Liga Mistrzów na Widzewie.

3 listopada 2007, 16:13 | Autor:
23 sierpnia odbyło się w Genewie losowanie i podział na 4 grupy tych 16 drużyn, które zakwalifikowały się po rundzie wstępnej do Ligi Mistrzów. Widzew znalazł się w grupie B, a ślepy los za przeciwników wyznaczył mu: Atletico Madryt, Borussię Dortmund i Steauę Bukareszt. Przed pierwszym meczem Borussia Dortmund – Widzew, były lider łódzkiego zespołu Zbigniew Boniek powiedział m. in.: „Z moich piłkarskich doświadczeń wynika jednoznacznie, że nie ma takich rywali, których nie można pokonać. Teoretycznym faworytem jest Borussia. Ale to wcale nie oznacza, że ona zostanie zwycięzcą. Widzewiacy udowodnili, że są znów drużyną z charakterem, a więc bynajmniej nie stoją na z góry straconej pozycji”. I Widzew miał dużą szansę, aby zremisować z Borussią na stadionie w Dortmundzie. Przegrał honorowo 1 :2, nie będąc drużyną gorszą od rywali. Podkreślił to również prezes Andrzej Pawelec, mówiąc: „Jestem dumny z postawy swoich piłkarzy, zasłużyli na najwyższe słowa uznania”. Znakomitą postawę łódzkich piłkarzy komplementował również trener Borussi Ottmar Hitzfeld, tłumacząc równocześnie słabszą dyspozycję niektórych swych zawodników przebytymi kontuzjami. Zaś „Dortmunder Zeitung” napisał po meczu: „Widzew gra znacznie lepiej od reprezentacji Polski, a Marek Citko jest już jednym z najlepszych napastników w Europie”.
Ale mecz z Borussią Dortmund przeszedł już do historii. Szara codzienność nakazywała Widzewiakom grać na pełnych obrotach w każdym meczu ligowym, aby nie dać się zdetronizować Legii. Trzeba też było poczynić odpowiednie przygotowania do występu przeciwko mistrzowi Hiszpanii Atletico Madryt. Już na tydzień przed tym piłkarskim wydarzeniem wszystkie bilety na stadion Widz zostały wyprzedane. Tymczasem trenerowi Franciszkowi Smudze wypadło sporo dalszych włosów z głowy ze zmartwienia. Z powodu kontuzji nie mogli być brani pod uwagę: główna podpora łódzkiej defensywy Tomasz Łapiński, świetny rozgrywający Ryszard Czerwiec i znajdujący się w znakomitej formie, szybki jak błyskawica Rafał Siadaczka. To było bardzo poważne osłabienie Widzewa. I dlatego też łodzianie nie byli w stanie 25 września sprostać na własnym boisku Atletico Madryt. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że w tym dniu mistrz Hiszpanii zdecydowanie górował umiejętnościami piłkarskimi nad widzewiakami. Nic przeto dziwnego, że mistrz Polski przegrał aż 1 :4. Na osłodę pozostało się cieszyć z przepięknej bramki zdobytej przez Marka Citkę z odległości ponad 40 m. To był piłkarski majstersztyk, bramka godna filmowego zapisu, która na stałe wejdzie do historii światowego futbolu. Mistrz Rumunii Steaua Bukareszt, borykając się z dużymi kłopotami finansowymi, już wcześniej posprzedawał do zagranicznych klubów co lepszych swych zawodników. Powstała więc spora szansa, aby Widzew po dwóch porażkach w Lidze Mistrzów odniósł zwycięstwo a w najgorszym wypadku zremisował. Tymczasem w łódzkim klubie wystąpiły niespodziewanie duże kłopoty kadrowe. Trener Franciszek Smuda mógł zabrać do Bukaresztu tylko 13 zawodników. Na skutek doznanych kontuzji nie mogli w tym meczu wystąpić: Piotr Szarpak, Rafał Siadaczka i Ryszard Czerwiec, a za żółte kartki: Andrzej Michalczuk i Zbigniew Wyciszkiewicz. W rezerwie pozostali tylko bramkarz Tomasz Muchiński i jedyny zawodnik z pola – Marcin Zając. Mimo to łodzianie zdołali nawiązać z Rumunami wyrównaną walkę. Już do przerwy szansę na zdobycie bramki zmarnował Jacek Dembiński a w drugiej odsłonie – Radosław Michalski. Kiedy wydawało się, że spotkanie zakończy się rezultatem bezbramkowym, w 84 min. Tomasz Łapiński tak niefortunnie wybijał piłkę, chcąc zażegnać grożące niebezpieczeństwo, że odbita się ona od nogi Daniela Bogusza i wpadła do bramki Widzewa. Daniel Bogusz popłakał się w szatni z rozpaczy. Ale przecież to nie była jego wina, a zwykły przypadek, jaki często towarzyszy zmaganiom w pitce nożnej. Częściową winą za porażkę łodzian obarczyć raczej należało stronniczego sędziego Georgiusa Bikasa z Grecji. Słusznie powiedział Andrzej Grajewski: „Sędzia faworyzował gospodarzy i zbył pochopnie obdzielił naszych piłkarzy aż czterema żółtymi kartkami. Nasza drużyna zasłużyła swą postawą na duże pieniądze, a nie weźmie ani grosza. Jestem jednak przekonany, że walcząc w pełnym składzie pokonamy w rewanżu Rumunów”. 