20. rocznica „Horroru przy Łazienkowskiej”

18 czerwca 2017, 07:38 | Autor:

widzew_97

W trudnych czasach, w których kibice niepokoją się nie o losy mistrzowskiego tytułu, a o awans do II ligi, warto poprawić sobie humor, wspominając historyczne sukcesy. Dziś obchodzimy 20. rocznicę pamiętnego meczu na Łazienkowskiej!

Mecz pomiędzy Legią a Widzewem, jaki rozegrał się 18 czerwca 1997 w Warszawie, na stałe wszedł do annałów polskiej piłki. Walczące o mistrzostwo drużyny spotkały się w bezpośrednim starciu w przedostatniej kolejce ligowej. Jasnym było, że wygrany tego pojedynku praktycznie zapewni sobie tytuł, przy okazji upokarzając przeciwnika.

Łodzian, liderujących w ekstraklasie, tak naprawdę urządzał remis. Gospodarze musieli wygrać – w tabeli dzielił ich tylko i aż jeden punkt. Pękający w szwach stadion (choć i tak ograniczony wprowadzeniem pierwszych identyfikatorów dla kibiców), piękne, czerwcowe słońce, szampany w warszawskich lodówkach, a na boisku wielu reprezentantów Polski. Z Łodzi na ul. Łazienkowską 3 przybyło wówczas tylko 800 kibiców. Tylko, bowiem tyle biletów przewidzieli dla przyjezdnych organizatorzy. Gdyby pula była nieograniczona, byłoby ich co najmniej tylu, ilu rok wcześniej (3000).

Mecz zaczął się fantastycznie dla podopiecznych Mirosława Jabłońskiego, bowiem już w 12. minucie wynik otworzył napastnik Legii, Cezary Kucharski. „Kucharz” głową pokonał lżonego przez miejscowych fanów Macieja Szczęsnego (kilka miesięcy wcześniej przeszedł z Legii do Widzewa) i stadion eksplodował. Do końca pierwszej połowy gospodarze mieli sporą przewagę, a warszawscy kibice coraz głośniej śpiewali o mistrzostwie. Utrzymując prowadzenie z RTS, wystarczyłoby tylko wygrać tydzień później z GKS Katowice.

Początek drugiej części meczu utwierdził legionistów w przekonaniu, że tej środy to oni będą płakać ze szczęścia, biorąc rewanż na odwiecznym rywalu, który wygrał z nimi rok wcześniej i sięgnął po tytuł. W 57. minucie Sylwester Czereszewski dostał piłkę na 16. metrze i precyzyjnym strzałem w długi róg podwyższył na 2:0. W tym momencie w Warszawie zaczęły pomału strzelać szampany, „Żyleta” była w euforii, ale na zegarze wciąż pozostawało ponad pół godziny do końca meczu. O tym, że łodzian nie będzie już stać na żaden zryw świadczyć miały kolejne akcje ekipy Jabłońskiego: najpierw Kucharski strzelił w słupek, a potem Marcin Mięciel przegrał ze Szczęsnym pojedynek sam na sam.

Zdaniem wielu, przełomowy moment meczu nastąpił w 85. minucie. Wtedy to kontuzji doznał arbiter spotkania, zmarły przed trzema laty Andrzej Czyżniewski i na dłuższą chwilę zawody wstrzymano. Świadkowie tamtych zdarzeń wspominają z uśmiechem, że sędziemu pomagali lekarze obu drużyn, wzajemnie pilnując, by nikt nie próbował wpływać na ŚP. „Czyżyka”. Przerwa w spotkaniu negatywnie wpłynęła na legionistów, piłkarze Jabłońskiego pozwolili dopuścić do siebie do tej pory jedynie podświadomą myśl, że za kilka chwil zostaną mistrzami Polski (ostatnia kolejka, to byłaby jedynie formalność), zaczęli przybijać „piątki” i gratulować sobie.

