S. Cacek: „Czas na ruch ze strony łódzkiego biznesu”

27 lipca 2014, 18:39 | Autor:

Cacek Sylwester

Sylwester Cacek w ostatnim czasie mocno się uaktywnił, na co wpływ miało z pewnością objęcie przez niego nowej roli w klubie. Od niedawna jest on właścicielem, prezesem oraz dyrektorem sportowym jednocześnie. Co z tego wyniknie pokaże czas, ale kibice, nauczeni traktować plany biznesmena z dużą rezerwą, niepokoją się o losy drużyny pod totalnym władaniem Cacka. O nurtujących sprawach i bieżącej sytuacji Widzewa sam zainteresowany opowiadał WTM w wywiadzie przeprowadzonym przy okazji podpisania umowy na budowę nowego stadionu.

– Spotykamy się w dniu przełomowym w historii Widzewa. Podczas konferencji mówił Pan, że swoją cegiełkę do stadionowego sukcesu dołożyli też kibice.

– Tak, główną rolę odegrali tutaj Rafał Markwant i Tomasz Figlewicz, którzy byli obecni na posiedzeniach Komitetu Sterującego. Docenić jednak trzeba całe środowisko, które zaczęło iść w jednym kierunku i miało to ogromne znaczenie.

– Jest Pan zadowolony z tego, co udało się wywalczyć? Pana wstępne plany zakładały posiadanie stadionu na co najmniej 32 tysiące widzów, a nie o połowę mniejszego.

– Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Dostaniemy stadion spełniający wymogi UEFA, nowoczesny w porównaniu do tego, co mamy obecnie, także jestem zadowolony. Statystyki pokazują, że na nowe stadiony chodzi 2-3 razy więcej ludzi, niż na stare. Jestem spokojny o zapełnienie naszego, o ile oczywiście będzie zachowany odpowiedni poziom sportowy.

– Opcji rozbudowy trybun w przyszłości nie ma?

– Rozważane było pozostawienie dwóch trybun z możliwością rozbudowy, gdyby w przyszłości zaszła taka potrzeba, ale pomysł ten upadł z różnych powodów. Na przeszkodzie stanęła m.in. geologia i niewykonalne stało się to, co chcieliśmy zrobić, by zyskać miejsce, czyli parkingi podziemne. Będzie jedynie możliwość zwiększenia pojemności poprzez wprowadzenie miejsc stojących. Stadion ma mieć taką możliwość, potrzeba czekać na zmianę prawa w Polsce.

– Klub ma już strategię marketingową, która pozwoli zapełnić nowy stadion?

– Za wcześnie na to. Poczekajmy na wizualizację i projekt i wtedy będziemy wiedzieć, jak ten stadion będzie wyglądał, w którym miejscu będą poszczególne elementy. Wtedy będziemy mieć dwa lata na stworzenie planów marketingowych, by go zapełnić.

– Co według Pana wpłynęło na Hannę Zdanowską, że Prezydent postanowiła zmienić plany? W zasadzie przesądzone wydawało się granie na al. Unii, potem była jeszcze koncepcja ze stadionem na Orle, ale jednak zdecydowano, że Widzew będzie miał swój obiekt tu, u siebie.

– Myślę, że na zmianę tej decyzji wpłynęło wiele czynników. Na pewno wpływ miał fakt, że ŁKS znalazł się w IV lidze, a my pozostaliśmy w ekstraklasie. Swoją rolę – o czym już mówiłem – odegrali kibice. Spotykaliśmy się, prowadziliśmy dużo rozmów, tłumaczyliśmy na czym polega piłka i jak ją tworzyć. Niemałe znaczenie miały też kwestie finansowe i projekt stadionu na Widzewie jest po prostu tańszy gdyż zmieniły się realia rynkowe. Będzie on kosztował prawie tyle samo, co jedna trybuna na al. Unii.

– Co dla klubu jest w tej chwili istotniejsze: wykończenie pozostałych trybun czy budowa ośrodka treningowego? Wiemy przecież, że są plany, by pozostałe środku wykorzystać na inwestycje po tej stronie miasta.

