Relacja z meczu Zagłębie Lubin – Widzew Łódź 16.09.2012

17 września 2012, 18:26 | Autor:

„Tak smakuje życie. Na chwilę być na szczycie” – słowa jakiegoś nowego radiowego hitu zasłyszane na powrocie z Lubina idealnie oddają obecną sytuację. Po 15 latach Widzew wrócił na szczyt Ekstraklasy i choć to dopiero 4 kolejki, to radość fanów była wielka, niczym po wygraniu Ligi Mistrzów. Czwartą kolejną wygraną łódzkiej drużyny na żywo oglądało ponad 1000 kibiców w sektorze gości (w tym 40 Ruch Chorzów i gościnnie 10 Sparta Praga) + trochę osób na trybunach miejscowych, co łącznie daje liczbę ok. 1100 fanatyków!

 

Wyprawa do Lubina była pierwszym wyjazdem od początku maja, kiedy to Widzewiacy najechali na Kielce. Od tego czasu minęły ponad 4 miesiące. Trzeba było przetrzymać kibicowską posuchę, przeboleć biegających w kapeluszach, śmiesznie wymalowanych twarzach pajaców w związku z Euro 2012 i jeszcze trochę wytrzymać, kiedy tzw. „leśne dziadki” ułożyły kalendarz ligowy tak, że Widzew pierwsze trzy mecze rozgrywał w Łodzi. W końcu okres wyczekiwania minął i spragniona piłkarskich i kibicowskich wrażeń „Czerwona Armia” mogła powrócić na szlak. Mogła, bowiem działacze Zagłębia są w tej chwili jednymi z ostatnich, którzy nie robią większych problemów z wejściem kibiców gości na ich stadion. Przysłali oni do Łodzi 1000 biletów, które praktycznie rozeszły się w mgnieniu oka, toteż o żadnej otwartej ich sprzedaży nie było mowy – bo nie było czego dystrybuować. A warto dodać, że chętnych było dużo, dużo więcej. Nie ma się co z resztą dziwić. Długa przerwa w podróżowaniu, zgrzyty na linii ultrasi-klub oraz zaskakująco dobre wyniki sportowe powodowały sprawiały, że głód emocji i zabawy był ogromny.

Zbiórkę ustalono już na godzinę 6:00 rano, mając na uwagę doświadczenia z ostatnich wyjazdów w dolnośląskie oraz zachowania milicjantów, które nie ułatwiają swobodnego poruszania się po kraju wolnym obywatelom. Kolumna autokarów, busików i samochodów ruszyła spod stadionu niemal punktualnie i całą drogę pokonywała w towarzystwie nieproszonych radiolek. Przezorność i wczesna pobudka w niedzielny poranek okazały się słuszne, bowiem „stróże prawa” nie kwapili się do sprawnego eskortowania „bandziorów w szalikach”. I tak grupa dotarła pod bramy lubińskiego stadionu dopiero na niecałą godzinę przed meczem.

Wchodzenie na stadion na szczęście nie było najgorsze, choć i tak chyba trzeba będzie powrócić do praktyk z poprzednich lat i przed każdym meczem wyjazdowym filmować zachowanie ochrony i milicji. Wówczas jest jeszcze sprawniej. Ponownie postanowiono, że z dopingiem Widzewiacy ruszą dopiero wtedy, gdy wszyscy pojawią się na trybunach, toteż międzyczas wykorzystano na skorzystanie z cateringu, który jest jednym z najlepszych lidze (cena-jakość produktów). Ultrasi natomiast walczyli z taśmą klejąca, aby jakoś „powiesić” flagi na górnej części sektora nie posiadającej możliwości przywiązania płótna. Ostatecznie na płotach zawisły fany: „Widzew Łódź”, „FCB ’91”, „Konstantynów”, „Chojny”, „Ultras Widzew”, „Bałuty”, „O&J”, „Koluszki”, „Radogoszcz”, „Eire Division”, „Żabieniec”, „Rawa Mazowiecka”, „Elita Pabianic”, „Śródmieście”, „Łowicz” (debiut), „Zgierz” oraz ŚP. „Ryśka i „Trolla” + mini fanka „FC ’04” oraz dedykowane pewnej „miłej, starszej pani” płótno: „Wykopmy ze stadionów”. Debiut podczas tego meczu zalicza fana kibiców z FC Ozorków !

Kiedy już wszyscy zameldowali się w „klatce” można było rozpocząć show. Od początku zabawy z dopingiem śpiewy niosły się naprawdę bardzo konkretnie, a młyn „Miedziowych” dało się usłyszeć zaledwie jeden raz, kiedy akurat pozdrawiali swoje koleżanki z Bydgoszczy, co oczywiście w swoim stylu wykorzystaliśmy :-) Pierwsi do radości mieli szansę jednak gospodarze, ale na przeszkodzie stanął im…słupek. Niedługo później eksplodował za to sektor w „czerwonym narożniku” po tym, jak pięknym, technicznym lobem popisał się Alex Bruno. W tamtym momencie Widzew był samodzielnym liderem tabeli (przynajmniej do czasu meczu Legii z Górnikiem), a łódzcy fani rzucili się sobie ze szczęścia w ramiona. Od tamtej pory na stadionie dominowali wyłącznie goście, którzy głód zabawy i świetny wynik przełożyli na mocną „korbę”. Do końca pierwszej połowy „w klatce” trwała fiesta, podział na rywalizujące strony, granie na nerwach miejscowym ;-)

