M. Stanisławski: „Nie odszedłbym z Widzewa, choćby nie wiem co”
19 czerwca 2025, 19:10 | Autor: MichałDrużyna futsalistów Widzewa Łódź już od trzech sezonów występuje w Futsal Ekstraklasie. W ostatnich dwóch zespołowi udało się awansować do fazy play-off. Po zakończonej kampanii postanowiliśmy porozmawiać z Marcinem Stanisławskim, trenerem drużyny, który już od blisko pięciu lat stoi na czele widzewskiego futsalu. Co powiedział w rozmowie z WTM?
– Po raz drugi z rzędu Widzew awansował do fazy play-off z ósmej pozycji. Jak ogółem oceniasz miniony sezon?
– Sportowo był dla nas bardzo udany. Były przecież takie momenty, w których bardzo się bałem, czy uda nam się to dźwignąć i czy jesteśmy w stanie w trakcie sezonu tak zarządzać drużyną, żeby udało nam się zmienić jej oblicze. Były chwile, w których balansowaliśmy na granicy 12-13 miejsca i wtedy w mojej głowie naprawdę się kotłowało. Wyczekiwałem stycznia i patrzyłem, ile jeszcze punktów możemy zdobyć. Myślałem o 13-14 oczkach, a finalnie zdobyliśmy chyba 17. W skali sezonu i tego, co wydarzyło się wiosną, na pewno był to sezon bardzo udany.
– Drużyna ma za sobą dwie odmienne rundy – przeciętną jesień i bardzo dobrą wiosnę. W przerwie zimowej ściągnęliście do klubu Aaro Paapanena, Erica Syllę i Filipa Martona. To było wcześniej zaplanowane działanie, czy raczej próba gaszenia pożaru?
– Z dwoma pierwszymi zawodnikami wiąże się ciekawa historia, ponieważ w swojej drużynie chciałem ich już od początku sezonu. Oni jednak dali mi jasny sygnał, że do grudnia muszą być w rodzimej Finlandii i odbyć służbę wojskową. Było to dla mnie jako szkoleniowca coś nowego i myślę, że niewielu trenerów poszłoby na taki układ, żeby być przez kilka miesięcy na łączach z zawodnikami i na nich czekać. Sytuacja wyglądała u nich tak, że mieli w tygodniu jeden trening, a w weekend grali w klubie niedaleko miejsca odbywania tej służby. Wysyłali do mnie raporty ze spotkań, które tam rozgrywali, a my musieliśmy do zimy zagryźć zęby, co nie było łatwe, bo przecież kontuzjowany był jeszcze Jefferson Ortiz. Na pewno miałem w głowie to, że zimą będziemy lepszym zespołem.
– A Filip Marton? Z nim też wiąże się jakaś historia?
– Z Filipem wyglądało to trochę inaczej. Też chciałem go już wcześniej, ale zielone światło dał nam dopiero w listopadzie, twierdząc, że od stycznia mógłby dla nas grać. Jego przyjście zbiegło się też z tym, że nie do końca sprawdzili się u nas Ołeh Nehela i Ivaaldo Gomes. Wiedziałem, że powstanie tutaj luka. Te trzy transfery, które w przełożeniu na futsal są wymienieniem 1/3 zespołu, były świadomym działaniem. Wiedziałem, że w styczniu musimy po prostu zareagować.
– Wiosną wygraliście niemal wszystkie mecze z drużynami, które skończyły sezon pod wami.
– Nigdy nie patrzyłem na to w kategoriach tego, co musimy, a czego nie musimy. Ja przede wszystkim bałem się tego, jak w tak krótkim czasie skomponować tych chłopców. Pamiętajmy, że na start mieliśmy mecz z Legią Warszawa, o wiadomo jakim ciężarze. Z drugiej strony, cieszyło mnie to, że nowi zawodnicy dostaną pozytywnego kopa od trybun i zobaczą, że warto tu być. Z Legią wygraliśmy i to dało zespołowi dużo pewności siebie. Uważam, że to był przełomowy moment, bo wcześniej zespół znał się raptem trzy treningi. Wtedy myślałem o tych meczach bardziej w ten sposób, że każdy punkt zbliża nas do utrzymania, a nie do play-offów.
– Wciąż widać jednak dużą różnicę między drużynami walczącymi o dolne miejsca w play-offach a tymi z czołówki ligi. Wyniki w tych starciach dalej przemawiają na niekorzyść Widzewa, ale zauważasz jakiś progres w tej rywalizacji?
