Szampan miał być w Liverpoolu. Wypił go Widzew

5 sierpnia 2025, 19:30 | Autor:

W marcu 1983 roku mało kto spodziewał się, że Widzew sprawi gigantyczną sensację i wyeliminuje w ćwierćfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych wielki Liverpool. Jednak na Anfield, legendarnym stadionie, na którym każdy zakątek pulsował historią, zdeterminowany i pełen pasji Widzew, pokazał że zgrany kolektyw jest w stanie przeciwstawić się drużynie z wieloma indywidualnościami.

Widzewiacy zyskali wtedy szacunek całej piłkarskiej Europy, a ich rewanżowy mecz z The Reds opisał Marek Wawrzynowski w książce „Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów„, dostępnej TUTAJ. Poniżej możecie przeczytać fragment tej pozycji:

Mirosław Tłokiński spojrzał w kierunku Bruce’a  Grobbelaara. Była 33. minuta meczu na Anfield. Jeśli strzeli, Liverpool będzie potrzebował trzech bramek. Jeśli nie, sprawa awansu do półfinału pozostanie otwarta. Wszystko zależało od niego. To jego pięć minut. Przez lata był gdzieś w cieniu, bo zawsze mówiono, że Widzew to Boniek. Wmawianie mu kompleksu Bońka uważa za niesprawiedliwe, choć przez cały ten czas nie mógł pogodzić się z dominującą rolą „Zibiego”, a według kolegów z drużyny Tłokiński podważał rolę Bońka jako lidera zespołu. Choć zawsze był świetnym piłkarzem, niezwykle uniwersalnym, choć zawsze był gotów do poświęceń dla drużyny, łatał wszystkie dziury, zostawał na drugim planie, nie doceniano go należycie.

Choćby w kadrze narodowej. Przecież w reprezentacji zagrał do tamtej pory tylko raz, w marcu 1981 roku, nędzne 45 minut w meczu o nic z Rumunią. Miał nawet o to żal, bo przecież jeszcze trzy lata wcześniej mówił, że gdyby Widzew zagrał z reprezentacją, zapewne by zwyciężył. Te słowa padły w 1980 roku, tym samym, w którym „Piłka Nożna” w swoim prestiżowym rankingu umieściła go na drugim miejscu wśród prawych pomocników. Ale kolejni selekcjonerzy nie ulegali naciskom prasy. I teraz to jemu przypadło to najważniejsze uderzenie. Teraz to od niego zależy – być albo nie być Widzewa. W Liverpoolu, przed najlepszą publicznością na świecie. Czyż mógł wymarzyć sobie bardziej wzniosłą chwilę?

Mieć los w swoich rękach – cóż za luksus. (…) Pierwotnie karnego miał strzelać Włodzimierz Smolarek. Żmuda zaznaczył jednak, że jeśli to
on będzie faulowany, wtedy wykonawcą będzie Mirosław Tłokiński, kolega Smolarka z pokoju. I tak też się stało. Nie była to jakoś nadzwyczajnie wykonana jedenastka. Właściwie przy odrobinie szczęścia Grobbelaar mógł strzał obronić. Piłka przeleciała mu pod brzuchem. Tłokiński wypuścił powietrze. Szklana kula przestała istnieć. Znowu wszystko do niego docierało. Nawet na chwilę ucichł doping, który większość widzewiaków pamięta do dziś jako najlepszy, przy jakim kiedykolwiek grali. Gdy w 52. minucie Marek Filipczak zagrał do Włodzimierza Smolarka, a ten podwyższył na 2:1, wszystko było rozstrzygnięte. Liverpool zdobył jeszcze dwie bramki, ale do awansu
potrzebował czterech. Paisley przed sezonem zapowiadał cztery trofea. Kilka dni przed swoim pierwszym spotkaniem z Widzewem przegrał w Pucharze Anglii z Brighton and Hove Albion, teraz odpadł z Pucharu Europy. Pozostałe trofea zgarnął – zdobył tytuł mistrza Anglii, sięgnął też po Puchar Ligi. „The Times” skwitował to wymownie, podkreślając, co było głównym celem klubu w sezonie: „Miał być szampan, jest tylko mleko”.

– To było wielkie rozczarowanie. Byliśmy przekonani, że mamy najlepszy zespół w Europie. Oczywiście Widzew nam zaimponował w pierwszym spotkaniu, ale wciąż uważaliśmy, że możemy odrobić straty. To był Liverpool  – podkreśla Ronnie Whelan. Piłkarze Widzewa wygrali nie tylko awans, ale i uznanie angielskiej publiczności. – Gdyby dziś zapytać kibica Liverpoolu o polski zespół, odpowie: Widzew – powiedział mi Ian Rush. Angielscy kibice również docenili wtedy Widzew. Zawodnicy z Polski początkowo chcieli szybko umknąć do szatni, bo mieli w pamięci stek wyzwisk i przedmiotów, które leciały na nich z trybun Old Trafford. Spotkała ich jednak niespodzianka. Fani The Reds urządzili Widzewowi owację na stojąco. A przecież początkowo było zupełnie inaczej.

