A. Kasperkiewicz: „W Płocku zabrakło nam zimnej krwi”

9 maja 2015, 10:17 | Autor:

Arkadiusz_Kasperkiewicz

Jednym z oryginalnych pomysłów Wojciecha Stawowego było przesunięcie do linii obrony Arkadiusza Kasperkiewicza. Grający dotychczas w drugiej linii zawodnik musiał więc nauczyć się nowej pozycji. Początki miał mało udane, ale z meczu na mecz idzie mu lepiej. Co o swojej formie i sytuacji całej drużyny sądzi sam piłkarz?

– Wskoczyłeś do składu w meczu z Arką i jak na razie nie oddajesz miejsca. Czujesz się pewniakiem do gry w pierwszej jedenastce?

– Nie, pewniakiem się nie czuję. Na każdym treningu muszę udowadniać swoją przydatność dla zespołu. Myślę, że wywalczyłem sobie to miejsce nie tylko przez 2-3 tygodnie pracy, ale także przez cały okres przygotowawczy. Staram się trzymać ten poziom zaangażowania. To, że regularnie gram, nie zwalnia mnie z pracy.

– Wcześniej występowałeś na pozycji środkowego pomocnika, jednak Wojciech Stawowy widzi Cię jako stopera. Ciężko było nauczyć się nowej roli?

–  Czuję się dobrze. Rzeczywiście, wcześniej grałem w środku pomocy, wyżej lub niżej. Teraz trener wymaga ode mnie, bym grał na stoperze. Nie jest to dla mnie jakaś totalna nowość, jednak musiałem nauczyć się pewnych zachowań, które cechują środkowego obrońcę. Najważniejsze, to by cały czas zorganizowanym w tyłach i umieć dogadywać się z kolegami z bloku defensywnego i z pomocnikami.

– Twoje największe atuty, to gra głową i wyprowadzenie piłki. Myślisz, że to te drugi element sprawił, że trener chce Cię mieć blisko Maćka Krakowiaka, przy wznowieniach gry.

– Mogło mieć to wpływ na to, że trener przestawił mnie na środek obrony, bo przy naszym stylu gry istotne jest dobre rozpoczęcie akcji już od tyłu. Od tego wiele zależy, bo gdyby bramkarz wybił piłkę daleko przed siebie, to musielibyśmy walczyć o nią w środku pola, co byłoby dla nas już mniej komfortowe. Preferujemy grę, w której akcje zaczynamy budować już pod swoją bramką i próbujemy potem przedostać się z piłką pod bramkę przeciwnika.

 – Ciągnie Cię jednak do przodu. Gdyby nie Twoje odważne wyjście w meczu z Chojniczanką, Widzew wcale mógłby tego meczu nie wygrać.

–  Pewnie miało to jakiś wpływ na tego gola z Chojniczanką, ale ja akcję zacząłem, a potem były jeszcze dwa podania, zanim piłka trafiła do Davida Kwieka, który strzelił bramkę. Tak więc może i faktycznie ja to zacząłem, ale swoją rolę odegrała tu cała drużyna, swoim dobrym ustawieniem i umiejętnością dostrzeżenia kolegi. Kibic widzi najczęściej tylko tego, kto asystuje i tego, kto strzela gola, ale tak naprawdę dużą pracę wykonują także inni, którzy swoim zachowaniem powodują, że taką akcję uda się wykreować i wykorzystać.

– Twój tata osiągał z Widzewem sukcesy, Ty trafiłeś na dużo gorszy okres w dziejach tego klubu. Dochodzi do Was myśl, że za kilka tygodni będziecie już nie jedną nogą, a całkowicie w II lidze?

– Media i wielu ludzi już od dawna mówią, że się nie utrzymamy. Już praktycznie przed startem rundy wiosennej nie dawano nam szans, a my skupialiśmy się tylko na pracy. Wiadomo, szansa jest mniejsza, niż na początku, ale staramy się o tym nie myśleć i robić wszystko, by grać jak najlepiej umiemy. Robimy na boisku to, czego wymagana od nas trener. Raz nam to wychodziło, raz nie. Gdy jesteśmy dobrze dysponowani, to popełniamy mniej błędów i punktujemy. Każdy pewnie ma gdzieś z tyłu głowy tą sytuację, po cichu o tym myśli, ale uważam, że póki jeszcze jest szansa, to trzeba walczyć. Matematycznie mamy 6 meczów, więc 18 punktów do zdobycia. Trzeba więc wygrywać wszystkie spotkania.

– Cztery z tych najbliższych sześciu meczów, to spotkania z rywalami z dołu tabeli. Dojdą jeszcze pojedynki z Zagłębiem i Olimpią, ale zespół z Grudziądza potrafiliście pokonać w zimowym sparingu.

– Do każdego meczu podchodzimy z chęcią wygrania. Nie ważne, czy to jest Zagłębie, Wisła Płock, czy będąca przed nami Pogoń. To jest dla nas nieistotne, mamy swoje zadania na każdy mecz i jeśli wszyscy je sumiennie wykonamy, zdobędziemy trzy punkty. Z Olimpią wygraliśmy w okresie przygotowawczym, ale trenerzy różnie podchodzą to takich spotkań. Teraz zagramy o stawkę, na finiszu sezonu, więc będzie to zupełnie coś innego.