– Obie te sprawy są bardzo ważne. Pamiętajmy jednak, że część stadionu mieć będzie tzw. stan deweloperski. Najemca tych powierzchni, czy to będzie restauracja czy sklep, sam będzie według swoich potrzeb wykańczać tą przestrzeń. Nie było sensu robić tego za niego.
Z perspektywy czasu priorytetem powinien być jednak ośrodek treningowy, bowiem drużyna wkrótce zostanie bez boisk, a wykończeniem będziemy martwić się dopiero, gdy te trybuny powstaną.

– Kto będzie zarządzał stadionem, gdy ten już powstanie?

– Tego dzisiaj nie wiemy, nie mamy podpisanej umowy w tym zakresie.  Jesteśmy po wstępnych rozmowach i wynika z nich, że obiektem powinien zarządzać klub. Dziś dopiero podpisano umowę na budowę. Do tej pory nie było pewności jaka będzie wartość inwestycji która może mieć wpływ na ustalenia czynszu, bo decyzję o wyborze Wykonawcy zaskarżono do KIO. Teraz, gdy wiemy ile stadion będzie kosztować, możemy negocjować warunki dalszego zarządzania nim.

– Rozumiem, że powierzchnie, które będą dostępne dla potencjalnych najemców, mają zarabiać na klub?

– Taki jest zamysł. Ja jestem zwolennikiem rozdzielenia kwestii sportowych od stadionowych, jak ma to miejsce w Niemczech. Chciałbym jednak, aby zyski z codziennego funkcjonowania stadionu później zasilały budżet klubu.

– Zostawmy stadion. W grudniu mówił Pan, że Widzew będzie grać w takiej lidze, na jaką będzie go stać. Na jaką ligę dzisiaj stać Widzew?

– Na Ligę Mistrzów niestety na razie nas nie stać (śmiech). Jesteśmy w niełatwym momencie, bo musimy pozamykać sprawy z przeszłości, a jednocześnie na bieżąco realizować działalność. Na razie udaje nam się zbilansować ten I-ligowy budżet, a jak udaje się w I lidze, to w ekstraklasie będzie jeszcze łatwiej, bo tam są dużo większe przychody.

– Obecna kadra jest już zamknięta czy możemy spodziewać się jeszcze jakichś nowych twarzy?

– Okienko transferowe otwarte jest do końca sierpnia, więc jest pole manewru. Myślę jednak, że kręgosłup drużyny już jest. Teraz dążymy do takiego stanu, by na każdej pozycji mieć po dwóch rywalizujących ze sobą piłkarzy. Nie o diametralnie różnych umiejętnościach, a grających na zbliżonym poziomie, mających podobne parametry fizyczne i szybkościowe.
Szukamy młodych zawodników, głodnych gry i chętnych do rozwijania się. Nie ma się co bać takiej strategii, co pokazał mecz z Dolcanem. Jeśli tak jak w tym sparingu będzie wyglądało to w lidze, to ja o grę zespołu jestem spokojny.

– Nie chce mi Pan chyba powiedzieć, że mamy budować optymizm w oparciu o wynik sparingu z Dolcanem?

– Nie, to tylko jeden mecz. W lidze jedna wygrana może dodać nam skrzydeł, a jedna porażka je podciąć. Dlatego też dobieramy piłkarzy nie tylko pod kątem umiejętności piłkarskich, ale też cech mentalnych. Mówi się, że w I lidze potrzeba piłkarzy doświadczonych. Ja zawsze w tym miejscu przywołuję przykład Marcina Kaczmarka, którego prywatnie bardzo lubię, ale w momencie, gdy wszyscy go wychwalali, był on jednym z naszych najgorszych piłkarzy. 43% celnych podań, do przodu jeszcze mniej, do tego przez całą jesień ani razu nie trafił w światło bramki. Doceniano go za walkę, za chęć biegania i Marcin taki ma właśnie styl, potrafi pociągnąć drużynę. Ale chyba lepiej gdyby piłkarz nie musiał walką naprawiać własnych błędów.

