Jagiellonia Białystok

Myślę, że nie popełnimy wielkiego błędu, jeśli stwierdzimy, że zgoda na linii Widzew – Jagiellonia rozpoczęła się wraz z rokiem 1983. Oczywiście miało to związek z meczami Pucharu UEFA (spotkania z Elfsborgiem oraz praską Spartą), które piłkarze Widzewa w związku z karą nałożoną przez UEFA (słynna buteleczka w półfinałowym meczu z Juventusem), musieli rozgrywać daleko od Łodzi. Dlaczego akurat padło na Białystok tego nie wiemy, ale w każdym razie jak historia pokazała był to bardzo dobry wybór. Zarówno piłkarze jak i kibice zostali tam bardzo miło przyjęci, panowała dobra atmosfera dla Widzewa. Oto relacja z jednego z tych spotkań, okiem „widzewskiego dziadka”[1]:

Mecz Pucharu UEFA Widzew – Elfsborg Boras odbył się w Białymstoku na stadionie Gwardii i była to kara nałożona na Widzew przez UEFA za rzucenie butelki w sędziego liniowego podczas rewanżowego meczu z Juventusem w Łodzi (mecz musiał się odbyć 250 km od Łodzi). Mecz ten wart jest przypomnienia, ponieważ od strony kibicowskiej był to największy wyjazd sympatyków Widzewa w jego historii. Do Białegostoku przyjechało wtedy ok. 5 tys. osób (ok. 600 szalikowców – pozostali to ludzie z zakładów pracy). Docierano tam autokarami, pociągiem i samochodami osobowymi. Sam mecz oglądało ok. 40 tys. ludzi (Białystok był wtedy rozkochany w futbolu, a II ligowa Jagiellonia pukała do bram I ligi). Ciekawy był dojazd na ten mecz. Autokary z łódzkich (i nie tylko) zakładów pracy wyprzedzały się nawzajem na trasie a kulminacja nastąpiła za Warszawą na trasie do Białegostoku. Przejazd przez Warszawę pamiętam do dziś – otwarte okna autokaru, wystające flagi i szaliki, głośne śpiewy. Na mijanych ulicach czy przystankach stali warszawiacy i wymachiwali pięściami, czasami trafił się kamień i widać było duże zaskoczenie wśród tych ludzi. Odczuwałem wtedy dużą przyjemność, że jako Łodzianin i Widzewiak mogę oglądać pyszałkowatych warszawiaków, którzy z zazdrością patrzyli na Nas jadących na mecz Pucharu UEFA (Legia wtedy nie grała w pucharach). Za Warszawą zrobił się już sznur autokarów z Widzewiakami i wyglądało to imponująco. Gdy zatrzymaliśmy się na parkingu i widzieliśmy jak przejeżdżał jeden za drugim to aż serce rosło. Nigdy już potem nie widziałem takiego widoku i cieszę się bardzo, że było to z moim udziałem. Mecz był słabym widowiskiem, a my szalikowcy siedzieliśmy w dwóch miejscach – naprzeciwko siebie na centralnych trybunach (podział był mniej więcej 400 do 200). Wynikało to z tego, że dojazd do Białegostoku poszczególnych grup był różny, a stadion na długo przed pierwszym gwizdkiem był już wypełniony toteż przenosiny do jednego, wspólnego miejsca były niewykonalne. Kibice Jagiellonii bardzo Nam sprzyjali i dopingowali Widzew z dużym zaangażowaniem, toteż zgoda z Nimi powstawała w serdecznej atmosferze. Po meczu część osób co przyjechała pociągiem próbowała łapać się do osobowych lub autokarów (jeżeli kierowca się zgodził) i części z nich to się udało. Podroż powrotna autokarem była już bez rewelacji (w Warszawie na ulicach nie było prawie nikogo, bo była noc) natomiast o wiele ciekawsza była droga powrotna pociągiem. Ta podroż została zauważona przez warszawskie gazety i przedrukowano to przez łódzką prasę. Tekst brzmiał: „Opanowany przez chuliganów pociąg grozy o północy przejechał przez Warszawę. Pod takim tytułem wczorajszy Express Wieczorny zamieścił informacje, którą zapewne zainteresuje również łódzkich czytelników. Oto co m.in. napisała stołeczna popołudniówka. Najdramatyczniejszym momentem meczu w Białymstoku Widzew – Elfsborg Boras… było spotkanie przygodnych pasażerów z łodzianami na Dworcu Centralnym tuż przed północą. Przybył tam pociąg grozy ze zgrają kompletnie pijanych zwolenników Widzewa. Początkowo tylko śpiewy oczywiście wulgarne. Wiadomo Warszawa, a więc trzeba dokopać Legii. Jeden z przypadkowych obserwatorów nieśmiało bąknął, że nie tędy droga do sukcesu. Dostał w bufet, a potem pijana banda biła kogo popadło. Część pasażerów wysiadła. Ponad przyjemność podróżowania z kibicami Widzewa wolała twarde ławki na warszawskim dworcu. W końcu pociąg odjechał. Kibice odjechali w komplecie – przynajmniej do następnej stacji. Na peronie pobici. Jedyną ich wina był fakt przebywania w Warszawie”. Na następnym meczu ligowym nazwiska zatrzymanych osób były odczytywane przez głośniki na stadionie. Dla Białegostoku ten mecz był świętem w mieście i wydawano nawet okolicznościowe gazetki, a o meczu pisano na pierwszych stronach lokalnych gazet. Miejscowi działacze dziękowali Widzewowi, że ten zlokalizował mecz w Białymstoku. Tyle kibic Widzewa a jak tamte chwile zapamiętali gospodarze przedstawi poniższa relacja: Widzew rozgrywał swoje mecze pucharowe w Białymstoku. Było to jesienią 83 roku. I było to dosyć ważne wydarzenie w naszym mieście. Pracownicy byli zwalniani z zakładów pracy, uczniowie ze szkół. Pamiętam, jak Widzew grał ze Szwedami to miałem tego dnia na popołudnie do szkoły więc w ogóle nie poszedłem na lekcje a na meczu spotykam kumpli z klasy, którzy mówią, że wszystkich puszczono na mecz […]W I rundzie Widzew wylosował szwedzki Elfsborg Boras…. Cały stadion ludzi, chóralne śpiewy, mnóstwo kibiców w białoczerwonych szalikach, wspaniała atmosfera… To był przedsmak tego co za kilka lat było na naszym stadionie normą….. Widzew wygrał, w rewanżu nie stracił zaliczki z pierwszego meczu. Następnym rywalem była Sparta Praga. Widzew był faworytem ale niestety przegrał.

Tak to mniej więcej wyglądało, choć Widzew w tamtym czasie nie był wielką potęgą kibicowską w skali krajowej to jednak nie przeszkodziło to nawiązać dobre kontakty z miejscowymi kibicami. Mówiąc o początkach warto jeszcze przytoczyć jedną z wypowiedzi innego „widzewskiego dziadka”, jednego z ekspertów „Białystologii, czyli Wujka, który zapytany przeze mnie kiedy to się właściwie zaczęło stwierdził:

Moim zdaniem tak, te mecze pucharowe były początkiem… aczkolwiek są tacy, którzy twierdzą, iż już wcześniej taka zgoda była… przed ostatnim meczem Jaga – Widzew w Białym przekonywał mnie do tej wersji Baran z Jadźki… na początku i w połowie lat 80-tych był jednym z głównych liderów Jagi… jednak mnie to nie przekonuje… jeszcze dwa lata po meczach pucharowych w Białym kontakty Jaga – Widzew były słabiutkie… w maju 85 r. pojechałem z kolesiem na mecz Korona Kielce – Jaga … chłopaki z Jadźki mało kogo znali z Widzewa… nie chwaląc się od tego meczu intensywność kontaktów na linii Jaga-Widzew znacznie wzrosła”.

 Jak z powyższego wynika, wspomniane wcześniej mecze pucharowe są początkiem zgody kibiców Widzewa i Jagiellonii.

