Wawrzynowski: „Zdjęcie z Mourinho nie uzdrowi polskiej piłki”

11 czerwca 2013, 23:40 | Autor:

Od blisko miesiąca na rynku wydawnictw sportowych dostępna jest książka pt. „Wielki Widzew” autorstwa Marka Wawrzynowskiego. Dzieło dziennikarza „Przeglądu Sportowego” szczegółowo opisuje proces budowy potęgi piłkarskiej, jaką w latach 80-tych był Widzew dowodzony przez legendarnego prezesa Ludwika Sobolewskiego. Książka pełna jest opisów najważniejszych wydarzeń z historii łódzkiego klubu w tamtym okresie, ale także zawiera mnóstwo ciekawych anegdot i dotąd nigdy nie publikowanych faktów z życia zawodników, trenerów, „szatni”.

Z autorem publikacji, Markiem Wawrzynowskim, umówiliśmy się na wywiad dla redakcji WTM. Zapraszamy do lektury!

ksiazka

– Pochodzisz z Otwocka, a mieszkasz i pracujesz w Warszawie. Dlaczego więc książka „Wielki Widzew”, a nie np. „Wielka Polonia”, czy „Wielka Legia”?

– Nie pisałem o swoim ulubionym klubie. Jestem dziennikarzem i zwyczajnie szukam tematu. Gdyby istniała „Wielka Polonia” lub „Wielka Legia”, to pewnie pisałbym o nich. Moim subiektywnym zdaniem Widzew z lat 80-tych, to najlepsza drużyna klubowa w historii polskiej piłki. Uznałem, że to bardzo dobry temat. Tym bardziej, że nie brakuje ciekawych historii i barwnych, wyrazistych postaci.

– Kiedy zrodził się w Tobie ten pomysł, aby napisać książkę o Widzewie z lat 80?

– W „Przeglądzie Sportowym” robiliśmy zeszyty o najlepszych meczach polskich drużyn w europejskich pucharach. Ja przygotowywałem materiał na temat meczów Widzewa z Juventusem i Liverpoolem. Zacząłem wchodzić głębiej w historię klubu i tych pojedynków, dostrzegać w tym jakąś wyjątkowość, wyrazistość i wtedy powstał plan, aby rozszerzyć ten temat pod postacią książki. Przeszukiwałem archiwa, publikacje dostępne na rynku i okazało się, że tak naprawdę nie było o tej drużynie napisane zbyt wiele poza czysto kronikarskimi dziełami. Na przykład w książce Andrzeja Gowarzewskiego, z której później korzystałem, o tym okresie w dziejach Widzewa nie było praktycznie nic. Takie zmarginalizowanie sukcesów np. Burzyńskiego, czy Smolarka – absolutnych legend – wydało mi się dziwne.

– Jak wyglądały początki prac nad książką? Twoi rozmówcy łatwo się otwierali, czy musiałeś mocniej drążyć?

– Ja w ogóle źle podszedłem do tej książki. Gromadząc materiały do zeszytów w „PS” myślałem, że posiadam już dużą wiedzę na temat tamtej drużyny, ale z czasem uświadomiłem sobie, że ta moja wiedza jest strasznie mała. Wertowałem archiwa i odkrywałem tysiące różnych rzeczy, o których nie miałem dotąd pojęcia.
Rozmówcy byli różni. Bywały sytuacje, że tych, z którymi rozmawiałem w ich domu, stopowały małżonki. Nie każdy chciał się otworzyć. Zmieniło się to w momencie, gdy mocno poszerzyłem swoją wiedzę poprzez rozmowy m.in. z innymi dziennikarzami. Moi rozmówcy stwierdzili wówczas, że skoro i tak wiem o pewnych sprawach, to można temat pociągnąć szerzej. Reakcje były różne.  Na przykład relacja Piotra Gajdy, który jechał ze Stanisławem Burzyńskim w jednym samochodzie, w tym feralnym momencie, pełna była przerażenia. Nieco zabawny jest też fakt, że dwójka ludzi, z którymi spędziłem najwięcej czasu, tj. Machciński i Chodakowski (pierwszy i drugi trener Widzewa w 1981r. – przyp. red.), popadła przed laty w konflikt i te animozje trwają do dziś.

