R. Siadaczka: „Gdy było za ostro, Łapiński szedł do Smudy i załatwiał sprawę”
20 września 2017, 13:23 | Autor: Kamil
W latach 90. był jednym z najważniejszych piłkarzy Widzewa. Zdobył z tym klubem dwa mistrzostwa Polski i grał w Lidze Mistrzów, a jego uderzenia z rzutów wolnych śniły się bramkarzom rywali po nocach. Rafał Siadaczka udzielił dziś „Onetowi” bardzo ciekawego wywiadu.
Poniżej przedstawiamy najciekawsze fragmenty rozmowy z legendą Widzewa lat 90. Dowiecie się z nich m.in. tego, po co Siadaczka woził w samochodzie krople do oczu, skąd wziął się u niego atomowy strzał czy z którymi kolegami z szatni do dziś utrzymuje kontakt.
– Dawno nie było pana w mediach.
– Nawet jak jeszcze grałem w piłkę, to nie byłem zbyt medialnym zawodnikiem. A teraz, gdy tamten etap już minął i zająłem się inną profesją, to tym bardziej nie mam po co pojawiać się w gazetach.
– Pierwsze, co nasuwa się na myśl o Rafale Siadaczce, to potężne uderzenie. Kilka bramek z rzutów wolnych też pan strzelił. Teraz w polskiej lidze ze świecą szukać skutecznych wykonawców rzutów wolnych.
– Jeśli chodzi o siłę uderzenia, to w pewnym stopniu można to wytrenować, ale generalnie trzeba się z tym urodzić. Tak jak ja. A co do wolnych… Trudno mi się odnieść, bo już coraz rzadziej oglądam Ekstraklasę. (…) Zmieniłem telewizję na inną, a w Internecie to już nie to samo oglądanie. Zacina się i w ogóle.
– Przez znaczną część kariery klubowej miał pan do czynienia z Franciszkiem Smudą. Ma pan swoją koncepcję na temat tego, dlaczego nie wyszło mu w reprezentacji?
– Według mnie przed Euro 2012 nie posłuchał swoich przeczuć, tylko zaufał ludziom od przygotowania fizycznego, co było błędem. Ale to jest tylko moje zdanie.
– No tak, „Franz” słynie z tego, że przygotowuje drużynę „na nos”. Zdarzało się, że za mocno przykręcał śrubę?
– Rzadko, ale jeśli miało to miejsce, to wtedy Tomek Łapiński szedł do trenera i załatwiał sprawę.
– Folgował wam czasem w Widzewie? Pozwalał wyjść na piwo? „Przegląd Sportowy” pisał kiedyś, że na wszelki wypadek woził pan w aucie krople do oczu, żeby maskować oznaki zmęczenia.
– Takie momenty zdarzały się dwa razy w roku, po zakończeniu rundy. Impreza po mistrzostwie? Gdy wracaliśmy z Warszawy, to trener pozwolił nam po piwie wypić. Każdy z nas profesjonalistą i wiedział, na ile może sobie pozwolić.
– Wokół meczów Legii z Widzewem, które w 1996 i 1997 roku decydowały o tytułach, powstało sporo legend…
– Ja nic o tym nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że w obu przypadkach czuję się pełnoprawnym mistrzem Polski. A jaka jest prawda? Nigdy się nie zastanawiałem, czy ktoś coś puścił. W Widzewie nikt o tym nie mówił. Zresztą równie dobrze w Łodzi mogli mieć pretensje o to, że Sylwek Czereszewski mi uciekł i strzelił na 2:0. A przecież specjalnie tego nie zrobiłem. Inna sprawa, że bardzo lubimy z „Łapą” wspominać ten mecz przy Jacku Zielińskim. Przecież przy prowadzeniu 2:0 piłkarze Legii już się ściskali, już sobie opowiadali, co kupią sobie za mistrzowską premię… A my wygraliśmy 3:2 i zdobyliśmy tytuł. I to według mnie uczciwie. Podobnie jak pierwszy, ale wiem, że powstało wiele plotek. Mówiło się, że Grajewski i Pawelec przywieźli do Warszawy pieniądze dla Legii za podłożenie się nam. Tyle że to były nasze zaległe premie, które miały nas zmotywować. I podziałało.
– Do dziś utrzymuje pan kontakt z Tomaszem Łapińskim i Jackiem Zielińskim. Obaj pracują w swoich byłych klubach. Pan o tym nie myślał? W trenerkę pan nie poszedł.
