M. Płuska: „Wiele osób czekało na moje potknięcie”

29 listopada 2016, 20:58 | Autor:

Marcin_Płuska

Po trzynastu miesiącach Marcin Płuska zakończył pacę w Widzewie. Jeśli wierzyć przysłowiu, że trener jest tak dobry, jak jego ostatni mecz, 28-latek nie będzie miał zbyt udanej laurki. Na szczęście okres jego obecności w Łodzi osładzają wywalczenie historycznego, pierwszego awansu z IV ligi czy pobicie dwóch klubowych rekordów. O kulisach odejścia, przygotowaniach do sezonu i pracy w…ŁKS przeczytacie w poniższym wywiadzie.

– Minął miesiąc od twojego rozstania z Widzewem, a wciąż nie wiemy tak naprawdę, dlaczego do niego doszło.

– Po meczu z Huraganem Morąg spotkałem się z przedstawicielami zarządu, tj. Mirosławem Leszczyńskim i Waldemarem Krajewskim. Kilka godzin wcześniej zwolniony został mój asystent, Mateusz Kozieł, a później my porozmawialiśmy na różne tematy i ostatecznie uznaliśmy, że wizja dalszej pracy z drużyną inaczej wygląda w moim oczach, a inaczej w oczach klubu.

– To stwierdzenie o innej wizji pracy z drużyną, to taki banał, że chyba nikt w niego nie wierzy.

– Umówiliśmy się, że takie ogólnikowe stwierdzenie wystarczy w komunikacie na temat mojego odejścia. W rzeczywistości zaważyło kilka czynników.

– Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o…

– …o kasę. Ale ja bym tego nie sprowadzał wyłącznie do pieniędzy. Był to może jeden z czynników, ale nie jedyny. Wybacz, ale powiedzieliśmy sobie, że to zostaje wewnątrz klubu i chcę się z tego wywiązać.

– Po wywalczeniu awansu do III ligi twoja pozycja w klubie powinna się znacznie ustabilizować. Tak jednak nie było.

– Gdy przychodziłem do Widzewa, to wszyscy śmiali się, że nie mam warsztatu, pojęcia czy doświadczenia. Potem jednak zaczęli ze mną walczyć na inne sposoby. Wykonywaliśmy dobrą robotę, ale nie każdemu się to podobało. Nawet jak szliśmy szturmem po III ligę wiedziałem, że każdy mecz może być moim ostatnim. Zaczęło przybywać zwolenników mojej osoby wśród kibiców, ale nie brakowało także oponentów. Wiele osób czekało na jakieś moje potknięcie, żeby pokazać mi drzwi.

– Jak z perspektywy czasu ocenisz okres przygotowawczy do sezonu? Zrobiłbyś coś inaczej, lepiej? Ostatnio modnym tematem jest przygotowanie fizyczne.

– Okres przygotowawczy był bardzo krótki. Późno skończyliśmy granie w IV lidze, bo dopiero w połowie czerwca. Reszta III-ligowców była już dwa tygodnie po sezonie, a my jeszcze graliśmy. Wcześnie też zaczęły się nowe rozgrywki. Warunki w których pracowaliśmy też nie należały do najlepszych nawet jak na poziom III-ligowy. Kolonka, Zgierz, warunki obozowe to jedynie boisko. Co do przygotowania fizycznego, to już się wypowiadałem na ten temat. Są wykonane badania, które potwierdzają, że piłkarze poprawili swoje parametry na poszczególnych odcinkach. Jeśli ktoś mówi „na oko”, że zespół jest źle przygotowany, to opowiada rzeczy niepoważne. Mateusz Kozieł opisał badania, przekazał ówczesnemu zarządowi. Wynika z nich, że zespół osiągnął progres.

– Czyli według ciebie te zarzuty, że piłkarzom „odcina prąd” w 60. minucie są bezpodstawne?

– To czysta abstrakcja. Ze Świtem i Pelikanem strzelamy zwycięskie gole w drugich połowach, z Concordią w doliczonym czasie gry. W Tomaszowie i Łomży też w samych końcówkach mieliśmy „setki”.

– Ale te mecze były na początku sezonu, gdy jeszcze była siła.

– A mecze w Białymstoku czy derby z ŁKS? To już nie końcówka sezonu. Z Jagiellonią, która wyszła na nas nafaszerowana piłkarzami z Ekstraklasy, prezentowaliśmy się bardzo dobrze. Gola na 1:0 strzeliliśmy w ostatnim fragmencie meczu. W derbach potrafiliśmy przez pół godziny walczyć w dziesiątkę z goniącym wynik ŁKS, jak równy z równym! Gdybyśmy byli źle przygotowani, to Jagiellonia i ŁKS by się po nas przejechali, a oni cudem wywalczyli remis w ostatnich akcjach. I to nie dlatego, że nie mieliśmy siły biegać. Zadecydowała seria błędów indywidualnych. Zresztą wystarczy posłuchać, co do powiedzenia mają sami zawodnicy. Czytałem u was wypowiedzi Możdżonka czy Mąki i nie skarżyli się na brak sił.

