K. Zieliński: „Taki mam styl, czy to się komuś podoba, czy nie”

30 października 2015, 14:57 | Autor:

Kamil_Zieliński

Z jego przyjściem do Widzewa kibice oczekiwali bardzo dużo. Już początki pokazały, że był to strzał w dziesiątkę. Kamil Zieliński zdobył już osiem bramek i ciągnie drużynę w ofensywie. WTM uciął sobie długą rozmowę z napastnikiem łodzian. O byciu boiskowym egoistą, o przywiązaniu do Bałut czy tajemniczej fance.

– Jesteś już w Widzewie od przeszło miesiąca. Jak ocenisz drużynę, atmosferę w szatni oraz sam klub?

– Atmosfera jest w porządku. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Pomimo słabszych wyników, jakie nam się ostatnio trafiały, trzymamy się. Nie było łatwo zgrać się obcym ludziom ze sobą w tak krótkim czasie. Da się już jednak wyczuć, że zaczynamy tworzyć kolektyw. Co do umiejętności piłkarskich, to widać, że wielu chłopaków ma spory potencjał. Na pewno wykraczający poza poziom IV ligi.

– Z Twoim transferem było trochę zamieszania. W pewnym momencie zrobiła się z tego mała nowela. Jednego dnia przychodziłeś, innego nie. To tylko medialna histeria, czy faktycznie tak długo się wahałeś?

– Zastawiałem się. Rozwiązałem kontrakt 31 sierpnia, a 1 września dostałem telefon z Widzewa. Dołączyłem do drużyny dopiero dwa czy trzy tygodnie później. Trochę to trwało, bo cały czas pojawiały się inne propozycje. Były sygnały z II ligi, z I ligi dzwonili z Siedlec. Bardzo konkretną ofertę dostałem od jednego z beniaminków I ligi. Postawiłem jednak na Łódź.

– Nazwa Widzew w IV lidze budzi respekt, ale mówiąc szczerze dla zawodników grających na poziomie I czy II ligi na chwilę obecną nie jest to żaden magnes. Co Ciebie skusiło do transferu?

– Byłem ciekawy, jak tu jest. Nie chciałem później pluć sobie w brodę i żałować, że odrzuciłem ofertę Widzewa. Z kim nie rozmawiałem, każdy mi doradzał taki ruch. Pytałem też Prezesa Pogoni Szczecin, mówiłem mu, jakie mam opcje. Jak usłyszał nazwę Widzew, to mówił mi: „Kamil, nawet się nie zastanawiaj. Widzew, to Widzew. Pogoń też przechodziła taką transformację i wspinaczkę od niższych lig”. Doradzono mi, bo w Łodzi będę mógł przeżyć niesamowite doświadczenia z kibicami, z dużym miastem.

– Pierwszą myślą, jaka narzucała się kibicom po Twoim przyjściu, było: Wszystko fajnie, tylko dlaczego on nie znalazł klubu w II lidze? Myśli się wtedy: acha, pewnie ma jakąś ukrytą kontuzję lub jest po prostu słaby.

– Nie, wszystko ze mną w porządku. Wybór Widzewa był świadomy. Jak mówiłem, miałem oferty z I i II ligi, ale z nich nie skorzystałem.

– Podobno nie zamierzasz stawiać w swoim życiu wszystkiego na futbol i planujesz iść na studia?

–  W moim przypadku jest to trochę dziwne, bo jestem już trzeci rok z rzędu na pierwszym roku studiów. Taki wieczny student ze mnie (śmiech). Zawsze coś mi stawało na drodze. Jak poszedłem na studia, to zacząłem trenować z pierwszą drużyną Pogoni, występującą w Ekstraklasie. Ciężko było mi wtedy pogodzić obie te sprawy. Spróbowałem drugi raz i złożyło się to z moją grą na wypożyczeniach. Najpierw trafiłem do Floty Świnoujście, a potem do Błękitnych Stargard i znów musiałem to przełożyć.

– Kierunek związany ze sportem, czy masz może jakieś inne, nieznane zainteresowania?

– Obecnie jestem na AWF i zaliczyłem pierwszy semestr. Runda jesienna w IV lidze szybko się kończy. Dla mnie to dobrze. Może uda mi się w spokoju zimą przygotować do drugiego semestru, żeby ty razem nie zaniedbać tego mojego studiowania.

– Nie żałujesz, że nie udało Cię się na dłużej zaistnieć w Pogoni Szczecin?

– Myślę, że mogę powiedzieć o Pogoni, że jest klub mojego życia. Od dziecka mu kibicowałem, zawsze chciałem w nim grać. Pochodzę z Gryfic, ale Pogoń jest jedynym tak dużym klubem w regionie. Wiadomo, że na niej świat się nie kończy, ale nie ukrywam, że moim marzeniem od zawsze było w niej grać. Po części je zrealizowałem, ale teraz życie toczy się dalej. Niemniej wspominam pobyt w Pogoni bardzo miło i cały czas jej kibicuje. Czy uda mi się tam kiedyś wrócić? Nie wiem.

– Opowiedz o Waszej drodze z Błękitnymi do półfinału Pucharu Polski. To wydarzenie, które elektryzowało wtedy cały kraj. Byliście o włos od wyeliminowania Lecha na jego stadionie.