– Jednym z elementów walki o utrzymanie miało być anulowanie walkowera i możliwość gry przeciwko Sandecji. Nie udało się jednak i sytuacja jest arcytrudna. Jak to się odbija na Waszym morale?

– Nie rozmawialiśmy jakoś specjalnie o tym. Oczywiście wiedzieliśmy, że takie odwołanie zostało złożone i czytaliśmy, że NKO je odrzuciła, ale nie rozpamiętywaliśmy tego potem. Gdybyśmy jednak z Sandecją zagrali, to byłaby to szansa na zmniejszenie tej różnicy punktowej. Gralibyśmy u siebie, więc byłaby to duża szansa, by wygrać. Ale nie dane nam będzie zagrać, więc musimy o tym już zapomnieć.

– Z czego wynika Twoim zdaniem ta odmienność gry w Byczynie i na wyjazdach? Wszystkiego na stan murawy chyba zrzucić nie można?

– Ciężko odpowiedzieć mi na to pytanie, zresztą nie tylko mnie, bo pytaliście też innych chłopaków czy trenera. W Legnicy i w Świnoujściu popełnialiśmy poważne błędy, może nie indywidualne, bo nikt nie potknął się na piłce przed polem karnym, ale błędy w ustawieniu, w formacjach doprowadziły do utraty tak wielu goli. U siebie na pewno pomaga nam murawa, bo jest po prostu równo. W Płocku też tak było, mecz pokazywała telewizja i każdy widział, że na tle kandydata do awansu zaprezentowaliśmy się naprawdę nieźle. Niestety znów popełniliśmy takie błędy, które nie powinny się zdarzyć i przegraliśmy. Po strzeleniu gola na 1:1 zabrakło nam zimnej krwi, chcieliśmy koniecznie strzelić drugą bramkę i nadzialiśmy się na kontrę. Byliśmy jednak bardzo blisko remisu. Gdybyśmy przywieźli punkt, to wydźwięk tego spotkania byłby inny.

 – W Płocku był taki moment, przed przerwą, gdzie naprawdę mocno przycisnęliście Wisłę do narożnika. Może musicie po prostu pierwsi strzelać gola?

– Zawsze otwarcie wyniku na tak trudnym terenie, jest komfortową sytuacją. Szczególnie dla nas, bo gdy przeciwnik naciera, to umiemy sobie z tym poradzić i samemu możemy też kreować swoje sytuacje bramkowe. Za każdy razem, gdy pierwsi strzelaliśmy gola, wygrywaliśmy. Nie licząc meczu z Dolcanem, gdy dostaliśmy dwie szybkie bramki w ciągu 10 minut.

– Przed Wami mecz z Wigrami, które choć też walczą o bezpieczny byt w I lidze, to osiąga solidne wyniki . Jakiego meczu oczekujecie w sobotę?

– Skupiamy się na swojej grze i to nas interesuje. Myślę, że mecz będzie wyglądał podobnie, jak poprzednie. Będziemy kontrolować grę i szukać okazji do strzelenia bramki. Pewnie rywal przyjedzie nieco spokojniejszy, bo ma już komfortową sytuację w tabeli, ale nie spodziewam się tutaj jakiegoś łatwiejszego spotkania z tego powodu. Będzie ciężko, jak zawsze.

– Co, jeśli nie uda się utrzymać w lidze. Mówi się, że większość z Was myśli już o miękkim lądowaniu w innych klubach. Co z Twoim kontraktem?

– Moja umowa obowiązuje do końca czerwca, ale jest w niej zapis o możliwości przedłużenia o kolejne dwa lata. Mówiąc szczerze, w ogóle nie myślałem o tym, co będzie po sezonie. Na razie skupiam się na grze w każdym meczu, by powalczyć o utrzymanie. Bardzo mi na tym zależy, jako łodzianinowi i członkowi tej drużyny, jaka się tutaj teraz stworzyła. Mamy fajny zespół ludzi, dobrego trenera oraz cały sztab.

– Klub wciąż dystrybuuje zaproszenia na spotkanie z ekipą z Suwałk, jednak zainteresowanie nie powala. Czy Ty chciałbyś jakoś zaapelować do fanów o większą mobilizację i pomóc zespołowi?

– Nie wiem, dlaczego ci najzagorzalsi kibice nie przychodzą tak licznie na mecze w Byczynie, jak wcześniej. Rozumiem, że nie jest dobrze, ale my naprawdę nie robimy tego celowo. Każdy daje z siebie 100%, zarzuty, że ktoś nie walczy i nie jest zaangażowany, są nieprawdziwe. Pewnie, że chciałbym, żeby kibice przychodzili. Gra z dopingiem jest dużo łatwiejsza, dodaje nam sił, zwłaszcza w trudnych momentach. Usłyszeć słowa wsparcia z pierwszym gwizdkiem sędziego, to naprawdę jest motywujące.

Rozmawiał M.M.