– Nie jest ci tak po ludzku przykro, że w twoją pracę publicznie uderza ktoś, kto współtworzył z tobą sztab szkoleniowy przez kilka miesięcy?

– Nie jest mi przykro, bo to jest nieprawda. Tomek Muchiński był w sztabie, zajmował się pracą z bramkarzami. Życzyłem mu powodzenia, gdy mnie zastąpił, bo jego sukces, to sukces Widzewa. Dlatego chciałem, żeby mu się powiodło. Natomiast pracy Tomka publicznie oceniać nie chcę. Zawsze była mi wpajana etyka zawodowa, która nie pozwala krytykować drugiego szkoleniowca i tego się trzymam.

– Zimą udała się rzecz rzadka – wypaliło 90% transferów. Teraz już tak nie było. W kuluarach mówi się, że tylko mniej więcej połowa zawodników, którzy przyszli latem, to byli ludzie, których rzeczywiście chciałeś. Potwierdzasz?

– Powiem tylko tyle: ci piłkarze, których chciałem, grali regularnie. Nie będę rzucał nazwiskami, żeby ktoś się nie obrażał. Jednak ci, których widziałem w drużynie, dużo jej dali.

– Niestety, nie można tego powiedzieć o bramkarzach. Trener Muchiński twierdzi, że to nie on podjął decyzję, by bronił młodzieżowiec.

– Tu akurat mówi prawdę. To była moja decyzja. Analizowałem poprzednie sezony i w innych klubach, walczących o wysokie cele, też bronili młodzieżowcy i nie wpływało to negatywnie na postawę całej drużyny. Chciałem mieć więcej doświadczonych zawodników w polu, żeby gra była skuteczniejsza. Do meczu w Morągu Michał Choroś bronił naprawdę dobrze. Wiele osób zarzuca mu postawę w Tomaszowie, ale gdyby nie on, to po kwadransie byłoby 3:0 dla Lechii. Uratował nam trochę punktów w tej rundzie. Potem przyszedł kryzys, ale od meczu z Jagiellonią Michał grał z kontuzją. Gdyby nie środki przeciwbólowe, nie wystąpiłby w derbach, w których zaliczył praktycznie dwie asysty. Potem musiał odpuścić, bo nie był w stanie rzucać się na prawy bok. Mateusz Wlazłowski wszedł do bramki, gdy mnie już nie było, więc nie chcę się wypowiadać na jego temat.

– Nie uważasz, że popełniłeś kluczowy błąd?

– Pozycja bramkarza to bardzo newralgiczny punkt zespołu. Bardzo ważna jest praca, jaką wykonuje się na treningu. Przy dobrze ułożonym treningu bramkarskim, młodzi bramkarze powinni się rozwijać. Od dłuższego czasu było widać, że Michał i Mateusz mają problemy na przedpolu. Pytanie, jakie środki dobierał trener za nich odpowiedzialny. Miałem przyjemność pracować z Maćkiem Sikorskim, obecnym opiekunem bramkarzy Rakowa Częstochowa, i wiem, że jest w stanie wypracować pewne elementy. Po za tym aktualnie w II lidze w pierwszych pięciu drużynach tj. Raków, Odra, Radomiak, Puszcza i Siarka bronią młodzieżowcy!

– Czyli metryka to rzecz drugorzędna?

– Nie sprowadzałbym tego tylko do wieku. Wiadomo, że im bramkarz jest starszy, tym ma większe doświadczenie, ale dlaczego w takim razie w Milanie broni 17-latek? Tam się nie znają?

– Broni, bo jest najlepszy.

– Do tego zmierzam.

– Jak wytłumaczysz sprawę z Konradem Reszką i Joachimem Pabjańczykiem? Sprowadziliście chłopaka, który zaraz po okresie przygotowawczym został wypożyczony. Czas pokazał też, że i Reszka by się przydał.

– Wypożyczenie Reszki to już decyzja Tomka Muchińskiego. Co do Pabjańczyka, to nie mogłem mu zagwarantować, że będzie grał. Stawiałem na tych, którzy w mojej opinii gwarantowali największą pewność. Presja wyniku, gonienia ŁKS była tak duża, że grali po prostu najlepsi. Czasem na boisku buło ciągle to samo grono osób, ale nie było czasu na eksperymenty.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2