Początki jak to zwykle bywa łatwe nie były. Widzew kibicowsko dopiero zaczął się w tamtych czasach tak naprawdę rozwijać, euforia spotkań pucharowych też minęła, teraz trzeba było zbudować te prawdziwe relacje oparte na wzajemnej przyjaźni i zaufaniu podczas wojaży na kibicowskim szlaku. Wiadomo, że zgoda łączy się nie tylko z przyjemnościami, ale i pewnymi obowiązkami. Jednym z takich obowiązków, jest wspieranie zaprzyjaźnionej ekipy na meczach wyjazdowych. Początkowo kibice obydwu zespołów nie mieli właściwie okazji by wspierać się wzajemnie toteż obopólne kontakty były raczej słabe. Pierwszą taką prawdziwą okazją (po meczach pucharowych) do wzmocnienia zgody i jej dalszego podtrzymania, była wizyta Jagiellonii w Łodzi przy okazji drugoligowego meczu ze Startem Łódź (w sezonie 1984/85 klub z Bałut zasilił na dwa lata szeregi II ligi). Oczywiście nie zabrakło na nim fanatyków z Białegostoku, pojawił się również Widzew, ale w stosunkowo niewielkiej grupie co jest potwierdzeniem wcześniejszych słów, że ta zgoda w tamtym czasie dopiero się rozwijała w świadomości kibiców… Oto jak przebiegała ta wizyta oczami fanów Widzewa oraz Jagiellonii:

Latem (sierpień) 1984r. odbył się w Łodzi mecz drugoligowego, bałuckiego Startu Łódź z Jagiellonią Białystok. Wynik był dla Jagiellonii nie korzystny (Start wygrał 2:1, ale to jest mniej ważne z punktu widzenia treści tego artykułu). Jako, że kibice Jagiellonii byli jedną ze zgód Widzewa, na tym meczu nie mogło nas zabraknąć (stawiliśmy się tam w ponad 20 osób). Kibiców Jagiellonii przybyło kilkudziesięciu. Na stadionie pojawili się również ełkaesiacy w sile 30-40 osób i był to skład niezwykle mocny. Poza kilkoma znanymi ełkaesiakami, których tam nie było jak między innymi W….ch, S…y była to najlepsza chuligańsko ekipa ŁKS-u z ich przywódcą B….m (już nie żyje) i S……m w rolach głównych. Ełkaesiacy byli bardzo podminowani, bo właśnie część z nich wróciła z Gdańska, gdzie dostali parę „klapsów” od Lechii a przecież to również była zgoda Widzewa i Jagiellonii. Na meczu Jagiellonia i My siedzieliśmy pod masztami (naprzeciwko budynków klubowych Startu) a ełkaesiacy tuż obok. Na koronie stadionu (nad naszym sektorem) i pod wejściem na sektor stało kilkunastu milicjantów toteż poza rozmowami i pogróżkami nic się nie wydarzyło. Po skończonym meczu pierwsi ze stadionu wyszli ełkaesiacy a Nasza grupa (Jagiellonia i Widzew) jakieś 20 min. po nich. Milicja eskortowała nas do bram stadionu a dalej ulicą Teresy szliśmy już bez jej „bagażu”. Udawaliśmy się na krańcówkę tramwaju nr 4 skąd chcieliśmy pojechać z Jagiellonią do centrum a później na Widzew. Akurat na krańcówce stał tramwaj toteż zaczęliśmy do niego wsiadać i w tym samym momencie otworzyły się drewniane ubikacje, które stały na tej krańcówce. W nich oraz za nimi ukryli się ełkaesiacy i w ekspresowym tempie zaczęli biec i wsiadać do obydwu wagonów, blokując wszystkie wejścia. Tramwaj ruszył i zaczęła się „wymiana zdań” na pięści. Ełkaesiacy bezapelacyjnie pokazali swoją wyższość i skończyło się na utracie kilku barw przez Jagiellonię oraz zlaniem kilku osób zarówno z Widzewa jak i z Jagiellonii. Na następnym przystanku ełkaesiacy wysiedli z tramwaju. Czuliśmy się trochę głupio, ale realia jeżeli chodzi o chuligankę wyglądały wtedy w Łodzi zdecydowanie na korzyść ŁKS-u (zwłaszcza w konfrontacji z ich najlepszymi grupami). Po tych faktach odwieźliśmy Jagiellonię na Widzew, gdzie z Niciarki odjechali oni do Białegostoku. Część osób z Widzewa odprowadziła ich do Koluszek a część wracając na swoje osiedla widziała grupę ok. 20-25 ełkaesiaków, którzy szli w kierunku Niciarki (chyba zapomnieli, że w tramwaju się nie pożegnali, ale nie zdążyli nawet pomachać chusteczkami, bo zastali już pusty peron). Tyle Widzewiak, a teraz krótka relacje okiem weterana z Białegostoku: Przypominam sobie taką akcję… Graliśmy w 84r. ze Startem Bałuty Łódź. Nas było kilkudziesięciu. Tuż przed meczem przychodzi do nas gość w barwach Widzewa, w swetrze i szaliku. Rozmawiamy sobie to o tym to o tamtym. Wreszcie gościu pyta się jaki mamy stosunek do ŁKSu.. Wiadomo jaka odpowiedź była. No i zaraz delikatne przepychanki bo gościu był oczywiście z ŁKSu. Na odchodne powiedział, że po meczu będą atrakcje… No i były… Po meczu wychodzimy, idziemy na pętlę tramwajową, nikogo nie ma. Wsiadamy do tramwaju a tu raptem wypada banda z lasku, wpada do tramwaju i się zaczyna zabawa. Nic nam oczywiście się nie stało ale trochę najedliśmy się strachu. Dobrze, że byliśmy w tramwaju, bo na otwartym terenie byśmy dostali z całą pewnością…[2].

Jak widać z powyższych relacji wzajemne kontakty nie były jeszcze zbyt silne, ale z czasem nabrały właściwego tempa.

W następnym roku nastąpił przełom. W tym czasie na Widzewie wreszcie powstała ekipa z prawdziwego zdarzenia, która małymi kroczkami zaczęła zmieniać kibicowską rzeczywistość w Łodzi i nie tylko. Fani Widzewa byli coraz aktywniejsi w kibicowskim rzemiośle, co objawiało się również znacznie większym zaangażowaniem we wspomaganiu posiadanych sojuszników. Zaczęły się pojawiać poważniejsze kontakty, wzajemne wspieranie na meczach (patrz wspomniane wcześniej spotkanie wyjazdowe Jagiellonii w Kielcach, gdzie pojawia się delegacja Widzewa) obopólne wizyty w Łodzi i Białymstoku. Na pewno wpływ na wzmocnienie kontaktów wywierała powstała koalicja Widzew-Jagiellonia-Wisła-Ruch-Lechia, spotkania na meczach przyjaciół też miały niebagatelne znaczenie. Oczywiście fani z „Białego” pojawiają się w czerwcu w Warszawie na finale PP w Warszawie, choć nie są tak licznie reprezentowani jak np. Lechia oraz Ruch. We wrześniu (dokładnie 22) 1985 roku nasi zgodowicze ponownie mają okazję zawitać do Łodzi na mecz ze Startem. Tym razem sytuacja jest już zupełnie inna jak rok wcześniej. Jagiellonia pojawiła się w sile ok. 30 osób, jest wspomagana przez 50 Widzewiaków oraz ok. 70 głów z Chorzowa. Kibice Ruchu grali tego samego dnia wieczorem mecz z Widzewem, skorzystali więc z okazji by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i pojawiali się w mieście Łodzi z samego rana. Na meczu jest spokojnie, ŁKS tym razem się nie pojawia. Po meczu wielu kibiców Jagi zostaje w Łodzi na wieczorny mecz z Ruchem[3].

Zgoda się rozwijała, były kontakty, wzajemne wspomaganie, ale kolejna okazja do większego spotkania nadarzyła się dopiero wiosną 1987 roku. W sezonie 1986/87 w drugiej lidze pojawił się Włókniarz Pabianice, którego kibice w tamtym czasie mocno trzymali z ŁKSem. 26 kwietnia 1987 r. piłkarzom Jagiellonii przyszło rozgrywać swoje spotkanie ligowe w Pabianicach. „Jaga” walczyła o historyczny awans do I ligi, dlatego wczesnym rankiem do Łodzi przybyła liczna ponad 200 osobowa ekipa żółto – czerwonych. Po przyjeździe zostali „przechwyceni” przez część Widzewa, którego na tym meczu też było ok. 200 osób. Droga na stadion oraz sam mecz spokojny, młyn Włókniarza liczył wtedy ok. 70 głów, ale nie stanowił większego zagrożenia. Na trybunach drobne incydenty, kilku po bunkrowanych fanatyków ŁKS dostaje oklep. Miejscowi kibice z uwagi na gęstniejącą sytuację na stadionie ewakuowali się jakieś 10 minut przed końcem spotkania, co nie uchroniło ich przed konsekwencjami już po zakończeniu zawodów (przynajmniej część z nich została rozgoniona). Potem jeszcze liczna (ok. 20 os.) delegacja żółto – czerwono – żółtych zawitała do Łodzi w dwudziestej siódmej kolejce I ligi sezonu 1986/87 z okazji ligowego meczu z Górnikiem Zabrze.

