P. Wolański: „Ludzie nie wiedzą, jak bardzo jestem zmotywowany!”

16 grudnia 2016, 19:10 | Autor:

Patryk_Wolański

Patryk Wolański rozegrał w Widzewie tylko jedną rundę, ale to wystarczyło, by zyskać sympatię trybun. Informacja o powrocie bramkarza do łódzkiej klubu ucieszyła więc wszystkich kibiców. Jego transfer z Danii może dać zespołowi dużo jakości w walce o dogonienie lidera.

– Chciałbym pogratulować ci powrotu do Widzewa, ale obawiam się, że nie będę jedyny (śmiech).

– To prawda. Od chwili oficjalnego ogłoszenia tej informacji odebrałem już wiele sygnałów od znajomych i kibiców. Wszyscy cieszą się, że wracam. Ja też jestem z tego powodu bardzo zadowolony.

– Szansa na to była już latem, ale ostatecznie nie wypaliło.

– Tal, chciałem wrócić do Widzewa już pół roku temu, ale nie było to wtedy możliwe. W klubie widział mnie prezes Marcin Ferdzyn, byliśmy umówieni na rozmowy, ale prezes potem przekazał mi informację, że może być problem, bo w kadrze nie do końca widział mnie Marcin Płuska. Postanowiono, że będzie bronił młodzieżowiec. Rozmawiałem z trenerem wtedy i przyznał, że nie może mi zagwarantować miejsca w składzie. Uznałem więc, że nie mogę pozwolić sobie na przyjście do III ligi po to, żeby siedzieć na ławce z powodu mojego wieku.

– Miałeś żal do Widzewa, że odesłano cię z kwitkiem?

– Trochę było mi przykro, bo Widzew to przecież mój klub, moje miejsce na ziemi. Musiałem się z tym jednak pogodzić. Trzeba przyznać, że faktycznie cała sprawa została uruchomiona późno, był w zasadzie tydzień do ligi i trener Płuska miał już podjęte pewne decyzje kadrowe. Także można go zrozumieć.

– Wróciłeś więc do Danii, żeby przeczekać do zimy i znów spróbować wrócić.

– Powiedzieliśmy sobie z prezesem Ferdzynem, że będziemy w kontakcie i jak nie udało się latem, to spróbujemy wrócić do tematu zimą. Trafiłem do zespołu Horsens, gdzie wydawało się, że będę miał szansę na regularne granie przez te kilka miesięcy w Superlidze. Tam też trafiłem jednak bardzo późno i  na początku sezonu bronił kto inny. Stało się tak, że mój konkurent o miejsce między słupkami notował świetne występy, nieźle nam szło. Przez to, że miał rundę życia, trener nie miał podstaw, by wstawić mnie do składu.

– To podobna sytuacja, jak z tobą w Widzewie w Ekstraklasie.

– Można tak powiedzieć. Ja też wtedy niespodziewanie wskoczyłem do bramki i dobrą grą już tego miejsce nie oddałem. Czasem tak w piłce bywa.

– Nie bałeś się, że po zmianach w zarządzie znów coś stanie ci na przeszkodzie?

– Nie. Wierzyłem, że prędzej czy później do Widzewa wrócę. W zasadzie już jakieś półtora miesiąca temu dostałem telefon od pana Klementowskiego. Zadzwonił i postawił sprawę bardzo jasno i konkretnie. Bardzo chciałem wrócić, klub też mnie chciał, także nie było w zasadzie żadnych trudności w naszych rozmowach. Szybko się dogadaliśmy.

-Dość długo udawało się to trzymać w tajemnicy.

– Od tamtej pory w zasadzie tylko odliczałem dni do powrotu. Nie chcieliśmy tego jednak ogłaszać, bo kończyła się runda. Chcieliśmy poinformować o podpisaniu umowy w grudniu, zrobić kibicom niespodziankę.

– Wiele osób mówi, że powrót do kraju jest twoją porażką. Zgodzisz się z tym?