– Do tej pory w lidze mieliśmy ścisłe TOP3 (Rekord, Piast, Constract, przyp. red.), ale teraz jest to już TOP5. Do gry wszedł zwłaszcza Eurobus Przemyśl, który ma dzisiaj najwyższy budżet i płaci lepiej niż Piast Gliwice. Ja na rywalizację z tą czołówką patrzę trochę inaczej. Nie porównuję jej sezon do sezonu, bo w tym czasie zmienia nam się praktycznie cały zespół. Teraz te wyniki były nieco lepsze, bo uważam, że wiosną mieliśmy lepszą kadrę. Dziś chcemy budować drużynę nie w odniesieniu do tego topu, a bardziej do drużyn z 6. i 7. miejsca, czyli Dremana Opole i BSF Bochnia, które już od kilku sezonów są na tych pozycjach. Musimy zadbać o to, żeby właśnie te zespoły nam nie odskakiwały, ale też taka Legia, która ma swoje ambicje. Ciężko mi porównywać w dłuższym wymiarze rywalizację z innymi drużynami, bo u nas nie mówimy o zmianach, a wręcz o kolosalnych remontach.
– Mówimy tu nie tylko o różnicach w sile czysto piłkarskiej, ale również organizacyjnej. Jak duże są te rozbieżności pomiędzy drużynami środka tabeli takimi, jak Widzew, a czołówką ligi?
– Jeśli chodzi o budżety, to nie ma co porównywać, bo to są kolosalne różnice. Constract, Rekord, Piast i Eurobus są nieporównywalne z resztą ligi. Eurobus przed chwilą zatrudnił na stanowisko trenera asystenta trenera reprezentacji Brazylii. Ten człowiek mógłby prowadzić kluby na zachodzie Europy, a przyszedł do Przemyśla, który – z całym szacunkiem – metropolią nie jest, a jednak tu przyszedł. Eurobus przyciąga takich ludzi swoim budżetem. Kolejny przykład to Leo Santana – gość trzy lata temu zdobywał Ligę Mistrzów z FC Barceloną, a dziś gra w Eurobusie Przemyśl. Takie pieniądze dają też możliwość budowania struktur. Mówimy tu o profesjonalnych sztabach, działach i obiektach do trenowania. Mówimy tu o klubie funkcjonującym na profesjonalnych zasadach. Jest przykład Rekordu, który od lat żyje z młodych wychowanków, do tego dochodzą też dobre transfery. Są też takie kluby jak Widzew, Legia czy Ruch, które już z nazwy są dużymi markami, ale to jeszcze nie są te budżety.
– To gdzie w tym „rankingu profesjonalności” umieściłbyś Widzew?
– Widzew to dla mnie dziś klub rodzinny. Funkcjonujemy we trzech: ja, Michał Chmielewski i Przemek Olczak. Do tego dochodzą fantastyczni sponsorzy, którzy traktują nas jak przyjaciół. Nie przebijemy się na razie przez tę linię klubów z 6-7 miejsca. W dwóch ostatnich sezonach to ósme miejsce jest wyrwane z gardła. Muszę to powiedzieć głośno, że ten wynik jest nieprawdopodobnie dobry w skali tego, co robią i jakie mają możliwości kluby pod nami. Staramy się tutaj zaszczepić taki gen widzewskiego charakteru. Na razie nam się to udaje, ale na chwilę obecną jesteśmy klubem, który nie jest w stanie utrzymać dobrych zawodników, bo oni dają z siebie maksa i chcą większych wyzwań. My jako Widzew dziś nie możemy im tego dać. Jesteśmy klubem pełnym pasji, który musi radzić sobie ze swoimi problemami.
– Pewnie największym z nich są finanse.
– Dokładnie. Nie przebijemy się budżetowo nawet przez kluby z 9-10 miejsca. Taki We-Met Kamienica Królewska zaraz wyrwie nam kolejnego zawodnika. Nie jest to kwestia minimalnej różnicy w płacach, lepszej bazy treningowej czy lepszego miasta. Tam jest po prostu lepszy pieniądz. Spójrzmy sobie na obecną sytuację. W teorii po tym sezonie powinniśmy trzech najsłabszych piłkarzy wymienić na lepszych i walczyć o TOP6 i tak co okienko podnosić poprzeczkę. Obecnie jest to nierealne. My szukamy dziś zawodników po przejściach, odpalonych, dla których to my jesteśmy szansą.