Okazja do ponownego spotkania kiboli Widzewa oraz Jagiellonii, pojawiła się ponownie latem tego samego roku. W sierpniu w Białymstoku zostaje rozegrany mecz o Superpuchar pomiędzy zespołami Śląska Wrocław oraz Górnika Zabrze. Takie imprezy ściągały kibiców z całej Polski (trochę można było takie spotkania przyrównać do meczów Reprezentacji Polski w latach 90tych). Z racji wakacyjnej pory, wolnego terminu, stawki meczu oraz gry na stadionie jednej ze zgód Widzewa nie mogło zabraknąć czerwono – biało – czerwonych. Ostatecznie na miejscu melduje się ponad 100 osobowa ekipa Widzewa, pierwsi pojawiają się już dzień wcześniej. Oprócz gospodarzy pojawiają się także inni zgodowicze Widzewa, czyli fanatycy Wisły Kraków oraz Lechii Gdańsk. Od samego rana w okolicach dworca Głównego i nie tylko dochodzi do wielu strać zwłaszcza z kibicami Śląska Wrocław. Prym w tych potyczkach wiodą Widzewiacy oraz część Jagiellonii. Do największego starcia przedmeczowego dochodzi w jednym z parków gdzie znacznie mniejsza grupa Widzewa + Jaga, rozgoniła wrocławian. Na samym meczu też bardzo gorąco, Śląsk traci dwie flagi a oprócz tego dochodzi do dość niespodziewanej sytuacji, kiedy to kibice Śląska i Górnika zawiązali jednodniowe porozumienie. Po meczu Jagiellonia oraz Widzew czekały aż goście we wspólnym pochodzie opuszczą stadion, gdy tak się stało doszło do sporego starcia, gdzie w użyciu były różnego rodzaju kamienie, brechy i inne, następnie do zabawy wkroczyła milicja rozganiając towarzystwo, potem jeszcze dochodziło do wielu drobniejszych starć. A oto dwie relacje z tych wydarzeń:

Śląsk zaraz skumał się z Górnikiem, zrobili wspólny młyn. Po meczu czekaliśmy na nich tuż pod stadionem. Tu doszło do fajnych scen. Milicja nie wiedziała co robić, całkowicie się pogubiła. Goście dostali niezłe baty, potem jeszcze doszło do kamionki, milicja uciekła a kibice przyjezdni uciekali po okolicznych ogródkach (teraz tam są bloki). Z perspektywy widzewiaka wyglądało to następująco: Na meczu już jednak oficjalnie Jaga okazała wrogi stosunek do Śląska i na ten jeden dzień wrocławianie zrobili układ z Górnikiem Zabrze licząc, że obie połączone grupy poradzą sobie po meczu z Jaga i Widzewem, którzy czekali na ich wyjście ze stadionu. To przymierze niewiele im pomogło bo dostali sromotny wpier… W bramie wyjściowej stadionu i sytuacje opanowały dopiero służby mundurowe. Pamiętam, że obok stadionu była jakaś budowa chyba Politechniki i rozgonieni przez milicję z wysokości tej budowy napier……smy w samochody milicyjne cegłami. Gliny w końcu wjechały na budowę i nie wiem, jakim cudem udało nam się stamtąd wydostać. Prawie godzinę leżeliśmy w jakimś dole jeden na drugim czekając aż mundurowcy odjadą.

Dzień ten obfitował w wiele wydarzeń typowo chuligańskich, ale także trochę namieszał w układach kibicowskich. W wyniku agresji na kibiców Śląska, znacznie ochłodził się stosunek kibiców Lechii (posiadali wtedy mocną zgodę ze Śląskiem i starali się łagodzić nieco sytuacje przed meczem, bo później już nastąpiła reakcja łańcuchowa i niczego nie dało się już powstrzymać) zwłaszcza do Widzewa, część kibiców Wisły też nie do końca było zadowolonych. Co ciekawe wśród kibiców Jagiellonii była grupa, która chciała również zawiązać zgodę z kibicami Śląska, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło bowiem znaczna większość gospodarzy przyłączyła się do walk ze Śląskiem[4]. Na zakończenie warto przytoczyć pełny opis tego dnia w wykonaniu kibica Widzewa by lepiej zrozumieć jego przebieg oraz panujący klimat:

Na mecz do Białegostoku fani RTSu jechali już dwa dni wcześniej. Pierwsza kilkuosobowa grupa zameldowała się na miejscu w sobotę rano. Kibole RTSu wraz z Wisłą rozbili obozowisko na krańcach miasta w okolicy tzw. Glinianek. Szalikowcy z Krakowa i nasi zamierzali wspólnie przetrwać tam noc. Wieczorem część Widzewiaków wpadła na pomysł, by iść na dworzec i powitać główny „młyn” Widzewa. W czasie przechadzki liczącej kilka kilometrów nastała burza. Nim doszli do celu wędrówki wszyscy byli przemoczeni do ostatniej nitki. Młyn RTSu stawił się w liczbie ponad 100 osób. Oprócz naszych na dworcu byli też fani Unii Oświęcim i witający wszystkich gospodarze. Całe towarzystwo postanowiło przeczekać resztę nocy w dworcowej poczekalni, by wczesnym rankiem wyczesać Górnik Zabrze. Niestety chłopcy ze Śląska nawalili, przyjechało ich tylko kilku. Milicja kolejowa spisała ich dane na pobliskim komisariacie, by po chwili Widzewiacy też spisali Górników, ale na… straty. To była taka mała rozgrzewka. Rozczarowani postawą nowo przyjezdnych łódzcy szalikowcy rozeszli się po ulicach miasta. Cała wiara miała się spotkać za kilka godzin, by z bratnią Jagą sprawdzić Śląsk Wrocław. Wrocławianie dopisali. Przybyli w blisko dwie paczki, same zuchy. Przyjemnie było patrzeć jak ze śpiewem na ustach przemierzali kolejne perony. My oraz najbardziej przychylnii nam jagiellończycy czekaliśmy na wojskowych po przeciwnej stronie dworcowych zabudowań. Nie ruszyliśmy jednak na chłopców ze Śląska, bo było ich więcej, pewni siebie, po prostu w tej chwili lepsi. Może nawet troszkę cykaliśmy się? Nasza paczka bez walki wycofała się na tzw. skwerek – odwieczne miejsce zbiórek fanatyków BKSu. Po drodze doszło trochę miejscowych chłopaków. Wszyscy byliśmy wściekli, iż nie zaczęliśmy dymu z gośćmi z WKSu. Nagle ktoś z naszych zwrócił uwagę, że po przeciwnej stronie ulicy idzie kilku wrocławskich kiboli. Nikt nic nie mówił, tylko wszyscy ruszyli przed siebie. Przeciwników było bardzo mało i w rezultacie goniło ich tylko kilku Widzewiaków oraz dwóch fanów Jagi. Finał pościgu miał miejsce w ubikacji czynszowej kamienicy. Dwaj fani Śląska długo pamiętali te chwile, gdy pierwszy z nich spoczął znużony walką pod klozetem, a drugi nic nie rozumiejąc (myślał, że leje go Lechia Gdańsk) pobierał razy deską wyrwaną z rusztowania. Potem cała brygada ze skwerku udała się szukać innych kibiców z południa. Mieszkańcy Białegostoku byli świadkami licznych pościgów i starć. Właśnie jedna z takich pogoni za grupą wrocławskich fanów zakończyła się wielkim dymem. Oto dobrze już przetrzebione trudami walk grupa łódzkich szalikowców ścigała zielono – biało – czerwonych. Ci zmykali w stronę parku. Jak się okazało w tym ogrodzie było cholernie dużo gości ze Śląska. Nasi dowiedzieli się o tym od fanów z Gdańska (oni mili zgodę ze wszystkimi i z nikim się nie lali), którzy znaleźli się między dwiema wrogimi grupami. Cóż było robić? Drzewa i krzewy parkowe zasłoniły widok przed naszymi, gdańscy wiarusi patrzyli uważnie co zrobią nasi. Uciekać wstyd, obciach, iść naprzód można dostać manto. Nim cokolwiek można było postanowić przed Widzewiakami ukazali się fanatycy z Oporowskiej. Było ich więcej niż łodzian, może czuli się już zwycięzcami? Kibole RTSu biorą, co każdy ma pod ręką i naprzód. Wrocławianie najpierw biegną wprost ku nam, potem tracą pierwotny impet i cofają się! Uskrzydleni tym widokiem Widzewiacy wydają bojowe okrzyki i rwą zelówy do przodu. Próbują dopaść przeciwnika. Szczęście sprzyja mniej liczebnie grupie łódzko – białostockiej. Park jest dwuczęściowy, przedziela go jezdnia tętniąca ruchem. Uciekający wrocławianie wpadają pod jadące samochody, powietrze przeszywa pisk opon. Na maski zatrzymanych w ostatniej chwili pojazdów wpadają dziesiątki ludzi w szalach, zaskoczeni kierowcy są świadkami strasznego lania, jakie spuszczamy gościom z Wrocławia. Częste są przypadki, że jeden z fanów sojuszniczej koalicji goni kilku ogarniętych paniką wojskowych. Ci którzy wpadają w nasze ręce tracą klubowe barwy, dla najbardziej opornych nie ma litości. Całkowity triumf, rewanż za jesienny mecz w Łodzi. Większość z WKSu ucieka, nieliczni będący w szoku stają smutni ze spuszczonymi głowami. Pewnie sami nie rozumieją jak mogli przegrać z garstką zmęczonych kiboli z Łodzi. Jak się okazało przez cały dzień miały miejsce liczne starcia wrogich sobie kibiców. Łagodzące nasze poczynania zabiegi kibiców Wisły i Lechii spowodowały, że Śląsk nie poniósł jeszcze większych strat. Ale i tak na meczu zabraliśmy jeszcze dwie flagi Śląska. Sensacją dnia było to, że Zabrze i Wrocław zrobiły sobie jednodniową zgodę, by tylko wyjechać z Białegostoku! Gdy zakończył się mecz na opuszczających stadion kibiców z południa kraju ruszyli uzbrojeni w elementy wcześniej rozebranego płotu fani Jagi wspomagani przez najwytrwalszych z naszych. Śląsk, Górnik znów „robił tyły” i jak potem mówiono spanikowani kibole przyjezdni mało nie wnieśli na stadion zamykanej przez porządkowych bramy! Na koniec jagiellończycy zrobili zadymę na dworcu. Znów jednodniowi sojusznicy tracili szale, w ich oczach widać było strach. Tak kończyła się niedziela 2go sierpnia 1987r.

