Bartosz Iwan: „W tej lidze nie trzeba być wirtuozem, żeby wygrywać”

10 sierpnia 2013, 11:58 | Autor:

Choć od czasu, gdy Bartosz Iwan grał w barwach Widzewa minęło 7 lat, wciąż jest z sympatią wspominany przy Piłsudskiego. Obecnie występuje w Górniku Zabrze, czyli dzisiejszym rywalu łodzian. Na boisku jednak go zabraknie.

– Dziś przy Piłsudskiego Widzew podejmie Górnik Zabrze, ale bez Bartosza Iwana w składzie?

– Zgadza się, nie ma szans na występ. Wczoraj przeszedłem badanie rezonansem magnetycznym, czekamy na wyniki. Uraz pleców jednak na tyle niebezpieczny, żeby wyeliminować mnie z jutrzejszego spotkania.

– Jak nastroje w drużynie? Górnik jedzie do Łodzi z dużą dozą pewności siebie?

– Nastroje bardzo pozytywne. Jesteśmy na fali wznoszącej po dwóch wygranych meczach i jedziemy do Łodzi po trzy punkty. Trzeba jednak pamiętać, że to bardzo trudny teren. Górnik nie wygrał przecież na Widzewie od 9 lat!

– Jak ocenisz Widzew na starcie sezonu?

– Wszyscy skazywali Widzew na rolę dostarczyciela punktów,  a życie pokazuje, że jest zupełnie inaczej. Łodzianie mają na tą chwilę sześć punktów, więc siłą rzeczy trzeba ich uznać, za groźnego rywala. Może i mają jakieś braki w piłkarskie, ale wówczas nadrabiają to charakterem i wolą walki.
Nie oszukujmy się, w tej lidze nie trzeba być wirtuozem. Wystarczy jedenastu zawodników ,odpowiednio zmotywowanych i z serduchem do gry, i można wygrać z każdym.

– Pozmieniało się trochę w Widzewie odkąd przestałeś być jego piłkarzem.

– Jeśli chodzi o ludzi, to zmieniło się wszystko. W zespole nie ma ani jednego zawodnika, z którym ja grałem. Również w sztabie trenerskim nie ma już nikogo, z kim pracowałem podczas swojego pobytu w Łodzi.
Mimo to, na pewno okres gry w Widzewie zawsze będę bardzo miło  wspominał.

– No właśnie. Z kibicami miałeś fajny kontakt i to nawet wykraczające poza spawy sportowe (śmiech). Mógłbyś opowiedzieć historię o awarii samochodu podczas podczas powrotu z Poznania?

– No faktycznie była taka historia. Razem z Kamilem Kuzerą wracaliśmy z turnieju (zimowy turniej „Remes Cup” – przyp. red.) z Poznania. Była już noc, fatalne warunki na drodze. Na nieszczęście zepssuł nam się alternator i pozostało nam łapane „stopa”. Traf chciał, że widząc co się dzieje, obok nas zatrzymał się samochód z piątką kibiców Widzewa z grupy Red Workers, którzy też wracali z turnieju. Chłopaki wzięli nas na hol, ale żeby było jeszcze śmieszniej, to pękła nam linka i auto wylądowało w rowie (śmiech). Skończyło się tak, że do Łodzi – a działo się to jakoś przed Poddębicami – wróciliśmy samochodem ultrasów, w siódemkę.

– I właśnie stąd, pod Waszymi strojami meczowymi, wzięły się pewnego razu koszulki z napisem „RW – szacunek”, które zaprezentowaliście fanom pod Zegarem?

– Dokładnie. Była to taka mała forma rewanżu z naszej strony.

– Dzięki za rozmowę i szybkiego powrotu do zdrowia, bo punktów jutro życzyć niestety nie mogę (śmiech).

– To w takim razie nie dziękuję (śmiech).