A. Budka: „Czułem się wtedy, jakbym wciąż dla nich grał”

28 lutego 2016, 20:08 | Autor:

Adrian_Budka1

Adrian Budka wywiadów udziela bardzo rzadko, ale WTM udało się go namówić do rozmowy. Z liderem odradzającego się Widzewa pogadaliśmy m.in. o jego poprzednich pobytach w klubie, roli kapitana czy planach na następne lata. Opowiedział nam też o jednym z bardziej wzruszających momentów w karierze.

– Adrian, najważniejsza sprawa – jak Twój mięsień dwugłowy? Kibice mogą spać spokojnie?

– Mam nadzieję, że ten problem z moją lewą „dwójką” jest już za mną. Byłem u specjalisty, od którego dowiedziałem się, że miałem ją strasznie osłabioną. Od tamtej pory mocno pracuję nad tym mięśniem, bardzo go wzmacniam. Po treningach na obozie przygotowawczym czy po meczach sparingów już nie czuję, żeby mi tą „dwójkę” spinało czy ciągnęło. Także jestem dobrej myśli. Dalej będę nad tym pracował i wierzę, że już się ten problem nie odezwie.

– Widziałem, że przed każdym treningiem używałeś jakiejś specjalnej gumy.

– Tak, to właśnie pod tym kątem. Musze odpowiednio rozgrzać mięsień i wtedy mogę solidnie ćwiczyć. To był cały czas ten sam uraz. Gdzieś się naciągnąłem, dochodziły jakieś fale uderzeniowe i wszystko się osłabiało. Miejmy nadzieję, że to już koniec.

– Będziesz gotowy do gry na 90 minut, czy może będziecie chcieli przy korzystnym wyniku trochę Cię w lidze oszczędzać?

– Nie, absolutnie nie. Do ligi jeszcze długa droga, ale chcę się do niej tak przygotować, żeby bez problemu wytrzymać 90 minut. Nie czuję się emerytem, który mówi sobie przed każdym meczem: „Dobra, pociągnę jakoś te 45 minut, a potem zobaczymy”. Gra w piłkę wciąż sprawa mi przyjemność. To jest najważniejsze. Idę na trening i cieszę się, że mogę popracować z chłopakami, rywalizować z nimi. Takie podejście mam i będę miał. Będę chciał wytrzymać nie 45 minut, nie 60, ale 90 minut. Tak do tego podchodzę.

– Do gry na skrzydłach mamy obecnie trzech solidnych kandydatów: Ciebie, Bartosiewicza i Strusa. Miejsca wystarczy tylko dla dwóch z Was.

– Wiadomo, jest rywalizacja na każdej pozycji. To fajna sprawa, jeśli chce się podnosić poziom drużyny i rozwijać się jako piłkarz. Czuję za plecami oddech innych zawodników, ale to jest dobre. Wierzę, że pomoże nam to jak najlepiej przygotować się do rundy wiosennej, a potem zrealizować cel przed nami postawiony.

– Czujesz się pewniakiem do pierwszej jedenastki?

– Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Wiem, że muszę się przykładać i ciężko pracować. Nikt nie dostanie miejsca w składzie za darmo.

– Jesienią brakowało Wam takiej rywalizacji. Teraz ktokolwiek wejdzie z ławki, nie obniży poziomu gry całej drużyny.

– Wtedy ten zespół budowany był zupełnie w innych warunkach. Tak, jak mówisz, nie było za wielkiej rywalizacji i to też mogło być przyczyną kilku naszych słabszych meczów. Teraz jest zupełnie inna drużyna, inaczej budowana.

– Wydawało się, że zakończyłeś karierę, choć nigdy nie powiedziałeś tego wprost. Grałeś natomiast w futsal.

– Trenowałem w Zduńskiej Woli z futsalowym zespołem Gatty, bo chciałem coś robić. W domu nie mogłem wysiedzieć. Zadzwonili, zapytali czy nie chciałbym u nich pograć. Zgodziłem się, bo to fajna sprawa. Mogłem spróbować czegoś nowego, a do tego codziennie trenowałem na hali, byłem w ruchu. Zostałem ich zawodnikiem i grałem w meczach ligowych, chociaż muszę przyznać, że ciężko było przestawić się z trawy na parkiet. Oni mieli drużynę, która chciała walczyć o wysokie cele, więc grałem mało. Gatta miała dwie czwórki, które zgrywane były od lat. Znali się na pamięć, mogli grać ze sobą z zamkniętymi oczami (śmiech). Traktuję to jako kolejne doświadczenie.

