeba.

– Co się tam tak naprawdę stało?

– Z telefonem? Z tych moich nerwów zderzył się ze ścianą (śmiech)…

– …Trenerze, o wynik pytam (śmiech). Przypadek, jakich wiele w sparingach, czy może organizmy zawodników odmówiły posłuszeństwa po ciężkich treningach?

– To nie był przypadek. Zawodnicy po prostu mieli ołów w nogach, ledwo chodzili. Zrobiliśmy to z premedytacją, wynikało to z naszego planowania treningów. Młodzi mieli jeszcze gorzej, bo grali mecz i we wtorek, a potem w środę. Starsi też jednak swoje na zajęciach w tyłek dostali, więc nie mogło być inaczej. Dzień wcześniej mieliśmy ostatni tak ciężki trening. Dopiero w czwartek zespół miał wolne. Szczerze mówiąc, to nie myślałem, że się aż tak poddadzą. Nie mieli sił, do tego straciliśmy głupie bramki. Nie było gry do przodu, niczego nie było.

– W ostatnim spotkaniu przed ligą było już dużo lepiej. Wynik uspokoił kibiców, a i telefon wytrzymał.

– Gra się poprawiła, bo przyszła świeżość. Zaczęliśmy już odpuszczać z treningami, bo był już do tego najwyższy czas. A do tego te ciągłe upały. Nie chciałem już ryzykować. Sparing nam wyszedł, bo chłopaki zaczęli już realizować założenia taktyczne. Od początku siedliśmy na Stali wysokim pressingiem i poskutkowało. Oby w lidze też tak walczyli.

– Mówił Pan po tym meczu, że wyjściowa jedenastka w Pajęcznie będzie się pokrywała z tą w 99%. Zmienić może się tylko napastnik, ale zdaje się, że nikt nowy jednak nie dojedzie.

– Nie dojedzie. Postanowiłem, że zaufam tym chłopakom, których mam. Nie będę już mieszał.

– Wspominał Pan coś o graczu z Ukrainy. Temat ostatecznie upadł?

– Upadł, bo nie ma sensu ściągać tutaj kogoś z zagranicy. Takiemu chłopakowi trzeba zapłacić, załatwić mieszkanie. To nie jest tak, jak z młodymi, którzy często mieszkają na miejscu z rodzicami. Po drugie z zagranicznym zawodnikiem może różnie wyjść. Raz trafi się fajny chłopak, a raz ktoś, kto nie bardzo chce umierać za klub. Wolę mieć w drużynie takich, co nie odstawią nogi jak będzie trzeba.

– Omal nie wyleciał Panu ze składu Damian Dudała, którego status nie był do końca jasny. Mogło grozić mu zawieszenie za kartki jeszcze z zeszłego sezonu.

– Temat Dudały jest załatwiony. Sprawdzaliśmy to i okazuje się, że może grać. Trzeba będzie tylko zapłacić za te jego kartki. Cieszę się, bo to bardzo fajny chłopak. Niedawno miałem z nim poważną, długą rozmowę. Pogadaliśmy sobie szczerze, jak ojciec z synem i od tamtej pory w Damianie widzę sporą metamorfozę. Podciągnął się, mocniej zaangażował. Ma papiery na solidne granie, ale też charakterek. Wiem, że kiedyś i tak coś odstawi. Nie wiem kiedy, ale odwali coś na pewno (śmiech). Mimo młodego wieku nie miał łatwo w życiu, dlatego liczę, że kibice go wesprą.

– Na przygotowania do ligi mieliście ekstremalnie mało czasu. Jak Pan oceni w skali 1-10 stopień swojego zadowolenia z wykorzystania tych trzech tygodni? Można było zrobić coś lepiej?

