Kiju – Sochaczew

10.17.2002r. Dzisiaj jest dla mnie wyjątkowy dzień, dokładnie 10 lat temu pojechałem pierwszy raz na Widzew… Jakże szybko minął ten czas i jak wiele się zdarzyło przez te lata… Pamiętam jak dziś, jak Maciek namówił mnie na pierwszy wyjazd, wcześniej były częste rozmowy i słuchanie kumpli, jak to było na meczu….no i skusiłem się, pojechałem. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy że Widzew tak zdecydowanie wkroczy w moje życie. Wyjechaliśmy czerwoną Ładą w pięciu (w tylu wtedy jeździliśmy na zwykłe mecze), po drodze śpiewy, pite tanie winko… wjazd do Łodzi, po drodze mijani pierwsi kibice w szalach Widzewa, pozdrawianie ich klaksonem, angielką… nad domami widać zapalone jupitery i masy ludzi pod stadionem, kupuję bilet, wchodzę pod zegar i zaczyna się śpiew, jedna bramka – szał radości! Druga, trzecia, wpadam w trans drę się jak nigdy dotąd, leje deszcz jest zimno, lecz to nie ma znaczenia, liczy się tylko WIDZEW… angielka, trzy literki… w głowie mi szumi. Mecz się kończy wynikiem 3:3, nie pamiętam kto wtedy strzelił, chyba jedną Koniarek, nieważne…. tego wieczoru zachorowałem. Nie, nie przeziębiłem się… zachorowałem na WIDZEW, w moim życiu pojawiło się coś nowego. Kupiłem pierwszy szalik u Muchy (wtedy był tylko jeden rodzaj), jakaś dziwna siła pojawiła się w moim życiu. Zaczynają się wyjazdy na każdy mecz do Łodzi, wyjazdy w Polskę… Poznań, Tarnobrzeg, Warszawa – dla WIDZEWA. Za każdym razem z Sochaczewa wyjeżdżamy po cichutku, w obawie przed Legią, wracamy i myślimy czy znowu będą ekipą nas szukać na naszym osiedlu, jest strach, są obawy przed wpierdolem, jesteśmy młodzi i słabi, jest nas jeszcze mało….. lecz jeździ nas coraz więcej, no i dorastamy… Nadszedł też dla mnie pamiętny mecz z Legią. Po końcowym gwizdku szliśmy w ok. 300 osób koło Niciarki na stację, stała tam już część Legii, zaczynają się bluzgi, ruszamy na nich, wpada policja, zaczynają latać kamienie… trafiłem w policjanta, mam to nieszczęście, że łapie mnie spuszczony ze smyczy pies, zaczyna się… Pierwszy wpierdol w suce pod stadionem, jazda na komisariat, tam przykuli mnie do kasy pancernej i znowu wpierdol, pięści, pały… zdanie paska i sznurówek, prycza w celi… Zasypiam, budzi mnie kopniak, jest jeszcze noc, trzech policjantów, kopią mnie i pałują z 15 minut, mówią że to za ich kolegę (któremu nic się nie stało)… już nie zasypiam, boję się jakie będą konsekwencje zatrzymania, powoli do mnie dociera że będę miał sprawę. Tego dnia po meczu chłopaki są przed Legią w Sochaczewie, zaczajają się w parku, wraca Legia, kilkunastu, są zaskoczeni, paru z Legii dostaje, reszta ucieka. Tego dnia pierwszy raz Widzewiacy w Sochaczewie są górą, czas pokaże, że sochaczewscy legioniści już na nikogo z nas nie podniosą ręki. W Sochaczewie zapada równowaga, nikt nikogo nie zaczepia. Mija ponad 30 godzin wychodzę z dołka, odbiera mnie ojciec, są wyrzuty i zawód jaki sprawiłem rodzicom. Już wiadomo, kiedy będzie sprawa…

Jestem w sądzie, odczytanie wyroku – 10 miesięcy pozbawienia wolności. Nogi się uginają, czarno przed oczami. W zawieszeniu dodaje prokurator… wyrywa mnie to z odrętwienia… Pamiętam po tym wyroku przysiadłem na dupie, już wcześniej zacząłem grać w rugby, teraz skupiłem się na sporcie, poznałem śliczną dziewczynę, miałem 18 lat, wyrok w zawieszeniu, bałem się jeździć na mecze, przestałem, wiem ile miałem do stracenia, wystarczył głupi przypadek. Minął rok, drugi, przyszły medale na mistrzostwach juniorów, byłem zakochany w dziewczynie, lecz czegoś mi brakowało. Chłopaki jeździli na mecze, chłonąłem ich opowieści, czytałem wszystko co tylko było w gazetach o Widzewie. Miałem jeszcze obawy, był rok do końca zawiasów, lecz ja już nie mogłem wytrzymać. Pojechałem i tak jeżdżę do dziś. Czuję się dumny będąc Widzewiakiem. Przyszedł nowy wiek, jeździmy z Sochaczewa po 30 osób, starsi, już inni, zmieniliśmy się, dorośliśmy… lecz cały czas gdy zbliża się mecz zaczynają się rozmowy o WIDZEWIE, tak jak 10 lat temu. Są spory co do wyniku, gadamy o kibicowaniu, wyjazdach. To się nie zmieniło.

Ponad rok temu założyłem internet, znowu Maciek powiedział mi o tym forum, dzięki temu poznałem jeszcze więcej zajebistych osób – wszystkich znajomych z forum pozdrawiam, nie chcę wymieniać aby kogoś nie urazić. Dodam, że poznawaliśmy się na Niciarce, tam przez jakiś czas dopingowaliśmy RTS. Przez te wszystkie lata wiele było przykrych i miłych zdarzeń, przerwane studia, ukochana dziewczyna odeszła z kumplem, sprawa w sądzie… a Widzewek cały czas był ze mną. Ja martwiłem się jego porażkami, cieszyłem się z wygranych…

Niedawno chciałem sobie zrobić tatuaż, coś związanego z Widzewem… jednak pomyślałem, że ja już mam tatuaż, na sercu. To jest Widzew…. no i cały czas jestem chory, oczywiście na WIDZEW.

Ten klub i cała otoczka wokół to już część mojego życia i jestem pewien, że tak zostanie, pewnie z czasem stanę się piknikiem i siądę na prostej, lecz na sercu cały czas będzie ten sam tatuaż… Przez lata dzięki Widzewowi poznałem masę kumpli. Z całej Polski, wchodząc na stadion czuję się jak w domu. Pozdrowienia, przybijane piątki… na krzesełku nawołujący do dopingu Bliźniaki, Jędras, trochę niżej stoi porykujący Buli z Kutna, niedaleko stoi Mikes z Jezusem, wyżej znajomi ze Skierniewic, w przerwie rozmowy o wyjazdach, o wszystkim… Jestem u siebie, na moim Widzewie. Za każdym razem będąc na naszym stadionie czuję się dumny i szczęśliwy, wiem że będę tu zawsze, bo to Widzew! To moje życie!

Wchodzą piłkarze. Znowu z całych sił krzyczę ukochane trzy literki. RTS, RTS, RTS… gwizdek rozpoczynający mecz… i znowu śpiewam wierząc w mój Widzew:

DRODZY PIŁKARZE DZISIAJ AMBICJA WAM KAŻE…

Pozdrawiam wszystkich CHORYCH NA WIDZEW, a w szczególności Maćka_Sochaczew,  który mnie tą chorobą zaraził.

Kiju – Sochaczew