– Byłeś zaskoczony, gdy latem Widzew zaproponował Ci powrót do gry w piłkę?

– Była jakaś propozycja wyjechania gdzieś dalej w Polskę, ale było to dla mnie trudne. Mieszkam w Zduńskiej Woli. Mam rodzinę, dzieci. Jedno chodzi do szkoły, drugie do przedszkola. Nie chciałem tego psuć. Byłem na bieżąco z informacjami na temat Widzewa i powiem szczerze, że po cichu liczyłem, że ktoś zadzwoni. Tak się stało i bardzo cieszę się z tego, że uczestniczę w czymś takim. Że mogę pomóc i po prostu być tutaj.

– Nie był to Twój pierwszy powrót do klubu. Wcześniej już wracałeś, w 2006 roku.

– Zadzwonił do mnie wtedy Zbigniew Boniek. Odezwał się akurat w dniu, w którym miałem podpisywać kontrakt z innym klubem Ekstraklasy – Arką Gdynia. Porozmawiałem z nim chwilę i nawet się nie zastanawiałem. Poszedłem tylko do trenera i go przeprosiłem. Wszystko przecież było dogadane. Powiedziałem mu, że dostałem taką propozycję z Łodzi, gdzie jest moje serce i gdzie mnie ciągnie. Gdyby Prezes Boniek zadzwonił kilka godzin później, byłoby po temacie. Pamiętam, że strasznie dziwił się na to wszystko mój menedżer. Mówił mi: „Co ty robisz?! Ja tu jadę podpisać kontrakt!”. Odpowiedziałem mu, że wracam do Łodzi i koniec. Zostałem na pięć lat. Nigdy potem nie żałowałem tej decyzji.

Który okres uważasz za najbardziej udany?

– Najlepszy okres? To za czasów trenera Probierza. Graliśmy w Ekstraklasie. Pamiętam mecze z Lechem czy Cracovią. W kadrze byli wtedy tacy gracze jak Piotrek Stawarczyk, Bartek Fabiniak czy Stefano Napoleoni. Dostałem wtedy też powołanie do pierwszej reprezentacji Polski. To był chyba ten najbardziej udany okres.

– Mówiłeś kiedyś, że jechałeś na to zgrupowanie z chorobą.

– Tak, pojechałem tam strasznie osłabiony. Nikomu wtedy nawet o tym nie mówiłem. Zastanawiałem się nawet, czy nie pojechać do Warszawy i nie powiedzieć o tym. Ale pomyślałem sobie, że spróbuję, może dam radę. W sumie na treningach czułem się dobrze, choroba wychodziła ze mnie. W meczu dostałem od Leo Beenhakkera 45 minut i zagrałem bardzo słabo. Trochę tego żałuję. Nie mogę jednak powiedzieć, że to przez chorobę. Po prostu mecz mi nie wyszedł.

– Jak wyglądały Twoje relacje z władzami klubu?

– Powiem tak: nigdy nie odszedłbym do Pogoni, gdyby udało mi się w ogóle z kimś z klubu porozmawiać. Dwa-trzy miesiące wcześniej mówiłem im, jaka jest sytuacja, że mam propozycję. Traktowali mnie jednak jak powietrze. Chciałem najpierw negocjować warunki przedłużenia kontraktu, żeby zostać w Widzewie dłużej, ale tak to wtedy wyglądało…

– Mieliście silny zespół a Sylwester Cacek mocarstwowe plany. Potem zaczynało się to staczać, sytuacja w klubie była coraz gorsza, aż wszystko runęło. Byłeś przez kilka lat częścią klubu. Jak myślisz, w czym tkwił problem poprzedniej ekipy?

– Ładowali pieniądze w zawodników, którzy przychodzili, ale nie grali, tylko siedzieli na ławce rezerwowych. Po prostu my byliśmy lepsi od nich. Trenerzy to widzieli. Nie mogli sobie strzelać w stopę i wystawiać do gry tych kupionych za duże pieniądze. Tamtym płacono sporo, a grali i tak najlepsi. To, że my mieliśmy niższe kontrakty nie oznaczało, że byliśmy gorsi. Oni w klubie chcieli to wszystko zrobić za szybko. W rok, dwa chcieli zbudować Bóg wie jaką drużynę. To wymaga czasu. Trzeba stopniowo wymieniać poszczególnych zawodników. Tam co pół roku wyrzucano dziesięciu i brano piętnastu. Potem okazywało się, że to nie jest to. Więc znów wymieniano. I tak w kółko.

