W. Szymanek: „W tamtym czasie w Widzewie było wielu wyrazistych piłkarzy”

9 maja 2018, 21:38 | Autor:

Jego gra w pierwszym składzie Widzewa zawsze budziła dużo wątpliwości wśród kibiców łódzkiego klubu. Nie można mu było jednak odmówić, że w szatni był jedną z najważniejszych osób, które stworzyły drużynę, z powodzeniem radzącą sobie w Ekstraklasie. O wielu ciekawych aspektach w rozmowie z WTM opowiedział Wojciech Szymanek!



– Wychowywał się pan na Pradze, występował w Polonii i Widzewie. Były jakieś problemy z tym związane na osiedlu?

– Gdy byłem młody, to były. Małe środowisko, wszyscy się znali i wiedzieli, że trenuję w Polonii. Czasami trzeba było nadrabiać kilka kilometrów, żeby pójść do szkoły. Musiałem chodzić na około, bo mieszkałem na początku Brzeskiej, po drodze przechodziłem obok wszystkich ciemnych bram i bywały kłopoty. Z czasem, jak zacząłem grać w Ekstraklasie, a moje nazwisko zaczęło się przewijać w mediach, to chwalono mnie, że się wybiłem. Ci, którzy chcieli mnie obijać, przychodzili do mnie i mówili, że jak siedzieli w kryminale to się chwalili: ten Szymanek to jest z naszej bramy. Także było śmiesznie.

– To też chyba wpłynęło na pana boiskowy charakter. Nawet jak nie wyszedł panu jakiś mecz, to nie można było powiedzieć, że przeszedł pan obok spotkania.

– Byłem ambitnym zawodnikiem. Może talentu czysto piłkarskiego brakowało mi w niektórych momentach, ale zaangażowania, determinacji nie można było mi odmówić. Zawsze dawałem z siebie sto procent, czy to w czasie spotkań, czy na treningach. Czasami myślę, że żeby zaistnieć gdzieś w Ekstraklasie, trzeba mieć jeden punkt mocny i jego się trzymać, a resztę doszkalać.

– I charakterem nadrabiać braki.

– Dokładnie. Czy ktoś jest szybki, czy jest dobry technicznie, czy ma charakter – to nieistotne. Trzeba mieć wiodącą cechę. Wtedy jest dużo łatwiej, niż mieć trochę z szybkości, trochę z techniki. Trzeba być wyrazistym. A w tamtym czasie w Widzewie było wielu wyrazistych piłkarzy.

– Można powiedzieć, że cała szatnia była wyrazista: Robak, Sernas, Dudu…

– Był Ukah i Broź, który zagrał w Lidze Mistrzów. Lisowski, Panka – reprezentant Litwy, przebijał się Piech. Mielcarz jeszcze w Sieradzu broni. Można powiedzieć, że drużyna została zbudowana bardzo dobrze pod względem charakterologicznym. Nie brakowało nam też umiejętności piłkarskich.

– Cały pobyt w Widzewie to chyba była dla pana sinusoida. Pod względem piłkarskim, ale i pozasportowym.

– Pod względem piłkarskim? Nie do końca się zgodzę. Wszyscy podkreślali, że moja ostatnia runda była najlepsza w Widzewie. Finansowo klub zaczął iść w złą stronę. Choć w momencie końca mojego kontraktu wszystko było jeszcze regulowane i dopiero później zaczęły się duże problemy. Tę historię wszyscy znają w Widzewie. Klub się spóźnił z wypłatami dwa dni, właściciel poprosił do siebie Adriana Budkę i bardzo przepraszał za opóźnienie. Mówił, że nie wiedział, że gdyby dotarły do niego takie informacje, to by do tego nie dopuścił. Standardy były mocno zachodnioeuropejskie, nawet bym powiedział szwajcarskie. Nie ukrywam, kariera piłkarska nie jest długa i trzeba dbać również o finansowe sprawy. Potem nagle przychodzą problemy zdrowotne czy słabsza forma i trzeba sobie jakoś poradzić. Klub był wtedy poukładany, wszyscy o tym wiedzieli, więc można było pozyskiwać dobrych zawodników.