– Gromadzenie materiałów przebiegało planowo? Ile czasu dawałeś sobie na ukończenie projektu?

– Na początku dałem sobie na to półtora roku, później dwa i pół roku, a skończyło się chyba na trzech i pół. Bywało różnie. Były momenty, w których czułem się zniechęcony, myśląc że nic z tego nie będzie. Potem temat odżywał i pracowałem na zwiększonych obrotach. Ostatnie etapy, to okres wytężonej pracy ze względu na spodziewane narodziny syna. Chciałem zdążyć przed tym wydarzeniem, bo wiedziałem, że później może mi brakować czasu. Z niektórymi rozmówcami szło gładko, ale do niektórych trzeba było co jakiś czas wrócić, docisnąć. Dodatkowo wszelkie sytuacje kontrowersyjne, gdzie np. Boniek posądzany jest o sprzedanie meczu, musiałem mieć potwierdzone z kilku niezależnych źródeł oraz na piśmie. To wszystko mocno wydłużyło czas spędzony nad książką.

– W 2011 roku, przy okazji finału Ligi Mistrzów w Londynie, spotkałeś legendę Liverpoolu Iana Rusha, który po dziś dzień pamięta Widzew.

– W dniu meczu na Wembley firma Nike organizowała spotkanie sław futbolu z dziennikarzami. Poprosiłem wówczas o rozmowę z Rushem na potrzeby książki. Liverpool był w 1983r. potęgą. Rok wcześniej został wyeliminowany przez CSKA Sofia – zdaniem Anglików przez skandaliczną pracę sędziego. Z Widzewem natomiast przegrali sportowo grając z nim na równym poziomie! To musiało wzbudzić ich uznanie!
Istnieje taka ciekawa teoria, której nie udało się zamieścić w książce, że Widzew – poza meczem z Ipswich Town – świetnie radził sobie z angielskimi drużynami, bowiem protoplastami uprawiania piłki w TMRF byli właśnie robotnicy z Wysp Brytyjskich, którzy zaszczepiali w Polakach grę w piłkę. Stąd przyzwyczajenie do gry na szerokim boisku, w angielskim, walecznym stylu, który można by powiedzieć Widzew ma „w genach”.

– Prywatnie jesteś kibicem Bayernu Monachium. Bywasz na meczach w Bawarii lub na wyjazdowych potyczkach FCB, czy jesteś raczej „kanapowym fanem” ?

– To prawda. Całe życie jestem fanem Bayernu i OKS Otwock, z racji pochodzenia. Wzięło się to z tego, że mój ojciec, pracując w Niemczech, przywiózł do domu zdjęcie z Monachium. No i tak się tym zaraziłem. Ciekawe jest jednak to, że choć bywałem na dziesiątkach meczów na Mistrzostwach Świata, czy Europy, nigdy nie byłem na meczu Bayernu Monachium. Zdarzało się rozmawiać z piłkarzami FCB, czy znanym trenerem Hitzfeldem, ale spotkania Bayernu oglądam jedynie w TV. Najbliżej byłem w finale Ligi Mistrzów, kiedy grali z Interem Mediolan – przejeżdżałem wówczas przez Madryt (śmiech). Także kibicuje im jedynie na odległość.

– Jak wspominasz tamten finał na Wembley pomiędzy Manchesterem United a Barceloną?

– Dla mnie to był najlepszy mecz, jaki widziałem na żywo i najlepszy występ jednego piłkarza – Messiego. On grał wtedy fenomenalnie i nigdy nie widziałem, żeby jeden gracz tak zdominował mecz. Doszedłem wtedy do wniosku, że tak, jak nasi ojcowie żyli w czasach Cruyffa, tak my żyjemy w czasach Messiego.

– Pomijając aspekt sportowy podobała Ci się otoczka meczu, podejście kibiców? A może wolisz polski styl kibicowania z flagami, racami i sporą dawką wrogości pomiędzy fanami?

