K. Zieliński: „Taki mam styl, czy to się komuś podoba, czy nie”

30 października 2015, 14:57 | Autor:

Widzew_Mazovia

– W niedzielę dostałeś bardzo dobre kończące podanie od Michała Pietrasa. Rzadko zdarza się, że to napastnik „czyści but” asystentowi. Raczej jest na odwrót (śmiech).

– Może i tak, ale to była bardzo fajna akcja. W dodatku dostałem piłkę na tacy od Michała, z którym blisko się trzymam. Mamy ze sobą dobry kontakt. Uważam, że to bardzo dobry piłkarz.

– Po bramce pobiegłeś też w kierunku trybun i wyściskałeś z pewną starszą Panią. Możesz zdradzić, kto to był?

– Nie była to moja mama, wbrew plotkom. To była pewna Pani, którą poznałem po przeprowadzce do Łodzi. Powiedziała mi kiedyś, że ostatni raz była na meczu, gdy w Widzewie grał jeszcze Zbigniew Boniek i Włodzimierz Smolarek. Chociaż ona akurat była od zawsze fanką Romana Wójcickiego. Mówiłem jej, że gram w Widzewie, a ona bardzo chciała przyjść na mecz. Fajna sprawa, że akurat wtedy udało mi się strzelić. To była takie spontaniczne świętowanie gola. Sprawiłem tej Pani dużo radości. Mówiła mi, że nie ma słów, żeby określić to, jak się wtedy cieszyła. Obiecała, że będzie chodzić teraz na każdy mecz i może będzie to dla nas wszystkich jakiś dobry omen.

– Nie zawsze trenujecie codziennie. Jest więc czas, żeby ruszyć na miasto. Poznałeś już trochę Łódź? Jakie są Twoje ulubione miejsca?

– Sporo czasu spędzam przed komputerem, bo często komunikuję się z rodziną przez Internet. Lubie też poczytać jakąś dobrą książkę. Co do wychodzenia z domu, to lubię od czasu do czasu pójść do kina. Sporo osób zachwyca się łódzką Manufakturą, ale mnie takie klimaty nie kręcą. Byłem tam tylko raz. Zaczynam poznawać miasto, ale ulic jeszcze nie kojarzę. Najwięcej czasu spędzam w okolicy, w której mieszkam, czyli na Bałutach. Nie miałem jeszcze okazji poznać słynnej ulicy Piotrkowskiej, ale tam też mnie nie ciągnie. Można powiedzieć, że jestem raczej typem domatora (śmiech).

– Bałuty, to widzewska dzielnica. Miałeś już jakieś relacje z kibicami na ulicy, czy na razie Kamil Zieliński pozostaje anonimowy? (śmiech)

– Było kilka takich sytuacji. Najmilej wspominam zdarzenie, gdy mieliśmy raz wolny weekend, bo nie graliśmy akurat meczu  i wybrałem się do Szczecina pozałatwiać kilka spraw. Podróżowałem pociągiem i wracając już do Łodzi miałem przesiadkę w Łowiczu. Wypatrzył mnie tam jeden człowiek, podszedł i przedstawił się. Mówił, że jest kibicem Widzewa i bardzo cieszy się, że jestem w drużynie. Życzył mi wielu goli. To bardzo miłe uczucie. W ogóle nie spodziewałem się, że na łowickim dworcu może mnie spotkać taka sytuacja. Teraz już wiem, że mamy tam wielu fanów. Wtedy jednak było to dla mnie miłe.

– A jak Ci się podobała wizyta w Zakładzie Karnym? Specyficzna sprawa prawda?

– Bardzo interesujące doświadczenie. Tam też jest wiele osób, które bardzo dobrze nam życzą. Zadawali nam sporo pytań, widać, że w miarę swoich obecnych możliwości żyją Widzewem i nam kibicują. Mówili, że jeśli tylko mogą, starają się śledzić nasze losy na boisku. To ludzie, którzy całe swoje życie chodzili na Widzew i jestem pewien, że to nasze spotkanie było dla nich bardzo dużym wydarzeniem.

– W Łodzi póki co mieszkasz sam?

– Tak, póki co jestem tu sam. Mama jest chętna mnie odwiedzić, wraz z resztą rodziny. Niedługo będzie okazja się z nimi zobaczyć, bo zostało nam co prawda kilka meczów, ale rozegramy je bardzo szybko. Dla mnie to nawet lepiej. Lubię takie natężenie spotkań. Lubię, gdy coś się dzieje. Gdy gramy raz w tygodniu albo rzadziej, to jest taka nieprzyjemna monotonia. Zawsze zazdrościłem piłkarzom w Premierleague, że mogą grać tak często (śmiech).

