Krakus, Płuska i reszta po sobotniej fecie

22 czerwca 2016, 17:57 | Autor:

Płuska_feta

Wracamy jeszcze do sobotniej fety, jaka odbyła się na ulicach Łodzi i placu Wolności. Reporterzy WTM na gorąco rozmawiali po tej niezwykłej imprezie z Marcinem Płuską oraz jego piłkarzami. Pytaliśmy o wrażenia odnośnie całej inicjatywy. Głosów niezadowolenia nie stwierdziliśmy.

Trener Widzewa nie ograniczał się tylko do obserwowania wydarzeń, ale bawił się także pirotechniką. „To już druga raca tego dnia. Pierwszą odpalałem na turnieju poświęconym ŚP. Dresowi. Zagrałem tam na zaproszenie kibiców ze Starego Miasta, których serdecznie pozdrawiam. Szkoda, że odpadliśmy z ćwierćfinału po rzutach karnych (śmiech)” – mówił.

Płuska przyznał, że fani z Łodzi zrobili na nim ogromne wrażenie.„Co do fety, to niesamowite przeżycie. Kibice Widzewa są największymi fanatykami w Polsce. Awansowaliśmy do III ligi, a mogliśmy się poczuć tak, jakbyśmy zdobywali co najmniej mistrzostwo Polski. W nowym sezonie czekać będą nas nowy wyzwania, ale mamy mocny zespół i będziemy chcieli walczyć o II ligę. Tak, jak to zapowiedziałem z autobusu na trasie pochodu” – stwierdził opiekun RTS. „Musimy pracować nad tym, żeby takie imprezy, jak ta, miały miejsce co roku” – dodawał.

Pod wrażeniem fety był także wiceprezes Widzewa. „Łódź takiego czegoś nie widziała od lat. Feta udała się fenomenalnie. Dziękujemy kibicom za przybycie oraz służbom porządkowym za utorowanie nam drogi. Było bardzo spokojnie, choć spodziewaliśmy się większych incydentów na trasie marszu” – powiedział WTM Rafał Krakus.

Odkrytym autobusem podróżował także Łukasz Fornalczyk, który z powodu kontuzji wiosną nie mógł pomóc drużynie w walce o punkty. „To było coś zajebistego! Te race, śpiewy i tłumy ludzi robiły niesamowite wrażenie. To nie tylko moje zdanie, ale całej drużyny. Aż boję się pomyśleć, co tu się będzie działo, jak Widzew wróci do Ekstraklasy (śmiech)” – komentował obrońca Widzewa.

Zabawę na placu Wolności do wygrania Ligi Mistrzów porównał Michał Czaplarski. „Ktoś mógłby się pomylić, patrząc na te obrazki. Niezwykłe przeżycie. Skala tego marszu była wręcz nieproporcjonalna do tego, co my osiągnęliśmy na boisku. Dlatego tym bardziej dziękujemy kibicom za tak liczne przybycie. Będziemy to pamiętać ten wieczór do końca życia!” – przyznał „Czapla”.

W podobnej fecie brał już w przeszłości udział Patryk Strus, który świętował sukces z Polonią Warszawa. „Wtedy nie było takiego rozmachu. Świętowaliśmy w zasadzie tylko na stadionie. W Łodzi, gdzie miasto podzielone jest między kibiców Widzewa i ŁKS-u, można było to odczuć bardziej. Jestem pod dużym wrażeniem, że kibice zebrali się tu dziś w tak dużej liczbie. My ten awans zrobiliśmy głównie dla nich, by mogli cieszyć się z odrodzenia kochanego klubu” – powiedział Strus. „Racy nie odpalałem, bo stałem w środku. Gdybym był przy barierce, na pewno bym chciał” – uśmiechał się.

Strusowi wtórował kolega z niejednej szatni, Bartłomiej Gromek. „Nie spodziewałem się, że przyjdzie aż tyle ludzi. Sam mam trochę zdarte gardło, było warto. Super zabawa i fajne widowisko. Do racy się niestety nie dopchałem, ale nagrałem wszystko, więc zostaną wspomnienia” – mówił obrońca Widzewa. „Ani trochę nie żałuję, że przyszedłem do tego klubu. Dużo się nauczyłem od doświadczonych piłkarzy i teraz będę chciał z Widzewem pokazać siłę i awansować do III ligi. Najpierw jednak urlop i odpoczynek, ale bez szaleństw (śmiech)” – zadeklarował Gromek.

Zachwyceni sobotnią atmosferą byli nie tylko młodzi piłkarze, ale też stare wygi, jak Robert Kowalczyk czy Michał Sokołowicz. „Nigdy nie brałem udziału w czymś takim, nawet jako kibic. To, co tu się działo, jest nie do opisania słowami. Coś pięknego!” – podkreślał Sokołowicz. „Byłem bardzo miło zaskoczony, że przyszło aż tak dużo ludzi. Bardzo im dziękujemy, że zawsze nas wpierają. Cały sezon walczyliśmy dla nich na boisku, a dzisiaj mogliśmy się już nie oszczędzać. Napiliśmy się szampana i zdarliśmy razem z nimi gardła” – dorzucał Kowalczyk, który trzy godziny po fecie udał się na lotnisko, skąd wyleciał na zasłużony urlop.