– Ja bardzo lubię polski styl kibicowski, ale jeśli chodzi o reakcję na wydarzenia boiskowe, to podoba mi się podejście Anglików, którzy zachwycają się każdą akcją, udanym zagraniem. Ale tak, jak mówię: lubię polski styl. Pamiętam do dziś przyjazd ok. 2 tysięcy kibiców Widzewa na Łazienkowską – gdzieś pod koniec lat 90-tych –  i oprawę meczową gości, którą w Warszawie wspominano jeszcze długo po meczu. Flagi, czy race, to jest bardzo fajna rzecz. Dowodem na to był na przykład przyjazd fanów Lecha Poznań do Manchesteru, gdzie cały stadion zachwycał się zabawą w polskim sektorze. Fajnie byłoby, gdyby doping w Polsce nie był tak oderwany od wydarzeń boiskowych.

– Osobą stale przewijającą się przez Twoją książkę jest postać Zbigniewa Bońka. Jak ocenisz „Zibiego” jako prezesa PZPN po tych kilku miesiącach?

– Jestem sceptycznie nastawiony do Bońka jako prezesa PZPN. Piłkarzem był genialnym, ale czy sprawdzi się jako sternik polskiej piłki? Zobaczymy. Póki co zbyt krótko jest u władzy, żeby móc go oceniać. Powoli kończy się ten okres ochronny i media zaczynają rozliczać go z faktycznych dokonań, a takich na razie wielu nie było. Na pewno na plus ocenić trzeba ocieplenie wizerunku, zatrudnienie fajnych ludzi do pracy z mediami. Ale prawda jest taka, że trudno nie być lepszym od Grzegorza Laty pod tym względem (śmiech). Mi osobiście brakuje konkretów, planów naprawczych polskiej piłki. Głównie czekam na program rozwoju szkolenia piłkarzy, tak jak to zrobiono w ostatnich latach chociażby w Belgii, czy Szwajcarii. To może dać wymierną korzyść piłce, a nie zdjęcia na Twitterze z Alexem Fergusonem, czy Jose Mourinho.
Oddać trzeba jednak uznanie za wywalczenie dla Warszawy finału Ligi Europy w 2015r.

– Kibice Widzewa walczą o nowy stadion dla klubu. Póki co udało się storpedować plany budowy obiektu na terenach ŁKS na Unii 2 i Orle. Są obietnice Pani Prezydent, jest uchwała Rady Miasta, ale jak wiemy wszystko się może w tym mieście i w tym kraju zmienić. Jak Ty skomentujesz tę sprawę. Znalazłeś się przecież na naszej Liście Poparcia.

– Sytuacja jest prosta. Popatrz na Kielce, Gliwice. W każdym dużym mieście znajdziesz jakiś stadion – lepszy, czy gorszy – który jest jego wizytówką. Stan obiektów w Łodzi jest wstydem dla miasta. Kilkusettysięczne miasto z ogromnym potencjałem piłkarskim zasługuje na nowy stadion. Przeszłość pokazuje, że moda na futbol była tam zawsze i zawsze będzie, jeśli stworzy mu się odpowiednie warunki.
Stadion Widzewa powinien być wyłączne na Widzewie, co wskazuje sama jego nazwa. Wydaje mi się, że Łodzi powinno być stać na dwa stadiony dla dwóch klubów. Choć w chwili obecnej wiadomo w jakim stanie znajduje się ŁKS i Widzew powinien być przez władze traktowany priorytetowo, a potrzeby rywala w tym momencie zeszły na dalszy plan. Potwierdza to nie tylko historia, ale i obecna sytuacja.

– Jak zachęciłbyś młodego kibica, wychowanego na korupcji i układach, racach, dopingu, i piłkarzach bez talentu do przeczytania Twojej książki? Oni nigdy nie widzieli na własne oczy Bońka, Smolarka, Ligi Mistrzów i lobu Citki z Atletico Madryt.

– Tym bardziej młody kibic powinien sięgnąć po taką lekturę! W trudnym czasie da mu to jakiś powód do dumy z Widzewa. Poza tym uważam, że każdy kibic musi znać historię własnego klubu, móc się nią w każdej chwili poszczycić. Pozwoli to na jeszcze większe identyfikowanie się z nim. A w tym konkretnym przypadku naprawdę jest o czym pisać i co poczytać.

– Kiedy Widzew już wróci na należny mu szczyt i będzie eliminował Barcelonę z Ligi Mistrzów, to możemy liczyć, że dopiszesz kolejne rozdziały złotymi zgłoskami? (śmiech)

– Jeśli tylko będę jeszcze żył…(śmiech)

Rozmawiał Ryan