– Co więc zrobić, żeby nastała stabilizacja? Ostatnio klub stara się podpisywać z zawodnikami dłuższe umowy.
– To był jeden z moich warunków w kontekście kilku zawodników, w których widzę, że oni chcą z nami być. Takim przykładem jest Kristian Medon, który wcześniej nie mógł długo znaleźć swojego miejsca. Dziś on jest w podobnym miejscu do całego klubu. Nie przepchnie się wyżej, bo nie ma szans na regularną grę w zespołach z top6. Dla mnie jest to osoba, która identyfikuje się z klubem, pracuje tu i to właśnie wokół niego chcę to wszystko budować. Nawet jeśli będziemy w stanie kiedyś sprowadzać droższych zawodników, to chciałbym, żeby taki Kris był tutaj wiele lat. Porównałbym tę sytuację do Marka Hanouska, który również przyszedł do Widzewa w trudnym momencie, nauczył się języka i poznał historię klubu. To właśnie dzięki Kristianowi udało się tutaj sprowadzić Filipa Martona, bo powiedział mu, jak tu jest.
– Nie możecie sobie pozwolić na drogie ruchy, ale dzięki temu z wielu zawodników wyciskasz tyle, ile się da.
– Ciekawe jest to, że po poprzednim sezonie, w którym zajęliśmy ósme miejsce, wielu naszych zawodników poodchodziło do innych klubów, ale żaden z nich nie skończył wyżej niż my. Hugo Freitas poszedł do Kamienicy Królewskiej, która w teorii powinna być wyżej od nas, ale skończyli pod nami. Willy May poszedł do II ligi hiszpańskiej, tam zerwał więzadła i jego zespół spadł z ligi. Miłosz Krzempek, z którego zrobiliśmy reprezentanta Polski, poszedł do Rekordu i już kadrowiczem nie jest. W tym klubie nie był pierwszoplanową postacią, a wracając tam takie miał ambicje. U nas ci zawodnicy weszli na naprawdę dobry poziom, a w innych klubach już nie potrafiono wykorzystać ich potencjału. Dla nas też jest to pewien sygnał, żeby z tych zawodników, w teorii słabszych, tworzyć zespół. Z takich piłkarzy dziś musimy budować drużynę. Fakty są takie, że Widzew jest miejscem, które tworzy przestrzeń, w której ci niedocenieni zawodnicy mogą się odblokować. Dwa razy udało nam się zbudować na tym sukces, pytanie czy uda się po raz kolejny.
– Przed wami na pewno duże wyzwanie, bo z drużyny odeszło już siedmiu zawodników.
– Tak drastycznych zmian, jak teraz, jeszcze nie było. Tracimy w moim odczuciu dwa mega mocne filary – Kamila Izbiańskiego, w przypadku którego mogę powiedzieć, że lepszego bramkarza po prostu nie znajdziemy i Kamila Kucharskiego, który w moim odczuciu był przez wszystkie lata najbardziej wyrazistym zawodnikiem w naszej historii. Najwięcej ludzi kojarzyło Widzew z nim i jego z nami. Dziś mierzymy się z tym nie jak zastąpić Kamila, bo jego się nie da zastąpić, tylko jak nauczyć się funkcjonować bez niego.
– Z czego wynikało jego odejście? Kamil był liderem zespołu.
– Kamil został Mistrzem Europy w piłce sześcioosobowej i poświęcał tej odmianie piłki coraz więcej czasu. Nam było to już bardzo trudno zaakceptować jako klubowi, ale przede wszystkim jako zespołowi, który tracił bardzo ważne ogniwo. Trudno mi się z tym potem żyło i nie było łatwo wytłumaczyć zawodnikom tego, czemu tak się dzieje. To jest fantastyczny zawodnik i uważam, że może grać w każdym klubie w Polsce. My jednak nie jesteśmy lepsi od każdego klubu. Rozmawialiśmy z Kamilem, bo nie chcieliśmy się z nim rozstawać, ale uznaliśmy, że jest to taka separacja, więc ostatecznie dostał wolną rękę. Rozstaliśmy się w dobrych relacjach i mam nadzieję, że kiedyś dostanie od nas taką ofertę, w której te inne rzeczy nie będą kolidowały z funkcjonowaniem u nas.
– Uda wam się wyrównać ten bilans przyjść i odejść? Już w poprzednim sezonie wielokrotnie widać było, że ławka jest za krótka.
