Relacja z trybun: Wisła Kraków – Widzew Łódź 29.10.2013

30 października 2013, 20:56 | Autor:

Wisła_Widzew

„Z Widzewa pozostała już tylko nazwa i kibice” – tak o łódzkim klubie mówił Franciszek Smuda, który wczoraj trzema golami skarcił czerwono-biało-czerwonych. Kolejną wyjazdową porażkę z rzędu oglądało wczoraj 537 kibiców RTS (w tym delegacja Ruchu).

Nikt z tych kibiców, którzy udali się we wtorkowy wieczór do Krakowa, nie robił sobie większych nadziei na to, że do domu wróci z choćby jednym punktem. Fanatycy Widzewa pojechali za drużyną żeby po prostu z nią być i samemu – poprzez doping do ostatnich minut – walczyć o honor klubu.
Z racji, że mecz zaplanowano na wtorek, zrezygnowano z organizacji pociągu specjalnego, którego koszt stale rośnie. Nie było także dogodnego połączenia rejsowego, toteż widzewiacy udali się do Krakowa transportem kołowym. Niestety większa grupa pojazdów, przejęta przez mundurowych na rogatkach miasta, podprowadzana była pod stadion w żółwim tempie. Na skutek tego kawalkada kilkudziesięciu samochodów i dwóch autokarów wjechała na parking na nieco ponad 30 min przed pierwszych gwizdkiem. Zrobił się więc niepotrzebny ścisk na bramach, a wpuszczanie przedłużało się też przez drobiazgowe oglądanie każdego centymetra na flagach.

Szczęśliwcom udało się zasiąść w dawno nie odwiedzanym sektorze gości kilkanaście minut przed pierwszym gwizdkiem. Pomiędzy towarzystwem zaczęto rozstawiać nagłośnienia, a na płoty trafiły flagi. Na Reymonta powieszono m.in.: „Łódzki Widzew”, „You’ll Never Walk Alone”, „Fanatics”, „Visitors”, „Ludzi Honoru”, czy „Ośmiornicę”.
Początek spotkania goście oglądali głównie w milczeniu. Brak dopingu spowodowany był jak zawsze w tego typu przypadkach faktem, że pod stadionem znajdowała się jeszcze spora grupa wyjazdowiczów, mozolnie przepuszczanych przez dwa kołowrotki. „Klatka” ożywiła się kilkukrotnie. Raz, aby wyrazić nacisk na służby, aby te szybciej zaczęły wpuszczać kibiców, oraz kilka razy, aby „poflirtować” trochę z młynem Wisły ;-) Zabawne, kiedy każdy ich nakręcający się doping, był przerywany drobną szpilą, na którą gospodarze odpowiadali przerywając śpiewy dla swoich piłkarzy. Z drugiej strony wiślakom należy oddać, że kiedy skupiali się na wspieraniu zawodników, a widzewiacy w milczeniu oczekiwali na resztę kolegów, doping niósł się bardzo konkretnie. Co prawda miejscowym pomagał wynik, ale nie ma co ukrywać – Wisła zaprezentowała się bardzo dobrze pod kątem wokalnym.

Zabawa w czerwonym sektorze zaczęła się w okolicach 35 minuty meczu. Dopiero wtedy grupa skonsolidowała się i usłyszeć można było standardowe „Jesteśmy zawsze tam…”. Na zegarze widniał wówczas wynik 2:0 dla Wisły, a więc można było skupić się wyłącznie na godnym reprezentowaniu Widzewa na trybunach, bo na boisku był tylko wstyd i zażenowanie. Zwłaszcza, kiedy czerwoną kartkę zobaczył Perez , wszyscy chcieli jak najszybciej odreagować.
Nie zapomniano o pozdrowieniach dla klubowej legendy, czyli Franciszka Smudy, obecnego trenera krakusów.

W drugiej połowie piłkarze zaczęli grać nieco odważniej, przeprowadzili nawet kilka akcji ofensywnych! Każda, nawet najmniejsza okazja, powodowała przypływ energii w widzewskim sektorze. Doping stał na niezłym poziomie, ale do euforii z Lubina sporo mu brakowało. W pewnym momencie ponownie w sprawy w swoje ręce wziął bębniarz. I to dosłownie! Bęben nakręcił kolejny, doniosły rytm i fanatycy odlecieli, mimo, że na boisku było fatalnie. Tym razem korba zaczęła się od „Sevilli”, by później postawić jeszcze kropkę nad i głośnym „Broendby”. Bawiono się również przyśpiewką „Naprzód Widzew…” w podziale na dwie połówki sektora.
Mocne śpiewy ciągnęły się do ostatniego i gwizdka, a nawet długo po nim. Piłkarze, którzy podeszli pod sektor podziękować za wsparcie, zostali całkowicie niezauważeni. Nie było ani braw, ani pretensji. Widzewiacy zajęli się zabawą sami ze sobą – nie pierwszy raz w tym sezonie i zapewne nie ostatni.

„Cudu nad Wisłą” więc nie było. Zespół dostał kolejne lanie i z podkulonym ogonem wrócił do Łodzi. Z podniesionym czołem wracali natomiast do domów kibice, którzy z dumą mogą powiedzieć, że tego wieczora zrobili wszystko, co mogli, aby marka Widzewa nie została do reszty zbezczeszczona.
I tak też będzie na każdym następnym meczu!