– Przed Wami jeszcze pięć spotkań. Za wyjątkiem starcia z Polonią, będą to mecze ze słabszymi rywalami. Cel na nie to 15 punktów?

– Będę chciał strzelić jeszcze kilka bramek. Chcemy wygrywać i ten cel, jakim będzie pełna pula punktowa, jest do zrealizowania. Już w niedzielę wyglądało to dobrze. Czujemy się też lepiej pod względem motorycznym. Spora w tym zasługa trenera Oszuta. Muszę powiedzieć, że dla mnie to specjalista z wysokiej półki. Pracowałem z fachowcami m.in. w Pogoni z trenerem Burytą, który jest doktorem i wykładowcą na AWF. Więc wiem, co mówię.

– Jak już jesteśmy przy temacie trenerów, to zapytam Cię jeszcze o współpracę z Marcinem Płuską. Chociaż nie spodziewam się, że publicznie będziesz się skarżył (śmiech).

– Nie ma na co. Uważam, że treningi są prowadzone bardzo profesjonalnie. W niczym nie ustępują zajęciom, jakie miałem w Ekstraklasie, czy na przykład u trenera Kafarskiego w I lidze. Kiedy trzeba, trener Płuska dokręca nam śrubę, robi nam małe gry, podczas których jest walka i zaangażowanie. A kiedy trzeba, pracujemy nad taktyką czy przesuwaniem się.

– Widać mały progres. Uważasz, że to dopiero początek?

– Organizacja gry na początku nie wyglądała najlepiej. Teraz jest postęp. Każdy z nas wie, gdzie ma się ustawiać na boisku i jak się zachować. Bramka na 2:0 z Mazovą była na przykład zdobyta według schematu, który ćwiczyliśmy na treningach. Parę razy Adrian Budka też szukał mnie na krótkim słupku, ale mnie zabrakło. Zaczyna nam to już jednak wchodzić w DNA. Z meczu na mecz będzie lepiej.

– A to skakanie po boiskach w regionie i zmiana murawy ze sztucznej na naturalną nie przeszkadza?

– To problem. Musi być jak najszybciej rozwiązany. Wiadomo, pora jest taka, że nie da się nieraz tej sztucznej murawy uniknąć. Ale powinniśmy na niej ćwiczyć jak najmniej, bo każdy taki trening zostaje w nogach. Stąd jest taka ilość mikro urazów. Jednego coś boli, drugiego ciągnie. Sztuczna murawa ma na to wpływ. Fajnie, że mamy do dyspozycji to boisko w Justynowie. To nasza najlepsza baza w tym momencie. Jest tam bardzo przyjemnie, jest fajne powietrze.

– Z kim, poza Michałem Pietrasem, trzymasz się blisko w drużynie?

– Gdybym miał ten krąg mocno zawęzić do najbliższych przyjaciół, to najlepszy kontakt mam z Nikodemem Kasperczakiem i Olkiem Majerzem. No i z Michałem, jak już mówiłem. W zespole nie ma jednak żadnych podziałów, tworzymy monolit.

– Chciałbyś za pośrednictwem WTM przekazać coś kibicom? Czasem Was nie rozpieszczają okrzykami „Widzew grać…”

– Chciałbym ich prosić, żeby dalej nas wspierali takim dopingiem, jak do tej pory. My postaramy się odwdzięczyć im za to na boisku. Te ostrzejsze okrzyki są zrozumiałe, gdy nie idzie. Kibice czasem muszą nami trochę wstrząsnąć, to nas w pewien sposób nakręca. Widzew jest jednym z największych polskich klubów i jeśli nie możemy poradzić sobie mentalnie z rywalami z IV ligi, to coś jest nie tak. Z drugiej strony jest też to, o czym rozmawialiśmy przed włączeniem dyktafonu. Jak gadamy z chłopakami z przeciwnych drużyn, to oni mówią jedno: „Dla nas w rundzie może być tylko jeden mecz, z Widzewem”. Oni wtedy wypruwają sobie żyły, cofają się i grają ultra defensywnie. Ciężko gra się w takich warunkach. Podobny problem mają teraz w Błękitnych. Dzisiaj każdy się na nich spina i są na ostatnim miejscu w tabeli. My jesteśmy wysoko, ale chcemy być jeszcze wyżej!

Rozmawiał Mariusz Mroczek

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2