– Czasu nie było dużo, ale dla mnie to żadne tłumaczenie. Gdybym nie wierzył w to, że można w trzy tygodnie przygotować drużynę do sezonu, to bym się zwyczajnie tego zadania nie podjął. Pewnie, że gdyby było więcej czasu, to można byłoby zrobić to lepiej, ale uważam, że ten czas, jaki mieliśmy, wykorzystaliśmy do maksimum. Skupiałem się głównie na przygotowaniu fizycznym. Ci chłopcy umieją grać w piłkę, tutaj za wiele nie było ich co uczyć. Najważniejsze było przygotować ich odpowiednio do walki o punkty. Każdy będzie chciał z nami wygrać, na hasło Widzew będzie się mobilizował. Musimy być na to gotowi.

– Zagraliście w tym czasie aż 10 meczów kontrolnych. Do tego doszły ciężkie treningi. Nie było obaw, że pół drużyny wyląduje na L4?

– Były, dlatego cały czas monitorowaliśmy stan zdrowia zawodników. Po każdym treningu pytałem ich, jak się czują, czy coś ich nie boli. Dzięki Bogu udało się jakoś przez ten okres przebrnąć. Wypadł nam tylko Czaplarski i na chwilę Gradecki miał problem z mięśniem, więc od razu dostał wolne. Ogólnie jednak źle to nie wyglądało, więc mogłem sobie pozwolić na zaaplikowanie im większych obciążeń, żeby wytrzymali potem w lidze.

– Kontuzja Michała Czaplarskiego też była do uniknięcia, gdyby nie ta pechowa sztuczna murawa.

– No właśnie. Raz wyszliśmy na sztuczną i poszła mu torebka stawowa. Nie lubię sztucznej nawierzchni, na całym świecie już się od tego odchodzi. Ale co mieliśmy zrobić?

– Z niego też Pan nie skorzysta w dwóch pierwszych meczach ligowych. Ma na tyle silną pozycję w zespole, że wskoczy do pierwszego składu, jak tylko wydobrzeje?

– Nikt nie ma takiej pozycji, żeby grać za samo nazwisko. U mnie będą grali najlepsi na dany moment. Jak ktoś złapie dołek, to siada na ławę. Nawet jak się będzie nazywać Okachi. Z drugiej strony nie możemy też ryzykować zdrowiem Michała. Ja wiem, jak on się pali do gry, ale przez głupotę nie możemy doprowadzić do tego, że stracimy go na jeszcze dłuższy okres czasu. Czaplarski będzie stopniowo wchodził do składu. Nagra się jeszcze, liga jest długa.

– Kibice zastanawiają się, gdzie jest jego miejsce na boisku. W sparingach grywał nawet w obronie.

– To ofensywnie usposobiony pomocnik. Ustawiałem go teraz na obronie, bo chciałem zobaczyć, jak dany piłkarz może zagrać innych pozycjach. W sezonie mogą się dziać różne rzeczy i możemy potrzebować nietypowych rozwiązań. Michał musi jednak wiedzieć, że on też podchodzi pod rywalizację. Wielu młodych czeka na to, żeby wskoczyć do składu. Mam takich dwóch na oku, ale na razie nazwisk nie zdradzę. Każdy musi się pilnować.

– Pana prawą ręką w szatni jest Vlado Bednar, opaskę kapitana nosić będzie Mariusz Rachubiński. W składzie jest też Adrian Budka, również osoba mogąca być wzorem dla innych. To chyba duży komfort mieć w zespole takie grono przywódców.

– To fantastyczna sprawa! Powiem Panu, że atmosfera w zespole jest świetna. Sam się nie spodziewałem, że tak szybko to wszystko zaskoczy. W szatni nie ma podziałów na starszych i młodszych, wszyscy trzymają się razem. Bardzo spodobało mi się to, że ci doświadczeni wzięli młodzież pod swoje skrzydła. Pokazują im, jak mają wykonywać ćwiczenia, podpowiadają na każdym kroku. Wiadomo, że „sierściuchy” – jak ja tych młodych chłopaków nazywam – mają swoje obowiązki. Muszą zebrać sprzęt, zadbać o wodę na treningu itd. Przecież Bednar nie będzie im butelek nosił (śmiech). Ale to normalne, w każdym zespole musi być taka hierarchia.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2