Zaledwie tydzień później dochodzi do historycznego wydarzenia, 9 sierpnia 1987r. W pierwszej kolejce ekstraklasy po raz pierwszy w dziejech kibice Widzewa oraz Jagiellonii mieli okazję zobaczyć swoje zespoły w bezpośrednim spotkaniu. Piłkarze z Białegostoku wywalczyli awans do I ligi co spowodowało, że na stadionie miejscowego Hetmana (tam Jagiellonia rozgrywała swoje mecze, bowiem stadion przy ul Jurowieckiej był zbyt mały) w tym dniu pojawił się nadkomplet widzów (ok. 35 tysięcy ludzi). Stadion był tak wypełniony szczelnie, że wielu kibiców oglądało mecz z okalającej stadion bieżni. Wśród tego tłumu miejscowych fanów, nie mogło oczywiście zabraknąć fanatyków Widzewa. Wiadomo, że w takich meczach trudno oszacować liczbę gości, ale liczba 200 osób w pełni odzwierciedla obecność widzewskich fanatyków, co jak na tamte lata było całkiem dobrym wynikiem wyjazdowym. Nie ma się co dziwić, że te wydarzenia wzbudzały tak wielkie zainteresowanie. Zgoda na linii Łódź – Białystok kwitła i przeżywała swoje najlepsze chwile. Generalnie obydwie ekipy dosyć często odwiedzały się na meczach u siebie oraz w miarę możliwości wspierały na wyjazdach. Pierwsza liga dała więcej takich okazji, m.in. udało nam się ustalić, że 13 września tegoż roku, kiedy to Widzew miał swój ligowy wyjazd do Wałbrzycha (mecz z Górnikiem), kilku Widzewiaków wspierało żółto – czerwono – żółtych na meczu we Wrocławiu ze Śląskiem. Prawdziwą okazją do porządnego wsparcia widzewskich przyjaciół stał się jesienny mecz ligowy ŁKS – Jagiellonia. Z samego rana na dworcu Łódź – Widzew pojawiła się bardzo liczna kilkuset osobowa grupa „Jagi”, która została przejęta przez Widzew. Od samego rana trwała więc ogólna popijawa, aż wreszcie cała grupa razem wspólnym pochodem przez miasto przemaszerowała na al. Unii Lubelskiej 2. Ostatecznie szacuje się, że Jagiellonii na tym meczu pojawiło się ok. 500 osób (w tamtym czasie był ogromny boom na piłkę w Białymstoku i Jagiellonia jeździła w imponujących liczbach) plus ok. 150 kibiców Widzewa. Mecz przebiegał w napiętej atmosferze, którą podgrzewała sporych rozmiarów flaga ŁKS, którą Widzew zdobył podczas ostatnich derbów. Flaga została ozdobiona wizerunkiem tucznika, po czym uległa zniszczeniu. Po meczu niezły popis dała milicja, która urządziła naszym gościom ścieżkę zdrowia w drodze na dworzec Łódź – Fabrycznym, w dodatku gdy pociąg już ruszył zaraz za dworcem na wagony poleciał grad kamieni. To nasi lokalni wrogowie postanowili wykazać się „chuligańsko” (gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że tego typu akcje w tamtych czasach były rzeczą normalną). A oto jak ten dzień przebiegł okiem kibica Jagiellonii:

ŁKS-Jaga 1 LIGA Temat o starych zgodach, ale będzie coś o Widzewie więc może być. Nie będę używał dokładnych dat ani liczb, pamięć szwankuje a nie chciałbym skłamać. Wyjazd do Łodzi jak zwykle 1.25 z dworca w Białymstoku. Sobota w szkole dyskoteka, ale szybko się zmywam do Gwintu, tam już chłopaki z osiedla w komplecie. Wychodzimy około 24 jest parę osób, które jadą pierwszy raz. Jeden z kolesi uparł się żeby załatwić mu szalik, skąd wsiąść szalik o 24? Stajemy przy wieżowcu na Kopernika i wołamy kolesia który tam mieszkał, wygląda jego matka i mówi że Janusz śpi. Jeden z nas odpowiada-to daj szalik a Jasio niech śpi dalej. Nici z szalika. Na dworcu bardzo dużo osób, zapowiada się zaj…sty wyjazd. Część z nas decyduje się na jazdę na bilecie z 80 procentową zniżką zaj…sty patent w tamtych czasach. W pociągu jak zwykle wesoło, ganianka z kanarami, piwko, winko. Dojeżdżamy spokojnie do Łodzi. Jestem w grupie, która imprezuje na Widzewie niedaleko stadionu. Jest z nami sporo Widzewiaków. Wyruszamy na ul.Unii2. Pochód zaj…sty, pod stadionem oznajmiamy swoje przybycie głośnym Jagiellonia Białystok. Na meczu ostre bluzgi z obu stron, ale jak my jedziemy na ŁKS to nie podoba się milicji i dochodzi do małych spięć. Po meczu zaczyna się komedia. Do powrotnego pociągu zostało bardzo mało czasu, więc ZOMO postanawia zorganizować nam przyśpieszony kurs szybkiego przemieszczania się. Gonią nas jak bydło, leją pałami gdzie popadnie a mieli te dłuższe szturmowe. Na jakiejś ulicy zaczynają tych co biegli na końcu wciągać do bram i tam leją ich ostro. Przy…ali się nawet do Beaty dziewczyny Z., ale powiedziała, że jest w ciąży taki mały kit, to ją puścili. Widzimy kościół i ludzi wychodzących ze mszy, nie wiedzą co się dzieje ,wtedy my ze wszystkich sił słuchaj Jezu jak cię błaga lud z Jagiellonii mistrza Polski zrób my czekamy już 60 lat aby w I lidze już na zawsze grać. Jesteśmy na dworcu, ulga że to już koniec tego maratonu. Pociąg wreszcie ruszył łapiemy oddech, a tu zaczyna się kamionka ŁKS-u. Po pewnym czasie sprawdzamy, jaki jest jej skutek, w kilku przedziałach szyby roz….ne całkowicie pełno kamieni na podłodze. Dalej jedziemy już spokojnie. Łódzka milicja w tamtych czasach była chyba najbardziej po….na, nie było różnicy czy graliśmy z Widzewem czy z Łks-em, zawsze im odp……ało”[5].

W ostatniej kolejce rundy jesiennej miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, które dało okazję do wzajemnego spotkania. Otóż w Warszawie Legia grała z Jagiellonią mecz ligowy. Było to wielkie wydarzenie dla naszych przyjaciół, dlatego też do Warszawy przyjechała ich prawdziwa masa (ok. 1500 – 2000), w dodatku część autokarów z kibicami Jagiellonii została zatrzymana na trasie przez milicję, bowiem obawiali się że nie będą w stanie zapanować nad sytuacją (a w stolicy tego dnia spokojnie raczej nie było). Wprawdzie Widzew rozgrywał swoje spotkanie ligowe w Łodzi z Szombierkami Bytom, ale niektórzy Widzewiacy postanowili skorzystać z okazji i pojechać na dużo bardziej atrakcyjne kibicowsko spotkanie w Warszawie. Mniej więcej 30 osobowa grupa Widzewa udała się do Warszawy pociągiem, droga ciekawa bowiem do tejże kolejki wsiadały legijne fan – cluby, co kończyło się dla nich stratą barw oraz klapsami. Również w samej Warszawie ciekawie, po drodze na stadion krojenie napotkanych warszawiaków, a pod samym stadionem dym z legionistami.