– Nie nadaję się do tego, bo jestem za bardzo nerwowy. Gdybym miał trenować dzieci, to po prostu bym sobie nie poradził. Zaraz byłyby skargi do rodziców. Z tego powodu nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby wyrabiać papiery trenerskie.
– W Widzewie wspólnie z Łapińskim wiele czasu spędzali panowie przy grach komputerowych.
– Zgadza się. Razem z Marcinem Zającem i Mirkiem Szymkowiakiem graliśmy w Tomb Raidera. Komputery były wtedy nowością, szybko stały się oczkiem w głowie Tomka. To były czasy, że gdy spotkałeś w klubie „Łapę” i zagadałeś, co słychać, a on rzucał tylko wymowne spojrzenie. A gdy zapytało się go o komputer, to mógł rozmawiać z tobą do szóstej rano. Gdy mieliśmy jakieś problemy z Larą Croft, to od razu był telefon do „Łapy”, a on zaraz przyjeżdżał. Zresztą dopiero po zakończeniu kariery stał się taki otwarty na ludzi.
– „Łapa” rzucił też palenie. A za czasów Widzewa Smuda powtarzał, że ma trzy lokomotywy: Łapińskiego, Szczęsnego i pana.
Nigdy nie byłem typem maratończyka, tylko szybkościowcem. Nie to, co Zbyszek Wyciszkiewicz, który bazował na wydolności. On mógł rozegrać 90 minut, zejść, napić się kawy i znowu grać cały mecz. Ale zgadza się, paliliśmy wtedy sporo.
– Poważne granie w piłkę musiał pan zakończyć nie przez papierosy, a przez cukrzycę.
To nie było tym spowodowane. (…) Miałem swoje problemy z Legią, ale chciały mnie wtedy inne kluby. Gdy z pytaniem o mnie zadzwoniło KSZO, to dyrektor Janusz Olędzki powiedział, że mam cukrzycę i on nawet nie wie, czy ja jeszcze mogę grać w piłkę. I być może z tego powodu nikt już po mnie się nie zgłosił.
– Zderzenie się z normalnym życiem było trudne?
– Dobrze się złożyło, że razem z Tadkiem Łukiewiczem, kolegą z Mazowsza Grójec, przejęliśmy skład materiałów budowlanych w Białobrzegach koło Radomia. Akurat jego wuj przechodził na emeryturę i trafiła się dobra okazja. To było dla nas coś nowego, bo wcześniej nie miałem z tym do czynienia. Początki nie były łatwe, wszystkiego trzeba było nauczyć się od podstaw. Miałem dużo rzeczy na głowie i nie myślałem o powrocie do piłki.
– Jak kręci się panom interes?
– Z roku na rok jest coraz gorzej, bo konkurencja nie śpi, coraz więcej tego typu firm się otwiera, przez co coraz trudniej jest walczyć o klienta.
– Nie żałuje pan czasem tego, że nie gra pan w obecnych czasach, gdy pieniądze są większe, a otoczka ligi na wyższym poziomie.
– Nie, cieszę się, że grałem w tych czasach, co grałem. Pewnie nie odnalazłbym się teraz, gdy wszyscy siedzą z telefonikiem, pstrykają zdjęcia, a mnie często zdarza się zapomnieć go do pracy. Poza tym teraz duże znaczenie ma to, jak piłkarz prezentuje się poza boiskiem. Fryzura, te sprawy. A wtedy? Miałem długie włosy i było OK. Ogoliłem się na łyso – też było w porządku.
Cały wywiad z Rafałem Siadaczką TUTAJ.
Foto: onet.pl





Górnik Zabrze
Jagiellonia Białystok
Wisła Płock
Cracovia
Lech Poznań
Korona Kielce
Raków Częstochowa
Zagłębie Lubin
Legia Warszawa
Widzew Łódź
Pogoń Szczecin
GKS Katowice
Radomiak Radom
Motor Lublin
Arka Gdynia
Lechia Gdańsk
Termalica Nieciecza
Piast Gliwice 
Legia II Warszawa
Ząbkovia Ząbki
Warta Sieradz
ŁKS Łomża
Wigry Suwałki
Wisła II Płock
Świt Nowy Dwór Maz.
Broń Radom
Widzew II Łódź
Lechia Tomaszów Maz.
Olimpia Elbląg
KS CK Troszyn
GKS Bełchatów
Jagiellonia II Białystok
GKS Wikielec
KS Wasilków
Mławianka Mława
Znicz Biała Piska