– Czyli można było sobie pozwolić na Bogdana Stratona?

– Słyszałem kilka plotek. Ponoć wysyłał CV po polskich klubach, nie wiem ile jest w tym prawdy. Jeżeli chodzi o Stratona, bo go doskonale pamiętam, to nie można mu odmówić profesjonalizmu, zaangażowania, podejścia do treningów. Po prostu umiejętności były słabsze. Może w innym klubie miałby szansę. Nie w Ekstraklasie, ale w pierwszej lidze. Tu trafił na grupę obrońców, która nie odpuszczała. Iskry często się pojawiały na treningach.

– Nic dziwnego. Trójka dobrych obrońców, więc nogi nikt nie cofał.

– Jak na polskie warunki, to bardzo dobrych. Często treningi czy gierki przypominały mecze. To było bardzo dobre i dla obrońców, i dla napastników. Mając naprzeciw siebie w trakcie treningu Robaka czy Sernasa, którzy przy walce o piłkę nie krzyczą „ała”, zbierało się cenne doświadczenie.

– Po decyzji, że Widzew jeszcze raz musi walczyć o awans do Ekstraklasy, nie baliście się, że ktoś będzie chciał odejść i zespół się osłabi?

– Już wcześniej dochodziły nas słuchy, że taka sytuacja może mieć miejsce. Nie spadło to na nas nagle. Byliśmy na to przygotowani. Duży ukłon też w stronę zarządu, bo wszystkie warunki zostały na tym samym poziomie. Nie było cięć pensji, tylko premie się zmieniły, z tego co pamiętam. Ten exodus powstrzymał fakt, że poziom finansowy i jakości piłkarskiej w drużynie został zachowany. Wszyscy zostali w klubie.

– Pierwszą ligę rozbiliście w pył.

– Jeżeli chodzi o kibiców, to jednak trochę było problemów.

– Często mówiono o pobytach w „Czekoladzie”.

– W „Czekoladzie”, dokładnie. Wiadomo, że to nie pomaga. Mogę mówić tylko za siebie. Czasami można wyjść, ale wszystko musi być z rozsądkiem. Wiemy, kiedy jest mecz, kiedy jest dzień wolny. Nie można przesadzać w obie strony. Jest duże natężenie psychiczne, jeżeli chodzi o sportowców. Media, kibice. Jest to tak nakręcone, że zawodnicy muszą odpocząć. Jeden się relaksuje w domu, drugi wypije lampkę wina, tak jak Casillas.

– Albo jak Messi i po skończonym sezonie Iniesta wyprowadza go z imprezy.

– Nie słyszałem o tej historii.

– Było takie zdjęcie, że Iniesta wyprowadza Messiego z podpisem: Iniesta nawet na imprezie asystuje Messiemu.

– Messi taki zmęczony? Wiadomo, czasami można sobie pozwolić. Jednak jeżeli ktoś przeginał, to były rozmowy między chłopakami. Na pewno mieliśmy dobrą atmosferę, a to jest jeden z głównych punktów, żeby osiągać sukces.



– W ostatnim czasie, Widzew często trenował poza Łodzią. Piłkarze przyjeżdżali na trening, odbywała się jednostka i rozjeżdżali się do domów. To też ma wpływ na budowanie atmosfery w zespole?

–  Nie wiem, jak jest teraz w Widzewie, ale jest taki rytuał. Pobyt w klubie jest tak samo ważny, jak sam trening. Przyjście do szatni, wypicie kawy, porozmawianie z kolegami, skorzystanie z masażysty. To też jest ważne. Również przyjście wcześniej i robienie ćwiczeń, które zapobiegają kontuzji. Coraz więcej zawodników po wypiciu kawy, zamiast siedzieć i dłubać w nosie, ćwiczy i uzupełnia jednostkę treningową, wzmacniając swoje słabsze strony. Są również badania, które sprawdzają gibkość ciała i dzięki temu zawodnik wie, co ma poprawiać. Po to jest ten czas przed treningiem. W Polonii jest to godzina przed zajęciami. I to też buduje atmosferę. A takie sprawy jak zostawanie po treningach, to było modne kilka lat temu. Teraz się zdarza, że chłopaki, szczególnie młodzi, są jeszcze w korkach i już wyjmowane są telefony.