W następnym roku też było kilka okazji do wspólnych spotkań. Na plan pierwszy wybił się mecz z 12 marca 1988 roku, kiedy do fanatycy „Jagi” po raz pierwszy gościli na ówczesnej Armii Czerwonej 80. Kibice gości przybywają do Łodzi już o godzinie 6 rano na dworzec Łódź – Widzew gdzie oczekuje ich ok. 50 osobowa ekipa Widzewa. Część zabierana jest na chaty, część do pijalek i sklepów, zimowa aura nie przeszkadza we wspólnym imprezowaniu. Ostatecznie na trybunach melduje się ok. 300-400 kibiców gości, którzy prezentują się znakomicie (szczególnie niektóre ich flagi, które w dobie zwykłych barwówek, co najwyżej z jakimiś napisami, prezentowały się imponująco). Na meczu kapitalna atmosfera, wspólne śpiewy, dobry doping i zabawa. Po meczu na opuszczonym już stadionie dochodzi do incydentu, bowiem milicjanci (prawdopodobnie sympatycy ŁKS) zabrali sobie trzy flagi Jagiellonii, niestety na trybunach nikogo już wtedy nie było. Klimat tego meczu oraz wydarzenia po meczowe dobrze oddaje relacja jednego z kibiców gości:

12 marca 1988 sobota Białystok. Pierwszy wyjazd na wiosnę i od razu hit – Widzew. Ludzi na dworcu cała masa. Znalezienie miejsca w pociągu graniczyło z cudem. Powitanie z ŁODZIĄ nastąpiło na stacji ŁÓDŻ- WIDZEW. Fatalna pogoda, ciągle padający śnieg, zimno, a do meczu całe 9 godz. Są nasi przyjaciele z Widzewa. Idziemy na osiedle Widzew, rozbijamy się na grupki. Jeden z Widzewiaków zaprosił nas do domu. Jest nas 26 osób. Dają jeść itd. Po prostu czym chata bogata. Mecz. Kibice białostoccy zajęli cały sektor za bramką. Było nas bardzo dużo. Godzinę przed meczem chóralne śpiewy potwierdzające naszą przyjaźń. Cudowna atmosfera mimo fatalnej pogody – padający śnieg. Uwaga całego stadionu była skierowana na nasz sektor. Przyszła do nas nawet telewizja. Debiutującą na tym meczu kultową obecnie flagę „ULTRA JAGIELLONIA” mieliśmy rozwiesić w chwili, kiedy wyjdą piłkarze, ale nie wytrzymaliśmy i rozwinęliśmy ją wcześniej. Cały stadion pod gigantycznym wrażeniem – MY dumni i szczęśliwi. Przebiegu meczu nie będę opisywał. Było 0:0 Jagiellonia przeważała. Na trybunach często śpiewaliśmy „Widzew Jagiellonia to jedna rodzina starszy czy młodszy chłopak czy dziewczyna” albo „Wisła, Widzew, Jagiellonia”. Przez cały mecz nawet mi do głowy nie przyszło, że ten wyjazd skończy się tragicznie. Tak, tak tragicznie. Dla mnie bowiem jest tragedią to co się stało po meczu, a mianowicie: Flag na ogrodzeniu boiska mieliśmy najwięcej i zawieszone były w dwóch różnych miejscach. Nikt nie miał takich flag w POLSCE jak MY!! Byliśmy zdecydowanie najlepsi!!! Zdejmowanie flag z ogrodzenia trwało b. długo. W pewnym momencie na stadionie zostałem tylko ja, ZOMO i kolega Darek, który w pewnym momencie krzyczy zabierają flagi!!! To ZOMO!!! Dostaje szału. Zaczynam się z nimi szarpać. Dostaję konkretnie wpier….., ale nie odpuszczam i biegnę szukać kogoś wyższego stopniem. Łzy w oczach, ale rozmawiam i co słyszę. Oddaj mu jedną i niech spier…. Streszczając straciliśmy 3 duże flagi w tym bardzo ładną, jedną z pierwszych, którą machaliśmy na kijach – popularna „forza”. Resztę czyli 9 flag przywieźliśmy do B-stoku bezpiecznie w tym „Ultrę”. Kto to zrobił? W tamtych czasach w Łodzi, zwłaszcza w centrum dominował ŁKS. W oddziałach ZOMO służyło b. dużo kibiców ŁKS. Pamiętam te nieprzychylne komentarze na temat Widzew – Jagiellonia. Próbowałem odzyskać flagi pisząc do różnych instytucji, ale z nawiedzonym małolatem nikt nie chciał rozmawiać. Nigdy nigdzie tych flag już nie widziałem, może i dobrze. Pisałem nawet do TV czytając pod blokiem Kodżakowi, Krukowi, Jeżykowi czy wszystko w piśmie jest ok…

Jak widać na powyższym przykładzie w świecie kibicowskim należy spodziewać się niemal wszystkiego. Większa liczba naszych zgodowiczów jeszcze w tej rundzie zawitała do Łodzi przy okazji finałowego meczu Pucharu Polski rozgrywanego w Łodzi na stadionie Widzewa (Lech Poznań–Legia Warszawa) gdzie sporo się działo.

W piątej kolejce nowego sezonu (1988/89) na Widzewie gościmy znów dużą liczbę kibiców Jagiellonii, podobnie jak wiosną panuje super atmosfera, wspólne imprezy, śpiewy na trybunach, słowem zgoda kwitnie pełną parą:

Miałem okazje bycia na paru wyjazdach „Wielkiej Jagi” ten, który zapamiętałem był do Widzewa, pojechaliśmy autokarem z zakładu pracy, chciałbym przypomnieć młodym kibicom ze w tamtych czasach [PRL] pojechanie na mecz wyjazdowy Jagiellonii była to sprawa honorowa. Przyjechaliśmy parę godzin przed meczem, gdziekolwiek zawitaliśmy [mam tu na myśli bary, piwiarnie] normalni ludzie, których pierwszy i ostatni raz spotkałem byli nastawieni z tak wielkim entuzjazmem i radością do kibiców Jagiellonii, jedliśmy, piliśmy, śpiewaliśmy. Właśnie śpiewaliśmy bardzo znana piosenkę o naszej wzajemnej przyjaźni, zgodzie, braterstwie, cala Polska znała [Widzew Jagiellonia to jedna rodzina, starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna], uczucie było wspaniałe, potem mecz a po meczu to samo co przed meczem”

Jesienią 1988 roku większa liczba naszych przyjaciół (kilkudziesięciu) pojawia w ostatniej kolejce rundy zimowej przy okazji meczu ŁKS – Wisła Kraków, na którym doszło w przerwie meczu do awantury z ŁKSem który ewakuował się do hali.

Wiosną 1989r. Wszystko w dalszym ciągu było w jak najlepszym porządku. 9 kwietnia w Białymstoku rozegrano ligowy mecz Jagiellonia–Widzew, gdzie oczywiście nie mogło zabraknąć czerwono–biało–czerwonych. Na stadionie już nie aż tak wielkie tłumy jak jesienią 87 roku, ale liczba prawie 20 tysięcy ludzi też budzi uznanie. Oczywiście super atmosfera i podtrzymywanie znakomitej tradycji kontaktów między Widzewem i Jagiellonią. W czerwcu (dokładnie 7) tak się złożyło, że Widzew rozgrywał swoje spotkanie ligowe w Warszawie z Legią, a w Łodzi Jagiellonia grała na ŁKSie. Do miasta Włókniarzy zawitało ok. 50 jagiellończyków, którzy byli wspomagani przez ok. 30 osobową grupę Widzewa (większość Widzewa w tym czasie gości w Stolicy), w przerwie meczu dochodzi do awantury z ŁKSem. W Warszawie na Łazienkowskiej zasiada kilku fanatyków „Jagi” którzy spóźnili się na swoje spotkanie do Łodzi i by nie marnować dnia postanowili wspomóc Widzew.

