Widzew Łódź – Borussia Moenchengladbach (24.10.1984 i 07.11.1984)

10 stycznia 2010, 16:17 | Autor:

Mecz Widzew – Borussia Moenchengladbach w ramach Pucharu UEFA odbył się na stadionie ŁKS-u, w obecności 22 tys. widzów. Pierwszy mecz w Niemczech zakończył się wynikiem 3:2 dla gospodarzy a bramkę, którą zdobył tam dla Widzewa M. Myśliński strzałem zza pola karnego można uznać za jedną z ładniejszych w tamtym czasie.

W rewanżu wystarczyła nawet minimalna wygrana by awansować do następnej rundy, ale obawiano się wyniku remisowego, bo drużyny były bardzo wyrównane a ten wynik z kolei premiowałby awansem Borussię. Sam mecz był niezwykle zacięty i tak jak przewidywano bardzo wyrównany. Emocje sięgały zenitu a gdy Włodzimierz Smolarek strzelił w 65 min. tę jedną, jedyną upragnioną bramkę i Widzew dowiózł ten wynik do ostatniego gwizdka sędziego to radości nie było końca. Widzew wyeliminował renomowanego przedstawiciela Budesligi, co w tym czasie było olbrzymim sukcesem polskiego, ligowego futbolu. O tym meczu Rodziak z Bałut napisał:

 

W surrealistycznej, socjalistycznej scenerii okrzyk „Puchar dla Widzewa” wcale nie brzmiał niedorzecznie. W końcu byliśmy jeszcze do niedawna jedną z czterech najsilniejszych jedenastek Europy, grając jak równy z równym z Juventusem czy Liverpoolem. Kiedy chłopcy pojawili się w tunelu powstał niesamowity zgiełk i niekontrolowany, spontaniczny okrzyk ”Widzew, Widzew!!!”. Wydobył się ze wszystkich gardeł. A później już grali i to jak. Piłka od Henia Bolesty wyrzucana była do bocznych obrońców K. Kamińskiego i M. Myślińskiego a później najczęściej trafiała do znakomicie wówczas grającego J. Wijasa, który potrafił przytrzymać, rozejrzeć się i najczęściej prostopadłym podaniem uruchomić napastników. Kiedy tylko W. Smolarek przyjmował, za chwilę ruszał ”na przebój” lub z klepki podając bądź to z W. Wragą bądź z P. Romke, siał spustoszenie wśród obrońców gości. Wówczas cały stadion darł się Smoooolarek! Było zajebiście. Chłopcy w ogóle nie mieli respektu, atak szedł za atakiem i gdyby lepszy dzień miał D. Dziekanowski, to już po pierwszej połowie co niektórzy mieliby za co wychylić kielicha. W drugiej połowie coraz częściej do akcji włączał się R. Wójcicki i w pewnym momencie piłka trafiła do Smolara, ten odegrał do Wragi i malutki Wiesiu zdecydował się wjechać w pole karne, zmylił dwóch obrońców, podał do Smolara i ten z pierwszej piłki posłał ją w prawy róg obok bezradnego bramkarza Borussi. Jeeeest!! Piłkarze podbiegli do narożnika, a za chwilę widać było biegnącego w ich kierunku, ubranego w elegancki prochowiec Tadzia Gapińskiego. Niemcy się wściekli, ruszyli do ataku, ale tego wieczoru byli po prostu kiepscy. Nie pomógł im nawet Ulrich Borowka, późniejszy brązowy medalista Euro ’88, triumfator Pucharu Zdobywców Pucharów 1992 z Werderem Brema, jeszcze później zawodnik… Widzewa, w którego barwach był nawet mistrzem Polski 1997. Kiedy sędzia zagwizdał po raz ostatni w kierunku piłkarzy jak zawsze w takich sytuacjach podbiegli dziennikarze, reszta kadry i za chwilę Wiesiu Wraga odfrunął w stronę szatni niesiony na rękach jednego z tzw. porządkowych. W tym miejscu należy powiedzieć, że ten mecz był dla idola kibiców spod „Zegara” z jednej strony wspaniałym sportowym sukcesem, z drugiej zaś strony początkiem osobistej tragedii. Przeziębiony organizm, wskutek nie wyleczenia zaatakowany został przez wirusa, który uszkodził mięsień sercowy i powoli zastopował wielki talent.

 

Przed meczem jak to już wcześniej bywało dochodziło do bójek z ełkaesiakami. Czatowali tuż przed mostem od strony Al. Włókniarzy (teraz po przebudowie wygląda to zupełnie inaczej) i gdy tylko z tramwajów bądź autobusów wychodzili kibice Widzewa w barwach to dochodziło do spięć. Wyniki tych starć były różne – jedni potrafili obronić barwy a inni je tracili, ale najgorsze było to, że na tym meczu Widzewiacy zaprezentowali duże niezdecydowanie i brak organizacji. Nie było przed meczem decyzji gdzie wszyscy szalikowcy Widzewa będą siedzieć i w konsekwencji było ogólne rozproszenie. Część siedziała pod zegarem, część naprzeciwko zegara a byli również tacy, którzy siedzieli gdzie popadło na „Galerze”. Najbardziej liczna grupa siedziała pod Zegarem a doping prowadził tam Muzyk i robił to jak na tamte czasy bardzo dobrze. Wszyscy się bawili, od czasu do czasu dając dowody sympatii oglądającym w TV fanom Ruchu Chorzów oraz krakowskiej Wisły. Na płocie rozwieszone były śmiesznie dziś wyglądające flagi-barwówki a zwłaszcza jedna przypominająca narodową flagę… Kuby i mającą symbolizować zgodę z ww. klubem z Krakowa. Na łuku obok nich usiedli też w sporej grupie elkaesiacy. Mniej liczna grupa Widzewiaków siedziała naprzeciwko zegara, czyli tam gdzie dzisiaj jest na ŁKS-ie sektor dla gości. Gdy nastąpiła przerwa w tym meczu to Widzewiacy spod zegara zaczęli przenosić się na przeciwną stronę do mniejszej grupy (na bramkę od tej strony miał atakować Widzew), co spowodowało, że dwie grupy połączyły się w jedną a to dało już nie tylko dużo lepszy doping, ale i wizualnie podkreślało liczebność kibiców Widzewa (ok.1000 osób). W ślad za Widzewiakami spod zegara przyszli oczywiście ełkaesiacy i usiedli z boku widzewskiego sektora na łuku. Ich rola ograniczała się na meczu jedynie do obserwacji, ale trzeba tu przyznać, że skład personalny (teraz mówi się chuligański) mieli naprawdę niezły. Flagi barwówki zostały przewieszone pod nowym, wspólnym sektorem i wydawało się, że wszystko jest ok. Po zakończeniu meczu okazało się jednak, że kilka flag było przedartych lub naddartych co może świadczyć, że ktoś z ŁKS-u był na bieżni albo tuż przy plocie z flagami i niezauważony „zajął się nimi”. Widzewiacy wychodząc ze stadionu w grupie zostali zaatakowani na rondzie przy al. Włókniarzy przez ełkaesiaków i rozproszeni a ten kończący akcent jak gdyby podkreślił fakt, że ten mecz od strony kibicowskiej nie był zbyt udany dla szalikowców Widzewa.