– Instragram?

– Może nie Instagram. Dzwonią, jakby robili jakieś biznesy albo mieli piątkę dzieci. I to przeszkadza w koncentracji. W Widzewie często zostawaliśmy pół godziny po treningu. Nie trenowaliśmy, ale rozmawialiśmy, żartowaliśmy, powolna kąpiel. Taki rytuał. Fajnie, że nikt cię nie goni, możesz posiedzieć w klubie. Można porozmawiać o treningu, jak kto zagrał, można się pośmiać z kogoś, że dostał „dziurę”. To wszystko składa się na atmosferę w zespole. A jak ktoś nie ma ochoty, idzie do domu.

– Często pan Animucki przyjeżdżał na zgrupowania?

– Na zagraniczne tak. Prezes Animucki, prezes Cacek, prezes Mateusz.

– Pytam, bo była sytuacja, że Orange Sport realizował materiał o każdym zespole w trakcie przygotowań. W momencie, gdy był program o Widzewie, przyjechał prezes Animucki i cały program siedzieliście w szatni. Pod koniec programu wyszedł trener Michniewicz bardzo zdenerwowany.

–  Zastanawiam się, gdzie był obóz. Byliśmy w Portugalii z trenerem Michniewiczem. Ale tej sytuacji już nie pamiętam. Ale przyjeżdżała cała grupa czy to na jeden dzień, czy pół obozu. Pamiętam, że ostatniego dnia obozu, kiedy była gierka pierwszego składu przeciwko rezerwowym, pojawiali się prezesi i obserwowali, co się dzieje.

– Często pojawiał się pan w pokojach prezesów?

– Nie. Lepiej się czułem w szatni i na boisku. Nie było zresztą takiej potrzeby. U prezesów czy u trenera zjawiałem się tylko w wyjątkowych sytuacjach.

– Krążyła plotka, że w pokoju jednego z prezesów wisiał proporczyk Legii. Nie miał pan możliwości zweryfikowania tej informacji?

– Szczerze, nie widziałem. Czytałem tę anegdotę w wywiadzie z Piotrkiem Kuklisem. Nie przypominam sobie, żeby była taka sytuacja. Nie chce mi się nawet wierzyć, że mogło tak być. Chyba że to wisiał proporczyk wymieniany przed meczem.

– Można było usłyszeć, że był pan głównym ogniwem buntu pod koniec przygody w Widzewie.

– Buntu… Czyli ja wszystkich zmusiłem do buntu.

– Podobno to pan podpowiedział Dudu, by nie przyjmował tej już legendarnej ziemi.

– O to chodzi. Nie chcę zbytnio do tego wracać, bo tematy finansowe powinny zostać między dłużnikiem a wierzycielem. Jeżeli ktoś mnie pyta, czy coś warto zrobić to odpowiadam szczerze: ja bym tego nie zrobił. Nie będę okłamywał chłopaków, z którymi gram, z którymi dzielę szatnię. Nawet jeżeli się z kimś pokopię na treningu, to cały czas jest to drużyna. Zresztą często to widać na boisku, że jak jest jakaś gorąca sytuacja na boisku, wszyscy idą w to miejsce. Tym się charakteryzuje drużyna. Ja mówiłem, jakbym się zachował w danej sytuacji. A jak ktoś poszedł do prezesów i powiedział „bo Szymanek tak powiedział”… Ja nie mówiłem mu konkretnie: nie rób tego, bo to jest złe, tylko co ja bym zrobił. Po prostu jestem szczery, nie byłem zapalnikiem. Często przychodzili do mnie obcokrajowcy, bo nie miałem problemu z angielskim, miałem dobry kontakt z nimi. Tyle.