– Tej zimy w Widzewie też wymieniono pół drużyny.

– Ale z zupełnie innych powodów. To było potrzebne, bo latem nie było czasu na spokojne skonstruowanie zespołu.

– Twoim zdaniem w tym należy szukać przyczyn słabszej postawy w rundzie jesiennej?

– Wydaje mi się, że nie byliśmy też zbyt dobrze przygotowani do sezonu. Nie byliśmy też gotowi na to, co nas tutaj czeka. Do formy w zasadzie dochodziliśmy meczami. Kto zagrał 90 minut, ten potem lepiej się czuł i czekał na następne spotkanie tydzień. Nie mieliśmy swojej bazy do treningu, wszystko kulało. Każdy z chłopaków zostawiał na boisku zdrowie i serce. Ale przyszedł kryzys, który zaczął się od meczu z Bełchatowem. Przed spotkaniem dostaliśmy do dyspozycji fajne boisko na SMS. Zobaczyliśmy zieloną, równą murawę i trochę zwariowaliśmy na tych dwóch treningach (śmiech). W niedzielę przyszedł mecz i już nie było tego głodu gry. Człapaliśmy potem na tle rywala.

Adrian_Budka

– Jak podsumujesz ten dotychczasowy okres przygotowawczy?

– Patrząc na te obecne przygotowania, to niekiedy w I czy II lidze one tak nie wyglądają. Zaczynając od działaczy, którzy zorganizowali nam ten obóz, przez trenerów, którzy do każdych zajęć są mega profesjonalnie przygotowani, bo treningi są świetnie rozpisane kończąc na nas, gdzie każdy wie, co ma robić. Przed każdym wyjściem na boisko mamy odprawę taktyczną! W IV lidze! Poziom jest naprawdę wysoki. My-zawodnicy też dokładamy dużo. Na treningach widzę zaangażowanie u każdego piłkarza. Wszyscy chcą pracować. Musimy patrzeć w przyszłość pozytywnie. Zdajemy sobie sprawę, że nie czeka nas wcale łatwe zadanie. Mamy do odrobienia dziewięć punktów w dziewiętnastu meczach. Wiemy jednak, że możemy wygrać z każdym i awansować. Potrzebować będziemy chłodnej głowy i rozsądnego podejścia do każdego meczu.

– Dla Ciebie wyjazdy na obozy z Widzewem nie są niczym nowym. Jak porównasz zgrupowania w ubiegłych latach do tego, co jest obecnie?

– Ja od półtora roku nie byłem na tego typu zgrupowaniu. Można powiedzieć, że trochę się za tym stęskniłem. Wygląda to zawsze podobnie. Jest czas na trening, czas na posiłek i czas na odpoczynek. Nawet jak bywały obozy letnie, to wiadomo – jest cieplej, ale reszta jest taka sama. Czasem zdarzały się dni wolne, gdy można było trochę poleniuchować.

– Jak jest z tymi osławionymi imprezami podczas zgrupowań? W książkach starszych piłkarzy można się naczytać sporo historii.

– To nie jest tak. Czasami zdarzało się, że ktoś akurat miał urodziny i po treningu szło się całą grupą na piwko. Ale nic więcej. Przyjeżdża się tutaj do pracy. Widzę po młodych chłopakach u nas już inną mentalność. Są bardziej skoncentrowani na pracy, na tym, żeby się odpowiednio prowadzić jako sportowiec. A to przecież IV liga.

– Jak ocenisz atmosferę w drużynie? Pojawiło się wiele nowych twarzy.

– Jest nowa grupa zawodników, ale mnie buduje ich podejście na treningach. Widać zaangażowanie u każdego z nich i to jest fajne. Wiadomo, że jeśli będziemy wygrywali mecz za meczem, to atmosfera będzie jeszcze lepsza. Nic nie buduje atmosfery, jak dobry wynik. Widać, że wszyscy myślą tak samo.

– Kto w ostatnich tygodniach dał sygnał, że może być jednym z liderów zespołu?

– Wydaje mi się, że każdy z nich wniesie do drużyny coś pozytywnego. Wszyscy z osobna podniosą swoimi umiejętnościami jakoś zespołu. Nie chciałbym tutaj nikogo wyróżniać indywidualnie.

Starasz się być liderem drużyny. Często podpowiadasz młodszym kolegom na treningu. To wynika z funkcji kapitana czy samo wychodzi naturalnie?