Na zakończenie rundy wiosennej sezonu 1988/89 odbył się finał Pucharu Polski w Olsztynie. Mecz stanowił wyjątkową gratkę dla wielu kibiców w Polsce, bowiem występowały w nim zespoły Jagiellonii Białystok oraz Legii Warszawa. Dla fanatyków Widzewa z jednej strony, super zgoda z drugiej jeden z największych wrogów, nie mogło więc zabraknąć i czerwono–biało–czerwonych. Spotkanie to ściągnęło sporą liczbę fanów z przeróżnych stron Polski, przykładowo Jagiellonię wspomagali oprócz Widzewa kibice Wisły, Ruchu, Stali Rzeszów, Siarki, Unii Tarnów, Karpat. Z Legią była m.in. Lechia Gdańsk oraz Olimpia Elbląg. Zarówno Jagiellonia jak i Legia pokazały się w tym dniu w kilkutysięcznych składach (przybywające do stolicy Warmii i Mazur pociągi z poszczególnymi ekipami robiły wrażenie). Z tego co udało się ustalić to generalnie Legii było więcej, lecz wśród białostoczczan występowała większa liczba typowych „szalikowców”. Kibice Widzewa pojawili się w Olsztynie w sile ok. 100 osób. Część przyjechała razem z Jagiellonią, a część bezpośrednio z Łodzi (w drodze podróżowali razem z Wisłą). Generalnie Jagiellonia pojawiła się w Olsztynie znacznie wcześniej niż Legia, większa ich część została przeniesiona przez milicję w jakiś tam rejon miasta, ale spora liczba różnych grupek i grupeczek chodziła sobie swobodnie po mieście (w tym i Widzew). Gdy na dworcu pojawiła się Legia było jeszcze spokojnie, ale potem warszawiacy zostali swobodnie puszczeni na miasto. Tam doszło do wielu starć różnego kalibru w tym i z udziałem kibiców Widzewa, wiele barw zmieniło w tym dniu swojego właściciela. Jeśli chodzi o Widzew to jedna z naszych grup racząca się piwkiem gdzieś na jednym z osiedli została przechwycona przez około 50 osobową grupę Legii i Lechii. Zaskoczenie oraz siła bojowa napastników spowodowała brak większego oporu i ucieczkę. Inna grupa atakowała legionistów razem z Jagiellonią koło dworca, gdzie jako ciekawostkę można podać fakt, że jeden z fanów spod znaku eLki zakończył starcie z gitara wbitą na głowę. Na meczu oczywiście masa ludzi oraz dobra meczowa atmosfera (m.in. kibice z Białegostoku wywieszają jedną z najdłuższych w tamtym czasie flag – 24 metrową Ultras Jagiellonia). Na trybunach znaczna większość fanatyków Widzewa wraz z kibicami Wisły Kraków (plus chyba jeszcze kibice niektórych ekip dopingujących tego dnia „Jagę”, oraz trochę Jagiellonii) utworzyła za jedną z bramek (w okolicach dzisiejszego sektora dla gości) drugi młyn dopingujący piłkarzy żółto – czerwonych. Dało to bardzo fajny efekt na meczu, choć sam pomysł był raczej spontaniczny a wynikał z faktu, że zarówno Widzew jak i Wisła nie chciały siedzieć w młynie Jagiellonii wspólnie z Ruchem (jeśli chodzi o Widzew to w dużej mierze przez wzgląd na niefortunną próbę reaktywacji zgody z 1988 roku). W trakcie przerwy doszło do sporej awantury między Legią a Jagiellonią, wśród walczących aktywny udział brali również kibice Widzewa. Po meczu było już spokojnie, Widzew razem z Wisłą dość szybko opuścili stadion by zdążyć na wcześniejszy pociąg, gdyby to nie nastąpiło mieliby w perspektywie powrót z paroma tysiącami legionistów. Na zakończenie tego wątku króciutka relacja jednego z uczestników tego meczu:

Ja jechałem wtedy z paroma kolegami z Jagiellonią specjałem z Białego. Milicja stała pod bramami i „rozdzielała” dwie grupy. Natomiast na osiedlach i w parku wokół stadionu była straszna awantura. Leciały kufle i łamały się ławki. Było też dużo ganiania. Było dużo kibiców z całej Polski: Jaga ze zgodami ok. 4000-5000 ludzi i Legia ze zgodami ok. 5000-6000. Na stadionie, w przerwie też była konkretna zadyma i podobno nasi ją zaczęli.

Jesień 1989 roku zgoda trwa w najlepsze i nic nie zapowiada by coś miało się zmienić, a jednak…. W trzeciej kolejce rundy jesiennej 1989r. Jagiellonia gra z ŁKSem w Łodzi swój ligowy mecz. Na trybunach pojawiają się zarówno kibice „Jadźki” jak i wspomagający ich fani Widzewa, (mimo iż Widzew grał tego dnia w Warszawie z Legią). Wszystko nadal jest w dobrym porządku i nic nie zapowiadało zmian. Jednak zmiany nadeszły i zakończyły kilkuletnią przyjaźń. Najprościej można powiedzieć, iż zgoda ta upadła w wyniku wewnętrznych decyzji podjętych przez kibiców Jagiellonii i to oni zadecydowali o jej rozpadzie. Co jednak spowodowało taką a nie inną reakcję fanów z Białegostoku??? Otóż żeby znaleźć właściwą odpowiedź trzeba spojrzeć na tą sprawę z szerszej perspektywy. O rozpadzie układu nie zadecydowało jedno konkretne zdarzenie, ale cały proces który związany był zarówno ze zmianami pokoleniowymi zachodzącymi wśród kibiców „Jagi” oraz Widzewa jak i stopniowym rozpadem układów dawnej koalicji Widzew – Wisła – Jagiellonia – Ruch – Lechia. Proces ten dobrze wyjaśnia wypowiedź jednego z kibiców Widzewa:

Nie będzie prosto i jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ta zgoda się skończyła… na mój gust to wpływ na to miało kilka czynników i koniecznie trzeba to rozpatrywać w kontekście rozpadu całej wielkiej zgody Widzew – Jaga – Wisła – Lechia – Ruch… a wszystko, moim zdaniem, rozpoczęło się od tego Superpucharu w Białym Śląsk – Górnik… taka pierwsza rysa na szkle gdy wielka zgoda Lechii nieźle wyłapała od Widzewa… zresztą części Wisły też to się za bardzo nie podobało (tuż po pogonieniu Śląska doszło do ostrych słownych starć z niektórymi wiślakami, ja z jednym już byłem w zwarciu, ale Jadźka uspokoiła sytuację)… a nawet części Jadźki to się nie podobało, w szczególności ich ówczesnemu liderowi Sobolowi, który szykując układzik Jadźka – Śląsk zabronił przed meczem aby kibice Jagiellonii lali Śląsk… a więc jak widzisz zadziałaliśmy praktycznie przeciw wszystkim, ale mogliśmy sobie na to pozwolić gdyż lata 87-88 to były dobre lata dla kibiców Widzewa… dalej już poszło swoją drogą… chwila moment posypała się zgoda Lechia – Ruch, szybko zrobiła się kosa między Widzewem a Lechią oraz konsekwentnie Jadźką a Lechią… także Widzew – Ruch i Wisła – Ruch poszły się jeb..… kontakty między Wisłą i Lechią były chłodne i słabe zarazem i może to, że były słabe uchroniło tą zgodę… z całego wielkiego obozu pozostały tylko zgody Widzewa – Wisły – Jadźki i ta ostatnia miała jeszcze zgodę z Ruchem (dobre kontakty)… presja Widzewa i Wisły zrobiły jednak swoje i ta zgoda też poszła się jeb..… w rewanżu część Jadźki trzymająca z Ruchem zaczęła robić jazdy pod adresem Widzewa… i tu dochodzimy do meczu Wisła – Jaga”.

Wspomniany mecz Wisła – Jagiellonia odbywał się kilka kolejek wcześniej przed meczem Widzew – Jagiellonia i to właściwie na tym meczu doszło do faktycznego zerwania zgody Widzew – Jagiellonia. Dla wielu był to szok, ale jednak się stało, lata wzajemnych przyjaźni, kontaktów, wspólnych przeżyć kibicowskich poszło w cholerę za sprawą decyzji kibiców Jagiellonii. Warto napisać w tym miejscu, że w wyniku zachodzących ówcześnie zmian, wśród kibiców z Białegostoku wytworzyły się pewne wewnętrzne podziały związane z sympatiami do poszczególnych grup kibiców. W konsekwencji istniały trzy grupy: jedna związana z Ruchem, druga z Wisłą, a trzecia z Widzewem. Między nimi były spore różnice w kwestiach, z kim trzeba trzymać, kto jest lepszy itd. Kiedy fanatycy Jagiellonii udawali się na mecz do Krakowa, razem z nimi w pociągu jedzie również kilka osób z Widzewa. W Krakowie na meczu Wisła postawiła Jagiellonii ultimatum związane z wyborem między Wisłą a Ruchem. „Jaga” wybiera Wisłę i tym samym kończy zgodę z Ruchem Chorzów. Ta sytuacja doprowadza do szału tych kibiców z Białegostoku, którzy byli nastawiani pozytywnie do Ruchu. Swoją złość z tego faktu chcą wyładować na Widzewie, dochodzi do scysji a nawet wewnętrznej walki w szeregach Jagiellonii, wobec zaistniałego impasu postanowili oni zakończyć również układ z Widzewem. Oto relacja uczestnika tamtych wydarzeń w pełni oddająca to co działo się tego dnia w Krakowie:

Do zerwania zgód z Ruchem i Widzewem nastąpiło na jesień 89r. Mnie się wydawało, że było to rok później w II lidze. Ale coś mi się nie zgadzało. Pamiętałem, że wszystko zaczęło się od meczu w Krakowie. Nie wiedziałem tylko z jakiej okazji jest ten mecz. No ale teraz już mogę napisać zgodnie z faktami, tak jak było. Otóż, wszystko wydarzyło się w ciągu kilkunastu dni. Jaga grała w Krakowie z Wisełką (1:0 wygrywa po bramce chyba Kwiliunasa). Od nas było kilkadziesiąt osób. Z Białegostoku wyjechało też kilku Widzewiaków. W pociągu niektórzy od nas zaczęli żartować, kpić z łodzian, wyzywali ich od żydków itp. Trzeba tu wtrącić, że wtedy u nas były 3 grupy, jedna była prowidzewska, druga prochorzowska a trzecia prokrakowska. I właśnie ci z „obozu” głównie chorzowskiego nabijali się z Widzewiaków. Na meczu grupa chorzowska chce lać łodzian, w ich obronie stają ci, którym przyjaźń z Widzewem była bliska sercu. Nasi zaczęli się trzaskać między sobą. W pewnym momencie wstał jeden od nas i powiedział, że kibice Jagi muszą być razem, zjednoczeni i że nie może być tak, że przez inne kluby mamy się trzaskać miedzy sobą. A więc skoro nie możemy się sami dogadać z kim mamy trzymać (czy z Widzewem czy Ruchem) to z nikim nie będziemy mieli zgody. I krzyknęli nasi coś na Ruch. Wisła od razu „podjęła ” temat i też zaczęła skandować na Ruch. Wiśle to było bardzo na rękę, że zrywamy zgodę z Ruchem. Za chwilę jeden od nas krzyknął na Widzew. Reszta nie śpiewała. Bo jak to? Taka przyjaźń! Ale już było bardzo blisko zerwania zgody.

Nikt tego się raczej nie spodziewał, początkowo zresztą mało, kto na Widzewie wiedział dokładnie co stało się w Krakowie i wielu sądziło, iż to wszystko to tylko jakieś nieporozumienie i że da się to naprawić. 30 września 1989 roku Widzew podejmował na własnym stadionie Jagiellonię Białystok. Był to trochę dziwny mecz bowiem wielu ludzi nie mogło jeszcze pojąć, że zgoda ta rozpadła się tak nagle i dla wielu bez żadnego wyraźnego powodu. Początkowo nie było jakiejś agresji, zdarzały się incydenty, ale bez większych konsekwencji, na meczu trwały rozmowy itd. ale postawa Jagiellonii była nieugięta i wojna stała się faktem. Oddajmy głos bezpośrednim uczestnikom, na początek mecz z perspektywy gości:

Następny wyjazd do Łodzi na Widzew! Pojechało od nas kilkadziesiąt osób. Przypominam sobie, że nasi jechali aby zrobić kosę (celowali w tym pro chorzowscy) ale jeszcze nie było oficjalnej kosy. Przed meczem niektórzy od nas kasowali Widzewiaków ale większość była raczej obojętna (tzn. nieagresywna w stosunku do łodzian). To samo ze strony Widzewa. Też mogli niektórych od nas kasować ale nie robili tego. Nasi wchodzą na stadion a tu ze strony Widzewa: Jagiellonia Biaaaaałystok! Jagiellonia Biaaałystok! Konsternacja w naszym sektorze. Przez pierwsza połowę meczu Widzew na nas śpiewa (przyjaźnie), z naszej strony chłód. W przerwie podchodzi Widzew, dochodzi do rozmów, może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby u nas był ktoś ze starszyzny. Baryła powiedział, że on nie podejmie decyzji bo w Białymstoku będzie miał prze..ane od niektórych osób. Widzew chciał utrzymania zgody z nami, jedynie Koluszki opowiedziały się za wojną! Generalnie sam mecz nie rozwiązał problemu (wojna czy zgoda) ale nasi (głównie grupa pro chorzowska) rozwiązała problem w pociągu. Ci z Widzewa, którzy jechali z nami w pociągu zostali skasowani, zbici i trzeba otwarcie powiedzieć okradzeni. Niektórzy od nas mają ciągle „wyrok śmierci” od Widzewa. I tak doszło do wojny z Widzewem. Ze strony Widzewa wyglądało to tak: Gościłem u siebie wiele razy typów z Białego i faktycznie nic nie zapowiadało, że ta zgoda może się skończyć. Byłem chyba na wszystkich meczach Jagi na ŁKSie i na kilku z Legią w Białym i w Wawie. Zawsze było super. Nie mogłem zrozumieć, kiedy przyszedł mecz na Widzewie, że to już koniec. Pamiętam, że przed meczem były jakieś ganianki, na początku meczu Jaga zaczęła nam wrzucać. Widzew nie był dłużny. W przerwie zaczęły się rozmowy. Nie pamiętam już kto poszedł do sektora Jagi, ale namawiałem ich aby tego nie robili, bo skoro Jaga zgody nie chce, a była to inicjatywa Jagi, to nie powinniśmy o nią prosić. Wielka szkoda, że się rozpada, ale trzeba się szanować. Była dość ostra wymiana zdań w tym temacie i może dlatego ktoś na forum Jagi napisał, że zgodzie sprzeciwiły się Koluszki. A tak nie było. Każdy z nas bardzo lubił Jagę i każdy chciał tej zgody. Jednak trzeba zachowywać się honorowo. Reanimacja powiodła się na krótką metę. Powrót tym samym pociągiem z Jagą był chłodny, ale bez incydentów.

Tak więc gwoli historycznej dokładności 30 września 1989 kończy 6 letni okres zgody Widzew – Jagiellonia.

Podsumowując wątek zgody z Jagiellonią trzeba napisać, że niewątpliwie była to najlepsza zgoda ze wszystkich, jakie kibice Widzewa posiadali w tamtym czasie. W okresie tych kilku lat wzajemnych kontaktów wytworzyło się wiele przyjaźni, wspomnień, wspólnych przeżyć, o których nie tak łatwo można było zapomnieć. Nie zmienia to jednak faktu, że dość szybko pozytywne odczucia obróciły się o 180 stopni. Jeszcze zimą tego samego roku koszykarki Widzewa miały okazję grać w Białymstoku mecz ligowy. Na to spotkanie wybrało się trzech kibiców Widzewa, którzy zostali wyczajeni przez miejscowych i dwukrotnie obici. Potem wiosenny mecz ligowy i pierwsza oficjalna wizyta już jako wróg. Było to dość specyficzne wydarzenie, bowiem gdy niektórzy wspólnie pili wspominając dawne dzieje inni porządnie lali się po pyskach, a do wręcz legendy stosunków na linii Łódź – Białystok, przeszedł instrument muzyczny, znany pod nazwą gitary. Panujący klimat na tym spotkaniu dobrze oddaje relacja jednego z głównych bohaterów:

Wyjazd do naszych byłych przyjaciół był zupełnie nieprzemyślany i kompletnie niezorganizowany. Pojechaliśmy tam dwoma grupami, jedna była w Białymstoku o czwartej rano, a druga koło dziewiątej. Ja udałem się z tą pierwszą. Byliśmy w Białym w 12 osób i był to dla mnie naprawdę długi poranek. Wyszliśmy z pociągu z okrzykiem „RTS” na ustach, udaliśmy się prosto do dworcowego Warsu i tam zaczęła się zabawa. Właśnie któryś z naszych zamówił herbatę, gdy wpadli goście w żółci i czerwieni i zaczęła się bójka. Wymieniliśmy się butelkami Pepsi, kopniakami, ja poczęstowałem jednego z nich koszem na śmieci. Oni w ramach przyjaźni dali mi gitarą w głowę ze dwa razy. W zasadzie biliśmy się wtedy w 3 tzn. ja i dwóch gości z Siedlec, ponieważ ośmiu naszych to były jeszcze dzieciaki. Daliśmy im barwy i broniliśmy się jak mogliśmy, a oni przeskoczyli bufet, schowali barwy i rzucali butelkami. Niestety nie wszyscy z nas walczyli, 2 z naszych stało przed dworcem i popijało wódkę z Jagą. Niestety nasi „przyjaciele” byli dla nich ważniejsi niż my, kibice tego samego klubu. Nigdy tego nie zapomnę. Burda trwała przez wiele długich minut, a Jaga wpadała, waliliśmy się i wypadała i tak co dziesięć minut. Co się pozbieraliśmy zaczynało się do nowa. Około siódmej przyszedł jeden z nich i zaprosił mnie na wódkę w wyniku uznania. Odmówiłem zostałem z naszymi. Około 7.30 udaliśmy się na stadion gdzie w niedługim czasie dołączyli nasi, bojowo nastawieni, a my byliśmy zbici jak psy, ale dumni, że nie uciekaliśmy i nie straciliśmy żadnych barw a oni gitarę. Za rok spotkałem jednego z nich pod naszym stadionem, chciał pożyczyć ode mnie na bilet. Oczywiście poznałem go i oddałem mu dług zaczerpnięty kilka miesięcy wcześniej, niestety nie miałem przy sobie gitary.

