Gwardia W-wa – Widzew Łódź (18.08.1990)

10 stycznia 2010, 16:29 | Autor:

Mecz Gwardia Warszawa – Widzew Łódź odbył się 18.08.1990r. W obecności ok. 1500 widzów i był to pojedynek w drugiej lidze, albowiem po sezonie 1989/1990 łodzianie spadli do tej klasy rozgrywkowej. Mimo, że była to druga liga to wiadomo było, że wyjazd ten można było traktować jako spotkanie z zespołem Gwardii Warszawa i kibicami Legii Warszawa.

Remis 0:0 w zupełności odzwierciedlał to, co się działo na boisku, którego jedną z trybun głównych stanowił wielki… hotel. Mecz był bardzo słabym widowiskiem, sytuacji podbramkowych było jak na lekarstwo i w sumie tylko tyle można o sportowej części tego „widowiska” napisać. Widzew wystąpił wtedy w składzie: Kretek, Podsiadło, Łapiński, Wewiór, Cisek, Myśliński (56, Wojciechowski), Iwanicki, Szulc, Kubala, Cecherz (88, Pawelec), Bayer. O wiele ciekawsze były sytuacje związane ze sprawami „kibicowskimi” i tutaj wrażeń było dużo więcej. Żabieniec wspomina tamten mecz następująco:

 

Ja wraz z Tomkiem (Prezesem) postanowiliśmy pojechać porannym pociągiem do Warszawy, ażeby przed meczem trochę ją pozwiedzać i dlatego nie jechaliśmy z całą grupą. Po przyjeździe do Stolicy zrobiliśmy to, co zamierzaliśmy a gdy mieliśmy już dosyć oglądania, udaliśmy się na Dworzec Centralny by dołączyć do naszych. Wchodząc na dworzec dostrzegliśmy ok. 20 osobową grupę legionistów, którzy lustrowali wzrokiem wchodzących i wychodzących z dworca. Myśleliśmy, że będą coś do nas mieli, ale jakoś udało nam się przejść. Czekaliśmy na przyjazd pociągu z Łodzi, a gdy przyjechał to okazało się, że nikogo z Widzewiaków nie było (później dowiedzieliśmy się, że wszyscy wysiedli na dworcu Zachodnim).Na stadion Gwardii pojechaliśmy autobusem miejskim, w którym jechała spora grupa legionistów. Rozmawiali oni między sobą o spotkaniach „3-go stopnia” z Widzewiakami. Kupiliśmy bilety a po wejściu zobaczyliśmy naszą około 250 osobową grupę w sektorze za bramką. Trzeba było jeszcze przejść obok trybuny z legionistami, ale tutaj jakoś nie mieliśmy problemów. Gdy zasiedliśmy wśród swoich okazało się, że kilka osób, które próbowały tak jak my dojechać na mecz oddzielnie zostało przed kasami „rozpoznane” i niestety pozbawione dokumentów i barw (tuż przed rozpoczęciem spotkania dokumenty zostały przez legionistów zwrócone). Przed wyjazdem fani ŁKS-u mówili, że wyjazd na Gwardie jest dużo bardziej niebezpieczniy niż na Legie i co ciekawe ich słowa nie mijały się dużo z prawdą. W przerwie meczu zostaliśmy zaatakowani kamieniami i tylko dzięki temu, że otaczał nas betonowy murek i było się za co schować, nikomu nic się nie stało. Po tej „kamionce” do pracy przystąpiła policja i już do końca spotkania był spokój. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, zostaliśmy zgrupowani przed budynkiem klubowym, gdzie w kawiarence na pierwszym piętrze za zamkniętymi drzwiami o dziwo odbywał się jakiś ślub. Śmiechu było co nie miara, bo nasi chłopcy chcieli uzyskać od weselników wyglądających przez okno parę butelek weselnej wódki i zakąski, ale tylko poza uśmiechem panny młodej i kilku plastikowych buteleczek z wodą mineralną niczego nie wskórali. Po ok. 45 min. od zakończenia meczu byliśmy odwożeni na dworzec Zachodni starem policyjnym, który zrobił kilka kursów by przewieźć wszystkich. Na dworcu przechodząc przejściem podziemnym widzieliśmy „czujki” legionistów, którzy bacznie się nam przyglądali. Stojąc na peronie słyszeliśmy jak w przejeżdżającym pociągu pośpiesznym kibice Jagiellonii wybierający się na swój mecz do Tarnobrzega śpiewali swoje piosenki. Fajnie odbierało się przyśpiewkę ”Jagiellonia, Jagiellonia, Jagiellonia …Białystok”, która wraz z oddalaniem się pociągu tworzyła takie specyficzne echo. Tak czekając na tym dworcu ucinaliśmy sobie pogawędki i gdy trochę biadoliliśmy padło stwierdzenie „wynik słaby, ale nawet jakby spadli do trzeciej czy czwartej ligi to i tak będziemy jeździć i chodzić na Widzew, bo to jest jak nałóg, z którego wyleczyć się już nie można”. Policja wsadziła nas do pociągu podmiejskiego, do Skierniewic (tam mieliśmy mieć przesiadkę do Łodzi) i już bez eskorty zaczęła się nasza droga powrotna. Na stacji Warszawa Włochy przeżyliśmy niesamowitą „kamionkę” i nie było to przypadkowe. Przed wjazdem na tę stacje poszliśmy z Prezesem do dalszego przedziału i dzięki temu być może nie podzieliliśmy losu kilku osób, które oberwały kamieniami i tylko krew na podłodze świadczyła, że sprawa była poważna. Wychodząc na peron (wszystko zmieniało się w błyskawicznym tempie) zobaczyliśmy 22 wybite szyby, ciemne uciekające sylwetki i fanów Widzewa (ok. 50-100 osób) biegnących w tamtym kierunku. Nie wiem ilu było tych legionistów, ale gdyby byli lepiej zorganizowani to mogłoby być bardzo źle. Po kilku minutach pogoni za legionistami nasi wracali a za 15 minut na peron wjechał pociąg z policją, która wcześniej wsadzała wszystkich na dworcu Zachodnim. Po jakimś czasie pociąg ruszył i tak jechaliśmy z tymi wybitymi szybami do Skierniewic. Gdy przesiedliśmy się do pociągu do Łodzi to widok tego z powybijanymi szybami był przerażający. Wyglądał tak jak by go specjalnie przygotowywano do filmu grozy. Miny pasażerów na dworcu w Skierniewicach też były „nie tęgie” i oprócz zaciekawienia rysowało się na nich przerażenie. W Łodzi wracając ul. Kilińskiego na wysokości ulicy Pomorskiej mieliśmy spotkanie z blisko 2-metrowym podchmielonym i półnagim osiłkiem, który miał przewieszoną przez ramię wielką siekierę. Szukał jakiś dwóch co mu coś tam ukradli. Po emocjach wyjazdu nie zrobiło to już na nas tak dużego wrażenia, nie mniej ten wieczór a właściwie noc wyczerpały już limit podskoków adrenaliny. Warto dodać, że na wyjeździe był z nami(za zgodą góry”)jeden znany ełkaesiak, który szukał wrażeń na naszym meczu. Nie było to przypadkowe, bo to był czas gdy kibicowsko pod każdym względem byliśmy mocni a przeżywający olbrzymi kryzys ŁKS był tylko tłem dla Widzewa w Łodzi.