– Czyli zostajemy przy koncepcji stawiania na młodych, bez doświadczonych zawodników?

– Szukamy przede wszystkim zawodników o podobnych cechach motorycznych, ale o wyższych umiejętnościach technicznych. Doświadczenie bywa złudne. Dla takich graczy, jak Marcin Kozłowski czy Jakub Czapliński pięć meczów sparingowych czy mistrzowskich, to większy rozwój i lepsza nauka, jak 50 następnych meczów dla Marcina Kaczmarka.

– To zależy od tego, jaki jest górny poziom przyjmowania tej nauki przez zawodnika.

– Oczywiście, dlatego staramy się szukać zawodników z wysokim potencjałem. Jak piłkarz ma wysoki górny poziom, do którego może dojść, to rolą trenera jest go do niego doprowadzić. Jak gracz ma niski potencjał, to nawet najlepszy trener nic nie zrobi. Jest takie biznesowe powiedzenie: „łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo”. My te najsłabsze ogniwa chcemy wzmacniać. Jeśli na każdej pozycji będzie co najmniej dwóch graczy o zbliżonym potencjale, to ten zespół będzie szedł w górę.

– Mówił Pan, że jeśli nie uda się pozyskać inwestora na wyemitowane 41% akcji, to trzeba będzie zmienić strategię. Mam rozumieć, że ta drużyna już nie będzie mocniejsza, by walczyć o awans?

– W drużynie wciąż jest wielu zawodników, którzy rok temu w tej ekstraklasie grali. Muszą tylko wylać na rozgrzane głowy nieco zimnej wody i przestać myśleć, że świat kręci się wokół nich. Cenię takiego zawodnika, jakim był u nas Piotr Stawarczyk. On miał swoje większe czy mniejsze problemy, ale nie płakał, że trener go nie wystawia w składzie, tylko dawał z siebie wszystko na treningach czy wchodząc z ławki.

– Ma Pan na myśli tych piłkarzy, którzy głośno domagają się zgody na transfer?

– Nikogo nie będziemy na siłę zatrzymywać. Umówmy się, w ekstraklasie i I lidze 90% piłkarzy jest do zastąpienia. Wystarczy przejechać się po kraju i znaleźć można ich wszędzie. Nie zależy nam na piłkarzach, którzy myślami są gdzie indziej, niż na boisku. Patryk Wolański zagrał jedną rundę i myśli, że jest wielki. Niech zagra 2-3 sezony na tak wysokim poziomie, wtedy będzie wielki.

– Patryk dostał zgodę na odejście z klubu?

– Rozmawiałem ze wszystkimi zawodnikami i zapytałem Patryka, czy chce odejść, a on to potwierdził. Uzgodniliśmy więc warunki z menedżerem, który dostał pełnomocnictwo do prowadzenia rozmów. Nie jest prawdą to, co Pan Ożóg mówił na łamach „Wyborczej”. To ja zadzwoniłem do niego mówiąc że należy się zainteresować losem Patryka, bo nie jedzie on na obóz, skoro ma w każdej chwili odejść. Menedżer namieszał mu w głowie mówiąc, że ma dla niego oferty z innych klubów, podczas gdy na dzień dzisiejszy widać, że nie ma żadnych konkretów. Była propozycja z HSV Hamburg, który chciał Wolańskiego na czwartego bramkarza, by przez rok przygotowywać go do gry. Jeśli Patryk woli być czwartym bramkarzem w Hamburgu, zamiast pierwszym w Widzewie, to ja nic nie mogę poradzić.

– Czyli można przyjąć, że jesienią Wolańskiego już w bramce Widzewa nie zobaczymy?

– Jeśli Pan Ożóg mówił prawdę, to nie. Ja jednak sądzę, że może być problem z tym transferem. Jeśli Patryk do końca lipca zdecyduje się poważnie potraktować klub, usiąść z nami do rozmów i przedłużyć kontrakt, to nie wykluczone, że wróci.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2