Relacja z meczu GKS Bełchatów – Widzew Łódź 29.10.2010

31 października 2010, 12:11 | Autor:

428 kibiców Widzewa zasiadło w piątkowy wieczór w sektorze gości. Niestety przeżyli oni spore rozczarowanie. Piłkarze praktycznie bez walki oddali rywalom 3 punkty w ostatniej akcji spotkania.

1

 

Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.

Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, i wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 4 flagi: „Chojny on tour”, ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Zelów (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się też po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem, nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wznieśli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie.

Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…

Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…
 Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…
 Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…
 Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…
 Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…
 Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…
 Piątkowy mecz, błędnie nazywany derbami, budził spore emocje i zainteresowanie głównie po stronie gospodarzy. Mobilizowali się oni od dłuższego czasu na, jak to mówią, ich największą kosę. Czasy, gdy w Bełchatowie istniał jedynie Widzew minęły. Sportowa bessa łódzkiego klubu w połączeniu z sukcesami GKS-u spowodowały, że większość młodzieży nie ma już tak oczywistego wyboru i często idzie drogą miejscowego klubu. Nie ma się co dziwić. Lokalny klub w ostatnim czasie mocno postawił na pozyskanie nowych sympatyków. Grupowe wejścia dla szkół, terenowy marketing + dobre wyniki na murawie, m.in. wicemistrzostwo kraju, wpłynęły pozytywnie na liczbę kibiców górniczej drużyny. Inną sprawą jest „jakość” tychże fanów. Nie od dziś bowiem wiadomo, że pomimo iż zastępy miejscowych rosną, na ulicach przegrywają oni sromotnie z wciąż licznym FC Widzewa („FCB ’91”). Ostatnie wydarzenia są jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę, że w aspektach pozaboiskowych FCB nadal przoduje, a przeciwnikom pozostaje odwrót w kierunku remiz strażackich, policyjnych posterunków, bądź innych kryjówek.
Nic więc dziwnego, że przyjazd RTS-u wyzwolił wśród miejscowych tak wielką mobilizację. Nic tak nie motywuje do działania, jak fanatyczna nienawiść. Toteż chętnych do wyleczenia kompleksu Widzewa nie brakowało. Gospodarze zbierali się pod stadionem już na kilka godzin przed meczem, aby bronić swojej świątyni. Nie do pomyślenia w innych miastach, by miejscowi musieliby się tak obawiać rywala, by wystawać pół dnia pod kasami. Do spotkania przygotowała się także policja, która zgromadziła tego dnia spore ilości oddziałów, polewaczek, czy konnych funkcjonariuszy. Nie zabrakło też helikoptera, który dzielnie fruwał w przestworzach za pieniądze podatników. Operacja „Widzew” przewidywała przyznanie gościom jak najmniejszej liczby biletów, najchętniej zerowej. W końcu działacze ulegli i wydali standardowe 384 wejściówki. Kilkukrotnie za mało, gdyż chętnych do zaliczenia najbliższego wyjazdu nigdy nie brakuje. Bilety w pierwszej kolejności powędrowały do kibiców będących w Bytomiu, a następnie do fanów na codzień mieszkających w okolicach Bełchatowa. Ostatecznie pod bramami sektora gości stawiło się ok. 450 kibiców, z których 428 udało się wejść na obiekt. Część widzewskich fanatyków zamiast meczu wybrało patrolowanie miasta w poszukiwaniu przygód.
Na płocie fani RTS-u powiesili 3 flagi: ogólnowidzewską wyjazdówkę „Discovery” oraz FC z Zelowa i oczywiście miejscowego FCB’91. Swoje miejsce na ogrodzeniu znalazło też kilka biało-zielono-czarnych szalików, które „znaleziono” po drodze, a które w trakcie zawodów uległy samozapłonowi ;) Po stronie GKS-u także widoczny mini-dywan z widzewskich barw, który także skończył swój żywot po kontakcie z racami. Pozowania do zdjęć na tle płonących szalików nie było wśród miejscowych końca. Oj przybędzie nowych zdjęć na naszej klasie. Młyn gospodarzy prezentował się na prawdę nieźle. Widać było, że nakręcana długi czas korba przyniosła pozytywny efekt i ubrani w okolicznościowe koszulki miejscowi od początku meczu ruszyli z dobrym dopingiem. O dziwo pierwsze „pozdrowienia” w kierunku czerwonego sektora słychać było dość późno. Jednak jak już kibice GKS-u rozkręcili się z bluzgami, to nie mogli się zatrzymać. Wcześniej jednak zaprezentowali bardzo ładną choreografię w postaci chorągiewek w białych i zielonych (naprzemiennie) kolorach oraz dużej ilości pirotechniki. Towarzyszył temu solidny doping.
W sektorze Widzewiaków doping dla łódzkich piłkarzy mocno mieszał się z szyderstwami kierowanymi do reszty stadionu. Wypominano miejscowym liczne spowiedzi na komendach, czmychanie tuż po meczu do domu z dobrze schowanym szalikiem, czy brak chęci do randki pomiędzy ekipami. Często pozdrawiane były najaktywniejsze na bełchatowskich terenach FCB oraz FC Wieluń (reprezentanci obu grup w czasie meczu na mieście). Akcentowano do kogo tak na prawdę należy to miasto. Zwłaszcza hasło: „Jak wy wrócicie do domu?” wywoływało pianę na ustach samozwańczych władców Bełchatowa i potężną ilość gwizdów. Podziękowania za solidne i szczere zeznania na policji jak zawsze dostał wychowanek GKS-u Łukasz Sapela.
Wokalne popisy Gieksiarzy w drugiej części meczu już osłabły, ale i tak stadion przy Sportowej tak dobrze nie prezentował się chyba nigdy. Bełchatowski młyn intonował z dużą pompą „Miasto jest nasze…”, co goście przyjęli z dużym rozbawieniem. Obiekt GKS-u eksplodował w samej końcówce meczu, kiedy we frajerski sposób obrona Widzewa podarowała im zwycięstwo, za co zawodnicy z Łodzi otrzymali stosowne nagany ustne od kibiców.
We frajerski sposób, tradycyjnie z resztą, zachowali się po meczu Bełchatowianie, którzy poproszeni o oddanie swych zielonych koszulek zgodnie z obywatelskimi normami poinformowali o zdarzeniu panów policjantów. W wyniku tego powrót do domu jednego z łódzkich busów wydłużył się o godzinkę spędzoną na komendzie. Brak słów.
Podsumowując ten bliski wyjazd, Widzewiacy bez wyraźnej tego dnia korby na rywala, przynajmniej na stadionie. Łódzcy kibice potraktowali mecz, jak każdy inny ze średnio notowanym przeciwnikiem. Ostro reagowali na hipokryzję płynącą z sektorów gospodarzy oraz na brak ambicji własnych piłkarzy. Ci zaprezentowali się fatalnie. Poza harującym za trzech Piotrkiem Grzelczakiem nikt nie zasłużył na choćby jedno dobre słowo.
Kibice GKS-u natomiast spięli się na pojedynek z Widzewem dość solidnie. W wyimaginowanych przez nich „derbach” wspięli się na wyżyny swoich możliwości. Pokazali interesującą oprawę, momentami głośno ryknęli. Obiektywnie należy ocenić ich postawę ultras wysoko, jak na ich możliwości. Widać, że z roku na rok robią postępy w tej dziedzinie. Tylko co z tego, skoro, jak to stwierdził jeden z fanów „i tak są jebanymi konfidentami”. Nic dodać, nic ująć…