– To nie jest tak, że ten brak awansu do pucharów, których nikt się nie spodziewał, spowodował, że wszystko się zaczęło psuć szybciej w klubie?

– Faktycznie nikt się nie spodziewał, ale szansa była realna. W ostatnim meczu Górnik zrewanżował się nam za porażkę u siebie. To był słaby mecz w moim wykonaniu, ale i całej drużyny. Jak się przegrywa cztery zero, nie można mówić o przypadku. Zresztą ten wynik oddawał to, co się działo na boisku. Rzeczywiście, przy dobrych wiatrach, jakbyśmy wygrali, mogliśmy zagrać w pucharach. Jednak nie wydaje mi się, żeby to przyśpieszyło upadek. Problemy zaczęły się ze względów finansowych, krótko mówiąc. Jak w wielu klubach. W Polonii po Wojciechowskim przyszedł Król i się skończyło źle. Mnóstwo klubów miało problemy. Fajne jest to, że się z czasem podnoszą. Jeżeli klub ma markę i kibiców, prędzej czy później wróci do elity.

– Dobrze pan wspomina te trzy i pół roku w Widzewie?

– Bardzo fajnie. Uważam, że sportowo i pozasportowo było bardzo dobrze. W Łodzi urodziła się moja córka. Atmosfera była dobra, poznałem fajnych ludzi. Był trener Janas, trener Michniewicz, nie chcę pominąć innych trenerów. Była atmosfera pracy, którą bardzo lubię. Wtedy się czuje, że idzie sportowo do przodu. Wszystko było poukładane do pewnego momentu.

– Mimo wszystko, serce raczej nie będzie rozdarte, gdy z Polonią przyjedzie pan do Łodzi?

– Będąc w Widzewie powtarzałem, że jestem wychowankiem Polonii i śledzę jej losy. Serce też będzie trochę rozdarte. Kilka piosenek kibicowskich jeszcze pamiętam. Atmosferę na meczach też dobrze pamiętam. Choć nie było nowego stadionu, to trybuny były blisko boiska, typowo piłkarski stadion. Ludzie żyją w Łodzi piłką. Jestem w szoku, że tak szybko udało się odbudować i Widzew, i ŁKS. Są podwaliny pod dalsze funkcjonowanie, jest nowy stadion, nie ma problemów z kibicami. Oczywiście, teraz pracuję w Polonii i zrobię wszystko, by „Czarne Koszule” wygrały w Łodzi.

– Gdzieś jeszcze się tli nadzieja, że uda się powtórka sprzed dwóch lat, gdy Polonia atakowała lidera z pozycji czwartego miejsca i udało się awansować?

– Wtedy był ŁKS. Szczerze, w tamtym sezonie mieliśmy jasny cel, czyli awans. Teraz jest troszkę inaczej, budujemy dopiero drużynę. Polonia też musi finansowo i organizacyjnie się poprawić, by mówić o wyższych celach. Chwilowo chcemy dobrze grać w piłkę, wygrywać kolejne spotkania.

Łukasz Karpiak



Subskrybuj
Powiadom o
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Dolar
5 lat temu

Te kilka sezonów z pogranicza I ligi i Ekstraklasy to był najlepszy moment klubu w XXI wieku, także ciężko nie wspominać go z sentymentem. Pozostaje wierzyć że tym razem cała historia skończy się Happy Endem i znajdziemy się przynajmniej tam gdzie jest teraz Jagiellonia, czyli w czubie z ciągłymi apetytami na majstra.

Marcin
Odpowiedź do  Dolar
5 lat temu

Wiemy jak Jagiellonia jest finansowana, z miasta?

V.
Odpowiedź do  Marcin
5 lat temu

Wielu lokalnych małych sponsorów.

loverewelka
5 lat temu

Więcej takich wywiadów, fajnie sie czyta i wspomina :)

4
0
Would love your thoughts, please comment.x