– Musimy brać pod uwagę to, że jedne rzeczy chcemy, a inne możemy. W moim telefonie dziś dominuje Messenger i Instagram i tam rozmawiam z zagranicznymi zawodnikami. Szukamy zawodników młodych i najlepiej bez rodziny, bo w przypadku dużej rodziny wiąże się to z dużymi wydatkami socjalnymi na mieszkanie, bilety itd. Chcemy zawodników, którzy jeszcze nie mają szans przebić się w swoim kraju. Właśnie dlatego nagraliśmy kulisy z meczu z Legią, żeby pokazywać takim potencjalnym zawodnikom, jak wygląda mecz i że nie mają do czynienia z zaściankowym klubem. Niestety, odbijam się pod wieloma względami od piłkarzy, których bym chciał. Nie gramy o najwyższe cele, a jeśli chodzi o płace to może jesteśmy w lidze gdzieś w okolicach trzynastego miejsca. Bardzo cenię sobie Słowaków, bo bardzo dobrze mi się z nimi pracuje. Wokół nich możemy budować kadrę. Kris jest już praktycznie łodzianinem, Filip Marton też zaraz będzie pracował z dziećmi i mam nadzieję, że dojdzie jeszcze trzeci, który mocno zaakcentuje tu swoją obecność (chodzi o zakontraktowanego już Sebastiana Baco, przyp. red.). Nie wiem, czy będzie tyle samo przyjść co odejść. Wiem, że w środowisku po raz kolejny jesteśmy traktowani jak zespół do spadku, ale musimy brać zawodników, którzy trochę się odbijają.
– Czy to będzie oznaczało zmiany w modelu gry?
– Nie jesteśmy w stanie zamienić dziś takich piłkarzy jak Kamil Izbiański, Kamil Kucharski czy Adrian Ramirez, więc tak. Zmienimy system gry, ponieważ odchodzą Eric Sylla i Arek Szypczyński. Byli to dwaj pivoci, których teraz nie zastąpię. Już to widzę, bo patrzę na rynek i nie ma takich zawodników. To dla nas duże wyzwanie. W bramce postawimy na Darka Słowińskiego, który ma już 42 lata i 1,5 roku nie bronił . Widzę jednak jego zaangażowanie i podejście do sytuacji, w której jesteśmy. Mamy też Huberta Dąbrowskiego, który na początku przyszłego roku skończy 17 lat. Musimy jakoś tym wszystkim zarządzać, a gdzie nas to zaprowadzi? Tego jeszcze nie wiem.
– Wobec takiej fali odejść dopytam o Jeffersona Ortiza, który jest bardzo istotnym punktem drużyny. Kibice mogą spać spokojnie?
– Jeffer na szczęście rok temu podpisał z nami dwuletnią umowę. On zerwał u nas więzadła krzyżowe, a w kontrakcie miał zapisane, że przy takiej kontuzji jego wynagrodzenie się zmniejszy. My jednak ustaliliśmy, że zostawimy mu to wynagrodzenie takie, jakie miał i będziemy w pełni poświęceni jego leczeniu. To się stało w styczniu, miał wrócić w listopadzie i chyba żaden klub w takiej sytuacji nie podpisałby z nim kontraktu. My mu jednak zaufaliśmy i podpisaliśmy dwuletnią umowę, więc ten sezon jeszcze będzie z nami. Trochę nas to uratowało, bo gdyby on dziś miał decydować o swojej przyszłości, to myślę, że też byśmy go stracili. Ten sezon będzie przełomowy pod względem organizacji, żeby takiego Jeffera utrzymać. On czuje się tu bardzo dobrze i mam z nim przyjacielskie relacje. Ceni sobie u nas to, że ma wolną rękę i gra na dużym ryzyku. Myślę, że nie każdy trener pozwoliłby mu być takim wolnym elektronem. Teraz od nas zależy, czy pokierujemy tym sezonem tak, żeby Jeffer na kolejny został z nami.
– Wspominałeś już o aspekcie finansowym, ale odniosę się jeszcze do słów Michała Chmielewskiego, który w programie w TV Toya wyraźnie zaznaczył, że w minionym sezonie klub nie spiął budżetu. To wpływa znacząco, na to, jak dziś budujesz nową kadrę?