30 października doszło w Łodzi do rewanżu Widzew – Steaua. Trener gości Dumitru Dumitriu zapowiedział na konferencji przed meczowej, że w aktualnej sytuacji kadrowej (po odejściu luliana Filipescu i kontuzji Mariusa Baciu) będzie zmuszony nastawić swój zespół na grę z kontrataku. Z kolei trener Franciszek Smuda stwierdził: „O wiele wyżej oceniam nasze możliwości na dzisiejsze zwycięstwo, aniżeli przed trzema tygodniami w Bukareszcie. Teraz mam do dyspozycji, z wyjątkiem leczącego kontuzję Rafała Siadaczki wszystkich piłkarzy”. I Widzew wygrał zasłużenie 2:0, zarabiając tym samym 2 mln. franków szwajcarskich płaconych przez UEFA W szatni uradowani Widzewiacy wznosili toasty piwem. Po jednej butelce na głowę, nad czym czuwał kierownik drużyny Tadeusz Gapiński. Najbardziej szczęśliwi byli, co rzecz zrozumiała, zdobywcy bramek – Sławomir Majak i Ryszard Czerwiec. „A już się bałem, że będzie to dla mnie kiepski mecz, kiedy w początkowej fazie spotkania nie wykorzystałem dwóch okazji do strzelenia goli” – mówił rozradowany Sławomir Majak. W radosnym też nastroju przystępowali piłkarze Widzewa do rewanżowego meczu w Lidze Mistrzów z Borussią Dortmund. Kilka dni wcześniej pokonali (1 :0) na własnym boisku warszawską Legię i zasiedli na fotelu lidera rozgrywek I ligi. Cieszyło nie tylko zwycięstwo, ale i dobry poziom gry Widzewa w tym meczu. Powiało tym samy optymizmem przed spotkaniem z Borussią. Mistrz Niemiec to znana nie tylko w Europie wielka firma piłkarska, mająca w swym składzie kilku reprezentantów Niemiec. Nic przeto dziwnego, że chętnych kibiców do obejrzenia tego spotkania było znacznie więcej niż miejsc na widzewskim stadionie. Marek Koniarek, zdobywca „złotych butów” redakcji „Expressu Ilustrowanego” za sezon 1995/1996 który przeniósł się do II – ligowego klubu austriackiego, zaapelował do swych b. kolegów z Widzewa: „Utrzyjcie nosa przemądrzałej i pewnej siebie Bundeslidze. Cały polski futbol będzie miał z tego powodu olbrzymią satysfakcję”. Widzewiacy do końca nosa Borussi Dortmund nie utarli, ale i tak odnieśli duży sukces remisując z mistrzem Niemiec 2:2. Lider polskiej ekstraklasy stoczył wyrównany pojedynek, ba przy odrobinie szczęścia mógł tę konfrontację rozstrzygnąć na swą korzyść. O dobrej grze Widzewa najlepiej świadczy wypowiedź obrońcy Borussi, wielokrotnego reprezentanta Niemiec, Juergena Kohlera, który zdobył dla Borussi wyrównującą bramkę. Powiedział on: „Jesteśmy zadowoleni z remisu. Widzew to dobra drużyna, a dzisiaj zagrał na świetnym poziomie”.

Po zwycięstwie nad Steauą i remisie z Borussią Widzew miał na swym koncie 4 punkty. Istniał jeszcze cień szansy na to, aby zakwalifikować się do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Do osiągnięcia tego celu potrzebne jednak było zdobycie trzech punktów w ostatnim spotkaniu eliminacyjnym w grupie B z Atletico Madryt. I to w jaskini Iwa. Widzewiacy przylecieli do Madrytu w bojowych nastrojach i stoczyli wyrównany pojedynek z mającym światowe aspiracje Atletico. Przegrali pechowo 0:1, a byli bliżsi uzyskania zwycięstwa od rywali. Bramkę stracili łodzianie w 83 min. po problematycznym rzucie wolnym podyktowanym przez sędziego Krondla z Czech za rzekomy faul Sławomira Majaka na Aguilerze. „To była fatalna pomyłka sędziego” – mówił na konferencji po meczowej Franciszek Smuda. – „Majak, dobrze to widziałem wybił czysto pitkę spomiędzy nóg gracza Atletico”. Wynik poszedł jednak w świat, werdyktu sędziowskiego nie można zmienić. Ale sam wynik mógł ulec zmianie gdyby w 90 min. spotkania Radosław Michalski wykorzystał stuprocentową okazję do strzelenia gola. Po świetnie rozegranej akcji ofensywnej łódzki pomocnik znalazł się w sytuacji sam na sam z wybiegającym bramkarzem gospodarzy. Piłkę posłał obok niego, ale też i obok słupka. Olbrzymia szansa została zmarnowana. Można i należy jednak powiedzieć, że Widzew z honorem pożegnał się z Ligą Mistrzów. Podkreślił to w swej wypowiedzi, obecny na meczu, ambasador Polski w Hiszpanii Władysław Klaczyński, mówiąc: „Jestem bardzo zadowolony z postawy łódzkiej drużyny. Ogromna szkoda, że ich wielki wysiłek poszedł na marne. Polacy zasłużyli na duże słowa uznania, pokazali, że w pitkę nożną dobrze grać potrafią”. Zachwycano się przede wszystkim grą Marka Citki, ale i pozostali jego koledzy imponowali znawcom futbolu. Nikt z nich nie spodziewał się przecież, że Polacy będą w stanie dorównywać najlepszym. Tak więc występy Widzew w Lidze Mistrzów dobrze przysłużyły się polskiej piłce nożnej.