Józef Młynarczyk w pierwszej połowie miał za sobą kibiców z The Kop, najtańszej trybuny, zawładniętej przez najwierniejszych fanów. Na początku, gdy chodził po piłkę, musiał wycierać twarz ze śliny miejscowych chuliganów, uchylać się przed monetami, udawać, że nie słyszy różnych odmian najpopularniejszego słowa, tworzących najbardziej wymyślne przekleństwa znane w języku angielskim. (…) Do Polski piłkarze Widzewa wracali jako bohaterowie już nie tylko Łodzi, ale całego kraju. Stali się jego ambasadorami, tak jak w latach 60. piłkarze Górnika Zabrze, którzy walczyli i zwyciężali w meczach z największymi drużynami Starego Kontynentu.

Pokonując Liverpool, RTS stał się na pewno jedną z dwóch największych drużyn klubowych w historii polskiej piłki. Jeszcze przez długie miesiące widzewiacy byli na stadionach w całej Polsce witani owacyjnie, odwiedzali zakłady pracy, domy dziecka, zakłady karne. – Podczas takich wizyt młodociani przestępcy mieli zazwyczaj ten sam zestaw trzech pytań: „Ile pan zarabia? Czym pan jeździ? Gdzie pan mieszka?” – żartuje Wiesław Wraga. Było to apogeum popularności Widzewa, bo przecież zespół już od dłuższego czasu był numerem jeden w kraju, co zresztą doskonale wykorzystywał Ludwik Sobolewski, wprowadzający wbrew wszystkim swój kapitalistyczny model zarządzania. Fani z całej Polski wysyłali prośby o pamiątki do klubu. Pracownicy Widzewa odsyłali różne gadżety, czasem za zaliczeniem pocztowym, czasem na koszt klubu, jak choćby w przypadku Marka z zakładu dla niewidomych, który do redakcji „Sportowca” wysłał napisaną alfabetem Braille’a prośbę o choćby jedno zdjęcie Widzewa.

Widzew stał się więc symbolem i wzorem. Dziennikarze usłyszeli nawet pod szatnią poznańskiego Lecha, jak Wojciech Łazarek, szkoleniowiec tej drużyny, bezpośredniego rywala łodzian do wygrania tytułu, krzyczy na odprawie: – Musicie grać twardo! Musicie być jak Widzew!”.

W latach 1969–1987 istniał klub, który był niespotykanym zjawiskiem w historii polskiej piłki nożnej. Wielki Widzew był mieszkanką odwagi, innowacji i ciężkiej pracy. Fundamenty pod tamten RTS położyli wizjonerzy, wybitni teoretycy i praktycy futbolu: Ludwik Sobolewski, Stefan Wroński i Leszek Jezierski. To głównie dzięki nim w robotniczej Łodzi powstał klub, którego przeznaczeniem było odnieść sukces w anormalnych warunkach.

Dlaczego według Władysława Żmudy Mirosław Tłokiński był skarbem dla Widzewa? Czym kierował się Ludwik Sobolewski w polityce transferowej? Ile tak naprawdę zarobił RTS na sprzedaży Zbigniewa Bońka do Juventusu? W jaki sposób Jan Paweł II pomógł Widzewowi przed pierwszym starciem z Liverpoolem w Pucharze Europy i kto był kolegą Włodzimierza Smolarka w pokoju hotelowym przed rewanżowym meczem z The Reds?

Widzewiacy przeżywali wzloty i upadki. Wydostali się z czwartej ligi, zdobyli dwa mistrzostwa Polski, z powodzeniem rywalizowali w europejskich pucharach z takimi markami, jak Manchester City, Manchester United, Juventus i Liverpool, a potem, po odejściu kilku
ważnych postaci, przestali się liczyć w walce o najwyższe cele. „Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów” to książka o ekipie, która połączyła całe pokolenia kibiców i do teraz nie ma sobie równych, jeśli chodzi o występy polskich zespołów w europejskich pucharach. A jak przekonuje autor, „dziś taka drużyna nie miałaby prawa istnieć”.

Książka „Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów” pojawiła się w serii #SQNOriginals i jest dostępna TUTAJ.

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Grzesiek
1 godzina temu

— Gdyby dziś zapytać kibica Liverpoolu (o najlepszy polski zespół dodam od siebie), to odpowie: Widzew — powiedział Ian Rush. Sir Alexa Fergusona, który jadąc z MU na LKS myślał, że… jedzie na Widzew… nawet nie trzeba pytać. Jak widać, najtrudniej być… prorokiem we własnym domu. Więcej pytań nie mam, a za odpowiedzi dziękuję…

1
0
Would love your thoughts, please comment.x