– Oczywiście, że tak. Są to dla mnie przykre sytuacje, bo walczenie z takimi codziennymi ograniczeniami przez pięć lat jest bardzo trudne. Jako trener mocno identyfikuję się z zawodnikami. Wchodzę w ich przestrzeń życia codziennego – wychodzimy razem i staram się, żeby czuli się tu dobrze. Przychodzi w końcu taki moment, że trzeba się rozstać i wiadomości, które dostaję od zawodników często są przykre. To jest taki sport, w którym trzeba utrzymać bliskie relacje, bo moim zdaniem właśnie dzięki temu udało nam się dwa razy zająć to ósme miejsce. Traktujemy się partnersko i często w tych relacjach wychodzimy poza halę. Zaraz znów będzie dla mnie trudny moment, bo poznam nowych chłopców i będziemy budować tę drużynę od nowa.
– Mimo swoich problemów nie możecie narzekać na brak zainteresowania. Na meczach jest dużo kibiców, którzy pojawiają się na hali regularnie.
– Dużym plusem jest dla nas to, że jesteśmy piłką nożną, a to jest sport globalny. Zwłaszcza dzieci widzą to, że nie jesteśmy ludźmi, którzy kopią sobie piłeczkę na hali, tylko im się to naprawdę podoba. Futsal to widowiskowy sport, w dodatku mamy takiego Jeffera, który tworzy show. Jesteśmy też widowiskowi jako drużyna, bo nigdy nie jesteśmy schowani i wolimy iść na wymianę ciosów. Uważam, że przyciągamy pewną, może niedużą społeczność widzewską, zwłaszcza wśród dzieci, bo jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, żeby po meczu któreś dziecko powiedziało, że więcej tu nie przyjdzie.
– A jak wam się współpracuje z piłkarskim Widzewem? Widać, że staracie się promować ten sport i swoją sekcję, gdzie to tylko możliwe.
– Z klubem współpraca wygląda bardzo dobrze. Zawsze tutaj, jako przykład, podaję osobę Maćka Szymańskiego, bo to on był dla mnie wsparciem, żeby takie rzeczy miały miejsce. To właśnie on miał pomysł, żeby wdrożyć futsal jako sport uzupełniający do akademii. Dzieciaki to kochają i granie na hali im się podoba, co widzę po frekwencji, która jest bardzo wysoka. To mnie tutaj trzyma, bo takie aspekty są dla mnie ważniejsze nawet od wyniku sportowego. Mieliśmy swoją reprezentację na Widzewskim Dniu Dziecka i strefa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Ostatnio byliśmy również z delegacją Widzewa na akcji WidzewOnTour. Cały czas jesteśmy zapraszani też na uroczystości, wigilie i śniadania opłatkowe. To jest dla mnie bardzo ważne, bo takich rzeczy nie można po prostu kupić. Jednocześnie nie jesteśmy roszczeniowym klubem, ponieważ nie skarżymy się, że mamy tak, a nie inaczej. Po prostu ciężko pracujemy i czekamy na lepsze czasy.
– Praca z młodzieżą w Akademii Widzewa może być twoim zdaniem jakąś podwaliną pod zbudowanie struktur młodzieżowych w waszym klubie?
– Do tego potrzebne są trzy fundamenty: finanse, obiekt i trenerzy. Nasz obiekt jest już przepełniony, bo oprócz nas trenują tam koszykarki i hokeiści. Ciężko byłoby w tę przestrzeń funkcjonowania wcisnąć grupy młodzieżowe. Obiektów po wschodniej stronie miasta praktycznie nie ma. To na pewno jest nasze marzenie, ale do tego potrzeba tych trzech rzeczy. Powoli zaczynamy się o to bić, żeby mieć więcej możliwości, ale mamy jedną halę i musimy się nią dzielić z kilkoma sekcjami. Aktualnie organizujemy dni otwarte dla młodych zawodników i może uda się z nich uformować drużynę U-17 i znaleźć jakiś obiekt albo podzielić się jakoś obecną halą. Docelowym marzeniem byłoby stworzenie swoich struktur od U-12 do U-19, ale do tego potrzebny nam będzie obiekt albo chociaż jeden dzień, w którym tych chłopców moglibyśmy tam wprowadzać.
– A sekcja koszykarska? Jak ze sobą żyjecie?
– Z sekcją koszykarską żyjemy bardzo dobrze, jesteśmy jednym klubem. My trenujemy o 21:00, żeby nie wchodzić w drogę Ryszardowi Andrzejczakowi z jego grupami młodzieżowymi. Relację mamy ze sobą zżyte i myślę, że to jest fajne.