– Staram się, jak mogę. Wydaje mi się, że to już wychodzi ze mnie. Gdy wchodzę w trening i żyję nim, to podpowiadam kolegom. Nie obrażam się też, gdy ktoś mi chce coś podpowiedzieć. Że może zróbmy to tak, a nie inaczej. Uważam, że to jest dobre i tą drogą trzeba iść. Musi być ta komunikacja. I w treningu, i w meczu. To nie chodzi tylko o opaskę kapitańską. Mnie cały czas ten trening pochłania. Lubię się zmęczyć, potem pójść pod prysznic, a na końcu odpocząć ze świadomością, że wykonało się dobrą robotę.

– Samo bycie kapitanem jest dla piłkarza z Twoim doświadczeniem jeszcze czymś wyjątkowym?

– To nie jest pierwszy raz, gdy noszę opaskę kapitana. Byłem nim, gdy grałem z Widzewem w Ekstraklasie. Ale to nadal jest wyróżnienie. Reszta drużyny może liczyć na moje rady nie tylko na boisku, ale i poza nim. Z każdym rozmawiam. Gdy ktoś poprosi mnie o wsparcie, staram się pomóc, jak tylko mogę. Jak trzeba, pogadam albo pójdę coś załatwić w jego imieniu. To rola kapitana.

– Przed Wami coraz mniej sparingów. Czujesz, że teraz będzie się rozstrzygało, kto zagra wiosną w pierwszym meczu?

– Każdy z nas wyjdzie na boisko po to, żeby wygrać. Nie ważne, że to sparing. Natomiast rolą trenera jest wybrać tych, którzy zagrają w pierwszym meczu ligowym. On nas obserwuje i układa sobie to w głowie. Do ligi jest jeszcze trochę czasu, więc na obecny skład nie ma co patrzeć aż tak bardzo. To się może jeszcze pozmieniać. Wszystko tak naprawdę zależeć będzie od tego, czy dobrze się przygotujemy. Z pierwszym meczem przyjdzie ten lekki stresik, taka niewiadoma, czy jesteśmy w formie, jak to będzie. Tym bardziej, że w każdym spotkaniu będziemy faworytem i każdy będzie chciał nam zabrać punkty. My musimy być na tyle silni, by nie byli w stanie tego zrobić.

– Masz 36 lat i młodszy już nie będziesz. Zakładając jednak, że ze zdrowiem będzie wszystko OK, jak długo będziesz chciał pomagać Widzewowi stanąć na nogi?

– Nie mam ułożonego żadnego planu. Wciąż sprawia mi to przyjemność. Nie odstaję fizycznie od młodszych zawodników, jestem w czołówce, jeśli chodzi o różne testy. Widać, jak poruszam się po boisku. Jak zacznie do mnie docierać, że nie mogę młodszego dogonić czy przepchnąć, to wtedy podziękuję. Na razie cieszę się z tego, że wstaję rano i mogę pójść na trening. Mam dwóch synów, których zarażam miłością do piłki. Jeden ma pięć lat, drugi sześć i pół. Trenują już w Zduńskiej Woli. Nawet jak z nimi rozmawiam, pytają mnie: „Tato, jedziesz dzisiaj na trening? Bo my jedziemy”. To jest budujące, że mogą podpatrywać mnie na boisku.

– Chwilę przed odejściem do Pogoni otrzymałeś od kibiców nagrodę „Widzewiaka Roku”. Masz świadomość, że jesteś taką małą ikoną klubu w tej jego ostatniej historii, już po sukcesach z końca XX wieku?

– Było takie wydarzenie, jakiego nie zapomnę do końca życia. Z bólem serca odchodziłem do Pogoni, ale stało się. Pewnego razu na mecz do Szczecina przyjechał Widzew. Razem z nim na trybunach było mnóstwo kibiców z Łodzi. Miałem wrażenie, że jest ich ze dwa tysiące. Tak wypchali trybunę. Ja wtedy nie grałem, byłem rezerwowym. Ławki na Pogoni są blisko trybuny gości i idąc w ich kierunku z jednym z młodych piłkarzy zapytał mnie: „Adi, myślisz, że cię pamiętają?”. Odpowiedziałem mu, że mam nadzieje, że tak. Nie wiedziałem jednak, co to będzie. Gdy znalazłem się blisko trybuny wszyscy się zebrali i zaczęli śpiewać moje imię i nazwisko. To było uczucie nie do opisania, ciarki na całym ciele. Czułem się wtedy, jakbym cały czas grał dla nich. Nigdy im tego nie zapomnę.

Rozmawiał Ryan