Dziś spotkanie autorskie z B. Stańdo (fragment książki)

31 maja 2023, 11:35 | Autor:

W połowie mają na rynku wydawniczym zadebiutowała książka „Reaktywacja”, będące szerokim reportażem z lat odbudowy Widzewa Łódź. Dziś będzie okazja do spotkania z jej autorem. Z czytelnikami spotka się bowiem Bartłomiej Stańdo.

Książka Stańdo cieszy się bardzo dużą popularnością wśród kibiców, którzy chcieli poznać kulisy odradzającego się klubu. Wiele osób doceniło ją nie tylko za styl, w jakim została napisana, ale także za nie uciekanie od trudnych tematów. Takich było przecież przez ostatnie osiem lat niemało. Dziennikarz ukazuje wiele nieznanych dotąd szerszej publiczności spraw, a całość wzbogacają liczne wypowiedzi czynnych uczestników wydarzeń.

Dziś w pubie „Serce Łodzi” będzie okazja do porozmawiania z autorem na temat powstawania jego twórczości, a także zdobycia podpisu na własnym egzemplarzu lub zakupu nowego. Nabyć można ją także TUTAJ Spotkanie zostało zaplanowane na godz. 19:00. Wstęp wolny.

Poniżej prezentujemy fragment książki. WTM jest bowiem jednym z jej patronów medialnych.

„Nie przeprosił, że dzwoni przed północą – zamiast tego wypalił, że tak się w piłce sprawy załatwia. Był podekscytowany jak młody kibic, który pierwszy raz kompletuje w grze komputerowej kadrę ulubionego klubu. Nie przeszkadzało mu, że w rzeczywistości nie miał do zaoferowania dużych pieniędzy. Przekonywał potencjalnych zawodników magiczną otoczką, wiernymi kibicami, wizją budowy czegoś od podstaw. Mówił prawdę, dlatego kolejni piłkarze zgadzali się na jego propozycje nawet wtedy, gdy budził ich po zmroku.

Dla Witolda Obarka była to pora normalnej aktywności. Pracował co drugą noc jako ochroniarz w firmie samochodowej Stanisława Syguły, który pod koniec ubiegłego wieku od zera zbudował Sokoła Aleksandrów Łódzki. Obarek był tam trenerem, ale prowadził też inne drużyny z województwa. Choć w ogólnopolskiej piłce nigdy nie zaistniał, to w regionie nie trzeba było go przedstawiać. Charakterystyczny styl bycia i powiedzonka, które podłapywali zawodnicy w kolejnych szatniach, obrosły lokalną legendą.

Prezes Marcin Ferdzyn chciał zatrudnić Przemysława Cecherza, swojego krajana z Koluszek, ale ten miał ważny kontrakt w Porońcu Poronin. Trener nie chciał złamać nie tyle umowy, ile słowa danego władzom trzecioligowego wówczas klubu. Obarek miał być jego asystentem, a ostatecznie sam poprowadził pierwszy trening. Takie rozwiązanie zaproponował Stanisław Syguła (stowarzyszenie, w którym był od 10 lipca, powierzyło mu rolę wiceprezesa ds. sportu). Do sztabu dołączył Gabriel Ilski, który kierownikiem zespołu Obarka był już w Sokole. Tam się poznali, a potem zaprzyjaźnili.

Sympatyczny, otwarty, pozbawiony choćby odrobiny sztuczności i ciągle uśmiechnięty 57-latek o zachrypniętym głosie z miejsca podbił serca fanów. Był sobą, dzięki czemu kibice traktowali go jak swojego. Wszedł do dusznego od korporacyjnej atmosfery widzewskiego pokoju, otworzył okno i wpuścił tam powiew normalności.

Fani Widzewa przez kilka lat ściskali kciuki za klub, którego pracownicy potrafili wysłać maila nawet wtedy, gdy adresat siedział biurko dalej. Jego nowy trener nie za bardzo radził sobie z komputerami. W erze kruchych smartfonów swoim przypominającym cegłę telefonem rzucał o ścianę. Jedna z nich, w koluszkowskiej szatni miejscowego KKS, okazała się silniejsza. Widzew przegrał tam sparing przed sezonem, a Obarek przez tydzień musiał dzwonić z aparatu stacjonarnego.

Ludzie przyzwyczajeni do widoku uniformów innych trenerów mogli przeżyć szok, gdy zobaczyli Obarka na pierwszym treningu. Ubrany był w białą koszulkę z długim rękawem i czerwonym numerem 19 na plecach oraz w ciemne spodnie dresowe wciągnięte w białe skarpetki. Dumnie wyprowadzał swój zmontowany na kolanie, ale zmobilizowany do granic możliwości zespół.

„Witold, my wierzymy!” – zaintonowali kibice. Pojawiło się ich tak wielu, że impreza ta była niemasowa tylko z nazwy. Obarek podziękował brawami, a w tym czasie piłkarze biegali wokół boiska. Prezentowali się godnie, choć treningowe stroje GEDO przyleciały do kancelarii Pietrasika w ostatniej chwili. I nie wystarczyło ich dla wszystkich. „Piotrek popatrzył na ubierających się zawodników i uznał, że skoczy jeszcze do sklepu sportowego. Na własną rękę dokupił brakujący sprzęt: znaczniki piłkarskie, getry…” – wylicza Barański, dodając, że właśnie dlatego historyczny trening opóźnił się o blisko kwadrans.