– Przede wszystkim trzeba podkreślić, że to nie był żaden przypadek. Błękitni mają naprawdę dobrych zawodników, którzy zasłużyli na ten sukces ciężką pracą. Na pewno była to bardzo fajna przygoda i zaskoczenie dla całej Polski. Graliśmy w tych meczach z Cracovią czy Lechem niezłą piłkę. Nie ciążyła na nas żadna presja. Mogliśmy grać ze spokojnymi głowami, chcieliśmy się tylko pokazać. Fajne, emocjonujące spotkania. Miło było to przeżyć na własnej skórze.

– Dołączyłeś do Widzewa w trudnym momencie. Głównie problemy związane były ze skutecznością, więc wiele oczekiwano od Ciebie już od pierwszej chwili. Nie ciążyła Ci ta presja?

– Nie, w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Nie myślałem też, że to moje przyjście odbije się aż tak szerokim echem. Okazało się, że było trochę szumu, ale nie przeszkadzało mi to. Nie mam jakiegoś ciśnienia, presji. Uważam, że nie jest najważniejsze to, żeby w każdym meczu strzelić bramkę za wszelką cenę. Najlepiej gra mi się wtedy, gdy jestem wyluzowany. Wtedy więcej wychodzi mi na boisku. Na razie wygląda to nieźle.

– Zadebiutowałeś w przegranym meczu z GKS II Bełchatów. Umówmy się – zagrałeś tak sobie. Są napastnicy, których taki występ bez gola, przy sporych oczekiwaniach trybun, potrafi zablokować. Ty nie miałeś z tym problemu?

– Ciężko grało mi się przeciwko GKS-owi, bo miałem za sobą raptem dwa treningi z drużyną. Miałem okazję, powinienem był strzelić na 2:0, ale zmarnowałem sytuację i za chwilę rywal wyrównał. Podobnie było w meczu z Jutrzenką. Wtedy też zmarnowałem okazję i przeciwnik otworzył wynik. Uważam, że jako zespół nie graliśmy źle z Bełchatowem w pierwszej połowie. Później przyszedł ten nasz syndrom drugich połów. Ale też jakoś specjalnie nie rozpamiętywałem tego meczu.

– Odpowiedziałeś w meczu z Orłem dwoma golami, a potem był popis ze Stalą i cztery trafienia. Czułeś wtedy, że jesteś w gazie i ta forma strzelecka utrzyma się dłużej?

– Bramki zawsze cieszą, ale się nie podpalam. Fajnie, że strzelam, ale przede wszystkim my musimy wygrywać jako Widzew. Dlatego wychodzę na boisko, żeby wygrać. A jak już mam sytuację, to wiadomo, że chcę strzelić.

– Po tym trafieniu na 1:0 widać było, że spadło z Was ciśnienie. Czyli jednak ciągle w Waszych głowach coś siedzi. Coś co Was krępuje, gdy wynik nie jest rozstrzygnięty.

– Chcieliśmy wygrać to spotkanie za wszelką cenę. Dlatego w pierwszej połowie graliśmy zbyt nerwowo. Rzeczywiście, po tej bramce na 1:0 ciśnienie z nas zeszło. Mieliśmy już korzystny wynik, więc zaczęliśmy grać na większym luzie i dzięki temu udało się skonstruować kilka fajnych akcji. Nie wiem, z czego to się bierze. Może te oczekiwania wygranej nas krępowały? A może sami sobie nałożyliśmy taką presję?

– Mieliście przez tydzień specjalistyczne sesje z trenerem od przygotowania mentalnego. Nie pomogło w takim razie?

– To trwało tylko tydzień, bo już trenera Michniewicza z nami nie ma. Nie zgodzę się. Myślę, że to były fajne zajęcia. Na dłuższą metę mogłoby to dać większe efekty. W profesjonalnym sporcie jest już normą, że taki psycholog sportowy współpracuje z drużynami lub z indywidualnymi sportowcami. W tych czasach na wyższym poziomie to jest normalne. Ta nasza współpraca wyszła nam chyba na dobre.

– Częstym zarzutem pod Twoim adresem jest to, że nie podajesz kolegom, nawet gdy są lepiej ustawieni. To instynkt snajpera czy może uważasz to za coś, co faktycznie trzeba starać się wyeliminować?

– Ja się z tą opinią spotykam od zawsze. To nie jest tak, że przyszedłem do Widzewa i nagle zacząłem holować piłkę, o co ma się do mnie pretensje. Gdzie nie grałem, zwracało się na to uwagę. Taki mam po prostu styl gry, czy to się komuś podoba, czy nie. Są ludzie, którym taka gra się podoba, są też tacy, którzy na nią narzekają.

– Trener Płuska ma o to do Ciebie pretensje? Mówi ci: „Kamil, tutaj mogłeś jednak podać”?

– Tak, często to od niego słyszę. Mamy pomeczowe odprawy, na których analizujemy ostatnie mecze. Trener zwraca mi wtedy uwagę, pokazuje to na wideo. Ja wtedy też widzę, że faktycznie może powinienem był podać, bo kolega był lepiej ustawiony. To jest pewnie kwestia pracy nad samym sobą. Muszę starać się grać inaczej i dostrzegać partnerów. Z drugiej strony, napastnik musi być egoistą. Kto wie, może gdyby nie to, nie byłoby tej pierwszej bramki z Mazovią?

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2