ŁKS – Widzew Łódź (05.05.1984)

10 stycznia 2010, 16:16 | Autor:

05.05.1984r. W obecności 27 tys. Widzów odbyły się jedne z najciekawszych pod względem kibicowskim a zarazem wzbudzających „uśmiech” pod względem sportowym derbów Łodzi na stadionie ŁKS-u. Widzew tradycyjnie walczył o mistrzostwo Polski natomiast ŁKS tradycyjnie o oddalenie się od strefy spadkowej. Wychodzący ludzie głośno wyrażali swoje odczucia po występie piłkarzy obu drużyn, jasno dając do zrozumienia, że były one ułożone przed spotkaniem.

Wynik 3:3 (2:2) sprawił, że mecz był widowiskowy. W pierwszej połowie, w 18 minucie Wójcicki podał w tempo do wychodzącego na czystą pozycję Smolarka i zrobiło się 1:0. Potem w 32 minucie podobną sytuację miał Wraga i mocnym strzałem pod poprzeczkę nie dał szans bramkarzowi gospodarzy. Wtedy dwukrotnie, w bliźniaczych sytuacjach padły bramki dla ŁKS-u. Najpierw w 39 minucie Chojnacki wszedł pomiędzy Wójcickiego i Wijasa, i strzelił gola a później w 45 minucie tak samo zrobił Klimas. Wielu obecnych na stadionie śmiało się jak po strzeleniu bramki przez Widzew na 3:2 w 79 minucie przez Gierka, z 14 m w polu karnym w długi róg bramki naprzeciwko zegara, Smolarek tak podniósł ręce, że wyglądało jakby się łapał za głowę. Trzy minuty później Świątek sfaulował w niezbyt groźnej sytuacji Kasztelana i sędzia podyktował rzut karny. Chojnacki bez większego trudu pokonał Józefa Młynarczyka i ustalił rezultat derbów.

Od strony kibicowskiej żadnych układów nie było a mecz jak zwykle był prestiżowy. Na 3 godziny przed meczem została zarządzona zbiórka kibiców Widzewa pod stadionem na Piłsudskiego. Zebrała się grupa ok. kilkuset osób i pochód wyruszył w kierunku stadionu ŁKS-u. Po drodze dołączały kolejne grupki przy Promińskiego (dzisiejsza Rydza Śmigłego), Kilińskiego i Centralu. Milicji i obstawy ZOMO praktycznie nie było a działania tych służb ograniczały się do „monitorowania” pochodu przez jedna czy dwie „Nyski”. Na wysokości przejścia pod mostem przy dworcu Kaliskim (dzisiaj po przebudowie już tego przejścia nie ma i można je zobaczyć tylko na starych fotografiach) początkowa część pochodu została zaatakowana przez ekipę ełkaesiaków pod przywództwem B..a – jednego z ich głównych bossów. Pochód został rozbity na grupki, które wchodziły na mecz oddzielnie, łącząc się pod zegarem, gdzie wtedy siedzieliśmy (część osób po ataku wycofała się i w ogóle nie poszła na mecz). Podczas tej akcji straciliśmy kilka szalików i dwie flagi na kijach, które potem B..u wyrzucił na bieżnię stadionu. Gdy już wszyscy zasiedli na stadionie trybuna pod zegarem zapełniła się całkowicie (część Widzewiaków siedziała już tam przed przybyciem głównej grupy). Kilkunastu ełkaesiaków stało na koronie naszego sektora a drugie tyle stało na samym dole bądź siedziało pomiędzy nami (trzeba tu napisać, że wtedy milicja nie oddzielała sektorów z kibicami Widzewa i ŁKS-u). Na dole stał też pewien „kozak” z Górnika Wałbrzych (wtedy zgoda ŁKS-u), który zaczął głośno ubliżać Widzewowi. Efektem tego było, że jeden chłopak z Widzewa dosłownie skopał mu tyłek i prawie natychmiast został wyprowadzony przez milicję. Ełkaesiacy czuli się bardzo pewni siebie a gromadząc wokół Widzewiaków swoich najlepszych jak to się dzisiaj mówi „chuliganów” starali się torpedować doping dla Widzewa, grożąc jego inicjatorom. Nie odnosiło to większego skutku, bo emocje były wielkie i do tego podparte wpadającymi bramkami. Z drugiej jednak strony sytuacja była patowa, ponieważ nie można było „wyrzucić” ełkaesiaków z sektora. Milicja działała w ten sposób, że każdy kto wszczynał bójki zostawał wyprowadzany ze stadionu i to trochę temperowało wtedy obydwie strony w kierunku rozwiązań siłowych. Trzeba tu jednak napisać, że ełkaesiacy byli wtedy jeszcze od Widzewiaków mocniejsi i bardzo dobrze przygotowali się do tych derbów (to są najważniejsze argumenty na ich korzyść). Jak wyglądała sytuacja po meczu ciekawie wspomina Dziura z Zarzewa.

 

Wracając pieszo w stronę Centralu z kilkoma kumplami widziałem jak ełkaesiacy (ok. 200 osób) zatrzymali autokar z piłkarzami Widzewa na wysokości Mickiewicza i Żeromskiego. Autokar został opluty i wybito w nim jedną szybę. Następnie szalikowcy ŁKS-u poszli w stronę ulicy PKWN (dzisiejsza Dowborczyków) rozwalić dyskotekę, gdzie zawsze bawili się Widzewiacy. Do tej dyskoteki dotarło ich ok. 100 osób i mimo, że nie byli w najmocniejszym składzie, próbowali dostać się do środka, wybijając kamieniami kilka szyb. Reakcja będących tam Widzewiaków (ok. 50 osób, z których większa część nie była na meczu) była natychmiastowa. Wyskoczyli oni do atakujących „sąsiadów zza miedzy”, którzy zaskoczeni zaczęli w panice uciekać, chowając się po bramach na PKWN i Nawrot (Ci nieliczni, którzy próbowali się postawić nie dali rady i kończyło się to dla nich nieciekawie). Pewność siebie, uważanie się za najlepszych i myślenie, że nikt z Widzewa się im nie postawi doprowadziło do tego, że stracili sporo barw i flagę, którą wycierano sobie buty przed wejściem na dyskotekę.

 

Sprawa z tą dyskoteką nie wpływa jednak na generalną ocenę tych derbów. Wydarzenia kibicowskie były kreowane przez ełkaesiaków, ale stanowiły dla kibiców Widzewa dobry poligon doświadczalny, bo pokazały, że przy dużej liczebności trzeba wykrystalizować grupę, która umiałaby przeciwdziałać sytuacji jaka zaistniała na tych derbach (kończyły się czasy działania na zasadzie pospolitego ruszenia). Nie przypuszczałem wtedy, że już następne lata zmienią ten obraz diametralnie na korzyść Widzewiaków (w przeciwieństwie do ełkaesiaków, którzy będą tracić swoją pozycję).

Ciekawostka: Jak wspomina Piotrek sporo Widzewiaków siedziało wtedy na trybunie głównej wymieszana z ełkaesiakami i tam żadnych „wrogości” nie było. Wszyscy raczej śmiali się z tego, co działo się na boisku (zwłaszcza w drugiej połowie) i panowała atmosfera wzajemnego zrozumienia dla lipy jaką odgrywali kopacze. Po golu na 3:2 dla Widzewa wśród ełkaesiaków nastąpiło lekkie poruszenie, ale pocieszaliśmy ich, żeby nie płakali, bo mecz jest ułożony i będzie 3:3, co też za chwilę się stało.