Sam Czyżniewski także wspominał, że mimo bólu w nodze postanowił dokończyć mecz. Do rozegrania pozostało już przecież tylko kilka chwil, a wynik i tak był przesądzony. To, co wydarzyło się w ciągu następnych pięciu minut zaskoczyło jednak wszystkich i przeszło na stałe do historii polskiego futbolu! W 88. minucie do siatki Legii trafił Sławomir Majak i w serca łodzian wlała się nadzieja. Był to impuls dla widzewiaków, by ruszyć z kolejny atakiem. W 90. minucie doskonałe dośrodkowanie otrzymał Dariusz Gęsior, a uderzona przez niego głową piłka zatrzepotała w siatce stołecznej bramki! Na tablicy widniał wynik 2:2, a podekscytowany Zbigniew Boniek, komentujący mecz dla stacji Canal Plus, krzyczał pamiętne: „Cisza na warszawskim stadionie!”.

Chwilę później jednak radowali się warszawianie, bo drugi raz tej pamiętnej środy bramkę zdobył Czereszewski. Wydawało się, że to już koniec, ale okazało się, że legionista był na pozycji spalonej i gola słusznie nie uznano. Myli się jednak ten, kto myśli, że to koniec emocji. W doliczonym czasie gry łodzianie dobili gospodarzy, a autorem trzeciego gola był ulubieniec kibiców – Andrzej Michalczuk! 3:2! Trzy gole zdobyte w ciągu pięciu minut! Cała drużyna Widzewa padła sobie w ramiona, cieszyła się ławka rezerwowych oraz sektor kibiców gości, a z wielu okien w całym kraju słychać było głośne „Jeeest…”. Od tamtej pory na Łazienkowskiej słychać było już tylko doping „Czerwonej Armii”. „Żyleta” zamarła, a na stadionie zamiast huku szampanów, niosło się gromkie „Mistrzem Polski jest Widzew…”.

Widzew wygrał na Łazienkowskiej drugi rok z rzędu, ponownie zapewniając sobie tytuł na boisku odwiecznego wroga. Legioniści opuszczali murawę ze spuszczonymi głowami i łzami w oczach. „Czerwona Armia” świętowała, piłkarze padali sobie w ramiona, a trener Franciszek Smuda fruwał w powietrzu, podrzucany przez podopiecznych. Zabawa trwała najpierw na Łazienkowskiej, a później przeniosła się do pociągu, by swój finał mieć już w Łodzi. Pod stadionem Widzewa zebrał się 6-tysięczny tłum z zamiarem przywitania swoich bohaterów. Legendą stała się już przygoda jednego z fanów, który pod wpływem emocji oraz napojów wyskokowych wszedł na maszt jednego z jupiterów, po czym, gdy nieco wytrzeźwiał i zrozumiał, w jakim miejscu się znalazł… bał się zejść! Delikwentowi musiała pomagać straż pożarna.

Impreza na Piłsudskiego trwała jeszcze kilka godzin, przy zapalonych jupiterach piłkarze Franka Smudy zostali wyściskani i wycałowani przez fanów. Potem fiesta przeniosła się do licznych barów, ogródków piwnych, gdzie trwała do białego, czwartkowego rana. Widok opanowanej przez rozśpiewanych widzewiaków „Pietryny” był imponujący!

Przypominamy te najpiękniejsze chwile tym kibicom, którzy dziś nie czują dumy z obecnego Widzewa. Mamy nadzieję, że jak najprędzej złote czasy powrócą, a świadkowie tamtego czerwcowego, gorącego dnia, znów będą mogli poczuć choć namiastkę sukcesów i czasów, gdy nie było ani cienia przesady w słynnym haśle: „Pół polski nas nienawidzi, drugie pół to my!”.

Legia Warszawa – Widzew Łódź 2:3 (1:0)
12′ Kucharski, 57′ Czereszewski – 88′ Majak, 90′ Gęsior, 90’+2 Michalczuk

Legia:
Szamotulski – Kozioł, Zieliński, Skrzypek, Sokołowski, Czereszewski, Staniek, Czykier, Bednarz, Kucharski (87′ Kacprzak), Mięciel (90′ Jałocha)

Widzew:
Szczęsny – Szymkowiak, Łapiński, Bogusz (72′ Szarpak), Michalczuk, Gęsior, Miąszkiewicz (65′  Curteian), Michalski, Siadaczka, Majak, Dembiński

Sędzia: Andrzej Czyżniewski (Gdańsk)

Widzów: 10 000 (w tym 800 gości)