– Chciałbym przejść trochę do twojej osoby. Jeśli chodzi o polskich trenerów, to z pewnością jesteś w czołówce. Miałeś lub masz jakieś propozycje zbudowania futsalowego projektu w innym miejscu? Na przykład gdzieś, gdzie byłyby lepsze warunki i finanse.
– Myślę, że w środowisku wszyscy wiedzą, czym jest dla mnie ten klub. Widzą, że jest to trochę moje dziecko, więc te propozycje raczej nie spłyną. Chyba nikt nie podszedłby pod taki temat, choć jakieś luźne rozmowy oczywiście czasami są, bo znam się z wieloma osobami w tym środowisku. Każdy jednak wie, że ten klub to ja i po prostu nie odszedłbym z Widzewa choćby nie wiem co. Wiem, że aby ten klub przetrwał, trzeba tu być na co dzień. Ja z Michałem i Przemkiem musieliśmy przejść wiele wyzwań i włożyliśmy w to – my i nasze rodziny – za dużo zdrowia, żeby tak po prostu zrezygnować. Prowadzimy to jak rodzina, choć mamy oczywiście wsparcie mediów, kibiców i sponsorów. Bez tych ludzi, których poznaliśmy na tej drodze, nie doszlibyśmy do miejsca, w którym aktualnie jesteśmy.
– W przeciwieństwie do dużego klubu piłkarskiego, tutaj wszystko musisz robić sam – od skautingu po prowadzenie zespołu w meczach. Jak łączysz te wszystkie funkcje?
– No wygląda to tak, że czasami nie śpię po nocach. Teraz każdy mi gratulował sezonu i życzył odpoczynku, a ja odpocząłem kilka dni i teraz siedzę po nocach, żeby sprowadzić zawodników. Aby ściągnąć – przykładowo – jakiegoś młodego piłkarza trzeba rozmawiać z nim, często z jego rodzicami, z jego agencją. Później muszę obejrzeć kilka meczów, żeby wiedzieć, jak się zachowuje na parkiecie. Potem muszę to wszystko porównać z innymi zawodnikami. Od dwóch tygodni zarywam noce – tak to wygląda.
– Brakuje zatem kogoś do pomocy.
– Obecnie nie mam tego wsparcia i szukam asystenta. Miałem Michała Zawadzkiego, fantastycznego człowieka, który z przyczyn zawodowych musiał zrezygnować. Do tej pory nie znalazłem kogoś, kto realnie mógłby mi pomóc. Praca w futsalu to duże detale, analiza każdego meczu i plan treningu muszą być bardzo detalicznie skonstruowane. To wszystko jestem ja, a pamiętajmy, że to nie jest jedyny obszar, w którym funkcjonuję, bo dzisiaj z futsalu nie mogę utrzymać rodziny. Mam nadzieję, że dojdziemy do momentu, że będzie ktoś, kto będzie mi pomagał w skautingu, analizie czy treningach. Dziś to wszystko jest na moich barkach i to bardzo duże wyzwanie. Nie chcę jednak narzekać, bo aktualnie jestem w dobrej formie fizycznej i mentalnej i to wszystko daje mi satysfakcję. Gdy wrócimy do pierwszego pytania o miniony sezon i tego, co mówię teraz, mogę powiedzieć, że ten awans do fazy play-off to dla mnie mistrzostwo Polski.
– Zmierzając do końca naszej rozmowy. Patrząc w przyszłość, towarzyszy Ci dziś poczucie nadziei czy niepokoju?
– Określiłbym to jako nadzieję łamaną przez niepokój albo niepokój łamany przez nadzieję. Wydarzenia, które miały miejsce w tamtym sezonie nie mogą mnie uśpić. Nie mogę myśleć, że w razie czego w styczniu zareagujemy, bo tym razem może się to nie udać. Dzisiaj jest niepokój, ale też nadzieja w tym sensie, że wszyscy będą zdrowi i wejdą na fajny poziom. Żyję nadzieją, że to będzie miało miejsce. Mam nadzieję, że z zawodników nieoczywistych będziemy w stanie stworzyć grupę ludzi, która będzie dobrze funkcjonować. Wierzę w siebie i w Was, kibiców, że cały czas będziecie nas wspierać i będziecie wyrozumiali we wszystkich kwestiach, które dziś tutaj sprzedałem. To jest kluczowe w tym wszystkim.
Rozmawiał Michał
Teraz już wiem, dlaczego od razu polubiłem tego Trenera! Szacun wielki, dziękuję…
Szacunek się należy za taką postawę panie Marcinie, i podziękowania za dobrą robotę w Widzewie.