– Absolutnie nie traktuję tego w kategoriach porażki. Wiele zyskałem przez te dwa i pół roku pobytu w Danii. Dużo zwiedziłem, poznałem nową kulturę…

– …Ale ty jesteś piłkarzem, a nie turystą. Musisz grać, a nie zwiedzać.

– Uwierz mi, że grałem. To, że rozegrałem tam mało spotkań w duńskiej ekstraklasie nie oznacza, że siedziałem na kanapie. Mało osób wie, że po wypożyczeniu do Vejle tak naprawdę bywałem tam tylko w weekendy, gdy grała liga. W tygodniu normalnie cały czas trenowałem z Midtjylland. Siedziałem na ławce rezerwowych w meczach Ligi Mistrzów czy Ligi Europy, mogłem obcować z piłkarzami Manchesteru United, mam też medal za wicemistrzostwo Danii. To są na pewno pozytywne rzeczy.

– Co przeszkodziło ci w zrobieniu naprawdę udanej kariery w Danii?

– Nie chcę się usprawiedliwiać, ale na pewno nie pomogły mi kontuzje. Po przyjściu do Vejle, do którego wypożyczono mnie, żebym otrzaskał się z realiami panującymi w duńskiej lidze, zagrałem w pięciu spotkaniach i doznałem kontuzji. Wypadłem z gry na trzy miesiące. Wróciłem do zdrowia, przepracowałem cały okres przygotowawczy, rozegrałem dwanaście meczów i znów kontuzja. Podjęliśmy decyzję, że zrobimy operację, po której miałem aż sześć miesięcy przerwy! Gdy wróciłem po tym urazie, to słyszałem tylko: „Patryk, jesteś po dłuższej przerwie i nie możemy od razu rzucić cię na głęboką wodę”. Grałem więc w rezerwach i ciągle tylko słyszałem, że nie jestem jeszcze gotowy, że miałem za długą przerwę.

– Uważasz, że wracasz teraz jako lepszy bramkarz niż przed wyjazdem?

– Nie chcę odpowiadać na to pytanie, bo powiedzieć to można wszystko. Tak naprawdę zweryfikuje mnie boisko. Mam wielu ludziom coś do udowodnienia i jestem bardzo zmotywowany, żeby osiągnąć sukces z Widzewem. Wiem jednak, że nie wolno mi spocząć na laurach. Nie mogę przyjść z nastawieniem, że to jest przecież tylko III liga i będę w pojedynkę wygrywał mecze. Trzeba cały czas pracować. Czuję jednak taką motywację, że osiągnę formę, jakiej nie pokazywałem nawet w Ekstraklasie. Jestem tak zmotywowany, że ludzie nie zdają sobie z tego sprawy!

– O motywację całej drużyny można być spokojnym, znając podejście trenera Cecherza. Mieliście już okazję się spotkać?

– Tak, widziałem się już z trenerem. Spotkałem się z nim zaraz po przyjeździe do Łodzi. Był też obecny przy podpisywaniu kontraktu. Nie rozmawialiśmy jeszcze na temat mojej roli w zespole, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

– Czujesz się pewną „jedynką” czy tego trener ci nie obiecał?

– Nie mówiliśmy o tym. Moje podejście jest takie, że chcę solidnie popracować. Wtedy jestem pewny, że trener nie będzie się musiał zastanawiać nad obsadą bramki.

– Masz świadomość, że oczekiwania wobec twojej osoby będą bardzo duże?

– Wiem, że teraz będą miał pod górkę. Każdy najdrobniejszy błąd będzie mi wytykany, dlatego nie mogę ich popełniać. Po tym, jak wyglądała gra bramkarzy w drugiej połowie rundy jesiennej zdaję sobie sprawę, że ta pozycja będzie szczególnie mocno oceniana. Będę więc pod dużą presją oczekiwań, ale podchodzę do tego ze spokojem. Nie jestem człowiekiem, któremu zagrzeje się głowa, którego mogłaby mentalnie przerosnąć gra na nowym stadionie.

– A propos, zdążyłeś już zaliczyć wizytę przy Piłsudskiego?