Drugą połowę fani Widzewa zaczęli od – jak zwykle miłego dla oka – flagowiska złożonego z kilkunastu sporawych rozmiarów „machajek”, których kilka powiewało w powietrzu aż do końca spotkania. Przerwa nieco „rozmontowała” wyjazdowiczów i doping lekko siadł. Na szczęście jednak kolejnych emocji dostarczali piłkarze, którzy aktywnie kontrowali starające się atakować Zagłębie i stworzyli sobie kilka bardzo dogodnych okazji do strzelenia kolejnych bramek. Najpierw sędzia nie widział, jak lubiński obrońca macha rękoma w polu karnym, w które został trafiony piłką, potem ofensywne wejście zaprezentował nowy stoper – Phibell, który znokautował w walce o piłkę przeciwnika, wyszedł sam na sam z bramkarzem i…huknął dobre 5m nad bramką! Kibole RTS-u z niedowierzania tylko złapali się za głowy, bo podwyższenie wyniku było tak blisko. Kolejne okazje strzeleckie nakręciły jednak ponownie mocną „banię” i śpiewy z minuty na minutę coraz bardziej narastały. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że młyn Zagłębia – tzw. „Przodek” – został wręcz wbity w ziemię. Nawet w krótkich chwilach na złapanie oddechu nie było słychać, ani nawet widać jakiejkolwiek aktywności w szeregach „Miedziowych”, co oczywiście wykorzystano wbijając rywalom bolesną szpilę w postaci okrzyków „Coście tak cicho…” oraz „Gramy u siebie”. Warto odnotować, że jak dotąd mecze łódzko-lubińskie przebiegały w dość neutralnym tonie, ale od niedawna zaczęło się to zmieniać w bardziej wrogie konfrontacje. W niedzielne popołudnie to miejscowi pierwsi wyszli w kierunku przeciwnika z bluzgami, za co oczywiście zostali sprowadzeni na ziemię.

 

Końcówka meczu, to już istny szał i amok w sektorze gości. Potężnie niosące się akordy „Sevilli”, które przebiły nawet mecz z Koroną 2 lata temu + nerwowe spojrzenia na boisko, na którym było coraz więcej ataków gospodarzy, ale i skuteczna obrona piłkarzy Widzewa. Wszyscy mięli wielkie nadzieje, że uda się dowieść prowadzenie i wskoczyć na fotel lidera. A przecież przed rokiem na tym stadionie łodzianie stracili bramkę w…95min! Tym razem, na szczęście, czarny scenariusz się nie sprawdził. Kiedy sędzia Jarzębak zagwizdał ostatni raz fani Widzewa znów rzucili się sobie w ramiona, wielu miało łzy wzruszenia w oczach. Starszym fanom przypomniały się obrazki z lat 80-tych, czy 90-tych, kiedy to Widzew „golił” rywala za rywalem i wygrywał seryjnie mecze. Młodzi nie bardzo wiedzieli co się dzieje, bowiem ostatnie pokolenia widzewskich fanatyków wynikami raczej rozpieszczani nie byli i wychowywali jedynie na wspomnieniach o Smolarku, Bońku, czy Łapińskim. Dziś, po ponad dekadzie, znów „Czerwona Armia” ma swoje pięć minut i okazję do radości. Nic więc dziwnego, że zabawa i celebrowanie sukcesu trwało na sektorze jeszcze bardzo długo. Do widzewskiej fiesty przyłączyli się równie szczęśliwi piłkarze, którzy w komplecie (razem z rezerwowymi) podbiegli pod „klatkę”. Widać, że w zespole panuje bardzo dobra atmosfera i oby tak dalej! Ostoja łódzkiej defensywy – Hachem Abbes – rzucił nawet fanom swoją koszulkę. W rewanżu jeden z Bałuciarzy odwzajemnił ten gest i Marcin Kaczmarek dumnie przywdział koszulkę z nazwą łódzkiego osiedla. Po raz pierwszy po wielu latach wzniesiono szale i zaśpiewano nieco zakurzoną już pieśń: „Mistrzem Polski jest Widzew…”. Piłkarzom dziękowano za nieoczekiwanego lidera także podczas pomeczowego rozbiegania, jakie zafundował im trener Mroczkowski.

Chwilę później trzeba było zwijać flagi i opuścić stadion. Bardzo szybko i sprawnie można było wyjść za bramy, załadować się do pojazdów i ruszyć do domów. Również i pod tym względem inne kluby mogą uczyć się od lubinian organizacji i podejścia do kibica.
Na powrocie oczywiście trwał nasłuch stacji radiowych. Niczym za dawnych lat wyczekiwano informacji o tym, czy Legia nie straciła czasem punktów. Okazało się, że ta niedziela należała w całości do Widzewa, bowiem CWKS stracił wygraną w Zabrzu w 90min i łódzki klub po raz pierwszy od 15 lat został samodzielnym liderem Ekstraklasy!!! Grupa wyjazdowa szczęśliwa i zmęczona świętowaniem tego niecodziennego wydarzenia spokojnie dotarła do domów po północy.

Tegoroczny wypad do Lubina będzie z pewnością na długo zapamiętany. Atmosfera w sektorze wysoko ustawi poprzeczkę na kolejne wojaże po kraju. Miejmy też nadzieję, że „Dzieciakom Mroczkowskiego” uda się zadziwiać Polskę jak najdłużej swoją grą i nie trzeba będzie wybudzać się zbyt szybko z pięknego snu. Nie ukrywajmy: liderowanie nie potrwa długo i seria zwycięstw kiedyś się skończy. Ale tego, co każdy widzewski fanatyk przeżył w niedzielę w Lubinie nikt mu już nie zabierze! Chwilo trwaj!

PS. W całym tym szczęśliwym dniu smuci jedno – na stadionie, na skutek konfidenckich działań klubowych pracowników, z Panią Grażyną na czele, zabrakło ukaranych zakazami klubowymi Ultrasów. Panowie – tę „korbę”, którą „widzewscy wariaci” wykręcili na trybunach, dedykujemy również WAM!