„Przyjeżdżając na Milionową, pomyślałem: fajnie, że ktoś chce popatrzeć, jak trenujemy. Okazało się, że takich osób jest grubo ponad tysiąc. Była świetna atmosfera, która w pewnym momencie poniosła trenera. Chciał przykozaczyć i wymyślił, że zagramy na dwie piłki, co nie miało kompletnie sensu” – opowiada ze śmiechem Mariusz Rachubiński. Spojrzeli wtedy na siebie z Michałem Czaplarskim. Obaj od początku byli liderami zespołu, a poniekąd nawet grającymi asystentami trenera

– Kurwa, co my robimy? – zapytał „Czapla”.

– Przerywamy to? – odpowiedział pytaniem na pytanie „Rachu”. Śmiali się, ale byli trochę zmieszani. Po chwili zastanowienia uznali jednak, że ludziom taki trening się podoba.

„Oklaskiwali nas nawet za proste przyjęcie piłki” – wspomina Rachubiński. Wcześniej obserwował, jak upadał klub, którego był wychowankiem i kibicem. Zanim wrócił do Widzewa, wywalczył awans do trzeciej ligi z Nerem Poddębice, prowadzonym przez Piotra Szarpaka. Co ciekawe, odradzający się RTS chciał mieć u siebie ich obu.

– Trenerze, mam propozycję z Widzewa – poinformował Szarpaka, dwukrotnego mistrza Polski i uczestnika Ligi Mistrzów w barwach łódzkiego klubu.

– To chyba nie musisz się zastanawiać – odpowiedział Rachubińskiemu. Sam jednak nie mógł zrobić tego samego, pomimo propozycji od Waraneckiego, bo w Poddębicach trzymała go obowiązująca umowa. W Nerze zastąpił Obarka, który znał się z Rachubińskim od lat, jeszcze z czasów pracy we Włókniarzu Konstantynów Łódzki.

Bywało między nimi gorąco. Na jednym z treningów piłkarzowi nie spodobało się sędziowanie trenera, ewidentnie sprzyjające przegrywającemu zespołowi, a szkoleniowcowi – uwagi podopiecznego. Błaha sytuacja zmieniła się w awanturę. Obarek nie chciał widzieć więcej Rachubińskiego na oczy. O pierwszym trenerze reaktywowanego Widzewa mówiono, że gotował się szybciej niż woda na herbatę, a „Rachu” też nie odpuszczał. Jednocześnie obaj za sobą przepadali, więc szybko się pogodzili. Istniała między nimi chemia. Rachubiński był pierwszym piłkarzem, do którego zwrócił się Obarek, kompletując w Widzewie kadrę na nowy sezon. W dodatku „Rachu” zaczął mu w tym pomagać.

– Dla mnie to, że będę znów piłkarzem Widzewa, wydawało się trochę abstrakcyjne. Jakbym grał w jakiegoś Football Managera. Obarek uprzedził mnie, że następnego dnia zadzwoni prezes. Ten zaś zapytał, czy pomogę budować tę drużynę: czy się w to zaangażuję, czy mam pomysły, kogo znam i jacy piłkarze będą tutaj pasowali – mówi Rachubiński. Wszedł w to na całego. Całe dnie spędzał przy telefonie, rozmawiał naprzemiennie z Obarkiem, Ferdzynem i kandydatami do gry. Znał wielu zawodników, których jeszcze przed wybraniem numeru mógł określić mianem „pewniaka”. W rolę dyrektora sportowego wcielił się nad wyraz skutecznie, bo żaden z piłkarzy mu nie odmówił.

Priorytetem byli ludzie związani z Widzewem, często z juniorską przeszłością w RTS, tacy jak Michał Pietras. „Wiedziałem, że to chłopak, który zostawi tu serce. Grał ligę wyżej, ale przyszedł, bo był widzewiakiem” – tłumaczy Rachubiński. Zresztą to było główne kryterium wyboru: chodziło o graczy, którzy w pełni oddadzą się pracy w klubie, a przy tym nie będą oczekiwać zbyt wiele w zamian. Jednym z nich był Michał Czaplarski.”

Subskrybuj
Powiadom o
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Mbb
10 miesięcy temu

Przeczytałem ale szczerze to dla NIE Kibica Widzewa to ciężka książka:) Poza tym czasem przeskoki czasowe są i nie wiadomo czy był już awans czy to przed. Brak mi kulis zatrudnienia Kaczmarka. Po prostu pojawił się w książce i tyle. Ale bardzo duży szacun dla Bartka. Ogrom pracy który włożył żeby to powstało mnie przeraża. Jeszcze raz wielkie dzięki.

RTS LUNA
Odpowiedź do  Mbb
10 miesięcy temu

Może przez to, że tematyka dla kogoś innego niż kibic Widzewa mniej atrakcyjna niż WIELKI WIDZEW M. Wawrzynowskiego, ale mam nadzieję, że jednak można znaleźć tam coś uniwersalnego, trudno oczywiście wyskoczyć z siebie i ocenić to obiektywnie…ale…ale..Jest to przy odpowiedniej perspektywie fascynujacy reportaż o drużynie sportowej z przeszłością, która błąkała się po wertepach na mecz np. Omegą Kleszczów, historia o chłopakach, którzy chcieli grać w Widzewie za 2,3 K i to było dla nich ważne, może też być to story o psychologicznych podłożach związanych ze starciem rożnych ego interesów. Może być też ciekawym dokumentem jeszcze nieopisanym łódzkich lat dziesiątych XXI… Czytaj więcej »

2
0
Would love your thoughts, please comment.x