– Tak, widziałem stadion i jestem pod wrażeniem – jak każdy. Jeśli chodzi o zaplecze, szatnie, gabinety odnowy biologicznej jest to wszystko na światowym poziomie. W centralnym miejscu jest pięknie, choć nie jest to duży stadion. Nam jednak 18 tysięcy spokojnie wystarczy. Nie mogę się już doczekać pierwszego meczu!

– Zanim to nastąpi, przed wami żmudny okres przygotowawczy. Piłkarze tej zimowej przerwy za bardzo nie lubią.

– Wiadomo, że przyjemniej jest trenować latem, gdy jest ciepło i słonecznie. Zimą ćwiczy się głównie na sztucznej murawie i to czeka nas na boisku ChKS. Szczerze mówiąc nie mogę się też doczekać samych treningów. Po dwóch i pół roku przebywania w Danii stęskniłem się za atmosferą polskiej szatni. Tutaj wszyscy się rozumiemy, możemy wspólnie sobie pożartować i wspólnie tworzyć klimat w zespole. W Midtjylland było inaczej: trener obcokrajowiec, jeden piłkarz z Norwegii, drugi ze Szwecji, wszyscy mówili tylko po angielsku. Po jakimś czasie zaczęło mi bardzo brakować polskiej kultury.

– W szatni szybko się odnajdziesz, bo w składzie jest kilku twoich kolegów.

– Grałem już z Princem Okachim czy Marcinem Kozłowskim. Z kolei Adrian Budka jest tym piłkarzem, który wziął mnie pod swoje skrzydła w moim pierwszym sezonie w Widzewie, przed pięcioma laty. Najdłużej znam się jednak z Joachimem Pabjańczykiem, z którym chodziłem do szkoły. Cieszę się, że wraca z wypożyczenia. To dobry piłkarz, który pokaże na co go stać, gdy tylko poczuje zaufanie ze strony trenera.

– Nie musiałeś podpisywać umowy z III-ligowcem. Chętni byli nawet w Ekstraklasie.

– Gdy ja byłem w Danii, mój agent prowadził rozmowy z różnymi klubami. Zgłaszały się zespoły z Ekstraklasy i I ligi, ale nikt nie chciał mnie wypożyczyć. Wszyscy mówili: „OK. Weźmiemy cię, ale nie będziemy Duńczykom promować piłkarza”. Teraz udało mi się rozwiązać umowę i byłem do wzięcia za darmo, ale pierwsze kroki skierowałem do Łodzi. Podpowiadali mi, że przecież stać mnie na grę na dużo wyższym poziomie rozgrywkowym, ale odpowiadałem im: „Za dwa-trzy lata wrócę na ten poziom, ale z Widzewem”. Rozmowy z klubem przeprowadziłem w zasadzie sam. Zadzwoniłem tylko do agenta, który jest prywatnie moim przyjacielem i powiedziałem mu, że podpisuję umowę z Widzewem i nic więcej mnie nie interesuje. Zrozumiał, bo mnie zna.

– Cieszysz się na spotkanie z kibicami? Oni bardzo. Informacja o twoim powrocie to teraz temat numer jeden.

– Pewnie, że się ciesze. Choć rozstaliśmy się na prawie trzy lata, było kilka okazji do zobaczenia się. Udało mi się parę razy wpaść na mecz Widzewa. Ostatnio byłem w dzień dziecka w Rawie Mazowieckiej, gdy sam pomagałeś mi wejść na stadion (śmiech). Wiem, że wybaczyli mi tamto zachowanie po jednym z meczów, gdy odważyłem się wejść z „Zegarem” w dyskusję po zremisowanym spotkaniu. Zagrzałem się wtedy trochę.

– Jako debiutant w Ekstraklasie i jeden z najmłodszych w drużynie tylko ty pokazałeś jaja i stanąłeś przed kibicami. Zyskałeś wtedy duży szacunek.

– Dlatego wiem, że teraz nie mogę go rozmienić na drobne.

Rozmawiał Ryan