To spotkanie już definitywnie zadecydowało, że dawna przyjaźń przerodziła się w we wrogość. Kibice Widzewa jeszcze przez jeden sezon mieli bezpośredni kontakt z kibicami Jagiellonii, kiedy to obydwie drużyny grały w II lidze. Na meczu w Łodzi doszło do awantury, gdy ok. 20-30 kibiców Jagi weszło na trybuny od strony Zegara i gdy szli w kierunku klatki dla gości (wtedy dzisiejsza Niciarka) ujawnili swoją obecność. Zostali zaatakowani od strony Zegara a potem od chłopaków z Prostej (tam gdzie kiedyś siedziała mocna ekipa z Koluszek)… potem jeszcze wyjazd do Białegostoku i jeszcze jedno spotkanie, które Jagiellonia grała w Zgierzu z tamtejszym Borutą. Potem na wiele lat kontakty całkowicie ustały, bowiem obydwie ekipy grały w zupełnie innych ligach, zmieniły się pokolenia kibicowskie, które miały na głowie inne sprawy.

Pierwszy kontakt po wielu latach nastąpił w 1999 roku kiedy to kibice Jagiellonii zorganizowali turniej kibiców na który zaprosili również fanów Widzewa. Ogólnie było w porządku, nasi zostali nawet potem zaproszeni na piwko, ale w wyniku incydentu z Wisłą Kraków nasi pojechali wcześniej. Następnie słynny mecz PP w Białymstoku gdzie miejscowi fani wyraźnie zaznaczyli co o nas myślą po latach. Potem jednak coś się zmienia, sami fani Jagiellonii chyba tak do końca nie wiedzieli czemu pałali taką nienawiścią do Widzewa. Następny mecz w Białymstoku upłynął już w znacznie lepszej atmosferze. Spotkania w Łodzi to świetna prezentacja ultras w wykonaniu kibiców Jagiellonii (ostatni mecz to 1100 osób w sektorze gości), no i na zakończenie Hrubieszów. Co właściwie z dzisiejszej pespektywy można napisać. Wśród wielu starszych fanatyków Widzewa panuje wielki sentyment do dawnej zgody, również duża część „młodszej” publiki z jakiś tam względów sympatyzuje z kibicami Jagiellonii, właściwie jest to nawet swego rodzaju fenomen, bo przecież większość z nas tych czasów już nie pamięta i tak naprawdę to nie wiadomo dlaczego tak jest, że sympatia jest. Nawet sytuacja kibicowska temu powinna zaprzeczać ze względu na głęboką przyjaźń (choć nieoficjalną) Jagi z Wisłą Kraków z którą przecież Widzew się nienawidzi, a jednak coś w tym jest. I na koniec w podsumowaniu przytoczę słowa kolegi Ostrego:

 

Mnie osobiście bardzo szkoda, że po zerwaniu zgody nie udało się zachować wzajemnego szacunku. Błyskawicznie nastąpiła eskalacja chamstwa i wzajemnej agresji i zwalczania się na każdym kroku. Łączyło nas długo bardzo wiele, a nagle staliśmy się zaciekłymi wrogami. Trzeba było tylu lat, żeby nasze stosunki znowu się ociepliły. Ciekawe, że doprowadziło do tego pokolenie, które w zdecydowanej większości nie pamięta starej zgody. Widać, że Widzew i Jagę mimo wszystko łączy coś szczególnego”.



[1] patrz również rozdział „Najważniejsze mecze Widzewa”

[2] A oto jeszcze inne sprawozdanie z tego samego wydarzenia okiem tego fana: Faktycznie przyszło sporo ŁKSu, najpierw gówniarz w barwach Widzewa a potem reszta. Siedziała obok nas pamiętam, że tuz obok mnie siedziało kilku łksiaków (bałem się żeby nie skasowali mi szalika). Co do Widzewa to musiało ich być zaledwie kilku, dziwne teraz wydaje mi się to ,że nie poznali ,że chłopaczek w ich barwach to łksiak. Jak na przyjazd ich zgody – wsparcie kilku osób to żadne wsparcie! Faktycznie starcie było podczas jazdy tramwaju, na następnym przystanku ŁKS wysiadł. Oprócz strachu nic nam się nie stało. Nie straciliśmy żadnego szalika. Tak to zapamiętałem, a pamiętam to tez dlatego, że po raz pierwszy i ostatni dostałem w szczękę od kibica innej drużyny. Takie rzeczy się pamięta…

[3] Wujek: byłem na tym drugim meczu… nie przypominam sobie jakichś specjalnych atrakcji… mecz był jakoś rano o 11.00, Start tak lubił… zresztą przypominam sobie, że w tamtych latach większość meczów w Białym także była rano (często bywałem na drugiej lidze..). nie pamiętam dokładnie ile było osób z Jagi ani też ile osób było od nas… ale i z jednej i drugiej strony byli wszyscy, którzy powinni być… dla nas rok 85 był dość przełomowy… Wykrystalizowała się nowa, 30-40 osobowa grupa, która jeździła wszędzie… podjęła także walkę na mieście, skończył się czas bezkarności ŁKS-u… dlatego historia sprzed roku nie mogła się powtórzyć… Babajaga: Na drugim meczu z Bałutami juz nie było takich atrakcji jak rok wcześniej. Przypomina mi się tylko to, że przed meczem piliśmy z Wami a po meczu jechaliśmy na Widzew by dalej się bawić. Byliśmy po meczu w Waszej knajpce(Widzewianka?) i zapamiętałem takiego gościa ok 40tki, który mówił cały czas rymem i papierosy palił …nosem…

[4] Było u nas trochę głosów za zgodą… Jednak największą role w tym momencie odegrał….- no jak myślisz kto?…- Widzew! W myśl zasady, że Widzew-Jagiellonia to jedna rodzina, Śląsk został pogoniony. Ogrooooomna większość była za Widzewem!!! Myślę, że to tak silna relacja Widzew- Jaga nie dopuściła do zgody ze Śląskiem. Przez to oczywiście ucierpiała nasza zgoda z Lechią (która nigdy zresztą nie była tak naprawdę ” braterska”). Zresztą wydaje mi się, że Wasza zgoda z nimi też nie była zbyt zażyła– relacja Fan Thomass. A pewnie niewielu z Was wie ze gdyby nie Widzew mielibyście zgodę ze Śląskiem Wrocław (superpuchar Polski 1987) której orędownikiem był Sobol. Śląsk miał najmocniejszą zgodę wówczas z ŁKS co spowodowało że od samego rana obijaliśmy wrocławian w całym Białymstoku, a chodzili po mieście jak u siebie. Do nas przyłączali się nieliczni kibice Jagi ale zgodnie z instrukcjami Sobola incognito czyli nie pod szyldem Jagi. Wypowiedź KubaRTS

[5] Relacja Andrzeja: Łódzcy milicjanci w tamtych czasach nie mieli sobie równych. Po tym meczu o którym pisze mój szanowny przyjaciel FCB „stróże prawa” sprezentowali nam zmotoryzowaną „ścieżkę zdrowia”. Z ŁKS-u na dworzec Łódź Fabryczna jest kawałek drogi, prawie non stop biegiem , a osoby , które najbardziej odstawały najeżdżali z tyłu 'milcyjnym pojazdem lodówką zwanym. Na dworcu byłem spocony jak szczur, zmęczony totalnie bo całą drogę biegłem z flagami na plecach. Niby teraz jest fajnie, odbierają z dworca autobusami, wiezie się jak „panów” na stadionik, ale jednak bardziej się pamięta czasy jak było ciężko – żadnych luksusów. I jeszcze inna relacja autorstwa kibica z Białegostoku: W Łodzi meldujemy się przed 8! Wysiadamy na Widzewie. Przynajmniej moja grupa. Idziemy do znajomych Widzewiaków. No i pijemy sobie piwo. Dużo piwa. Potem przemieszczamy się. Patrzymy w kolejce po piwo stoją chłopaki z Widzewa, od nas. My w barwach, oczywiście. -Gdzie reszta? -Tam za rogiem, na łące jest sporo naszych. Kierujemy się tam. Faktycznie niezły tłumek koczuje na łące. Towarzystwo podzieliło się na grupki i chleje ile wlezie. Pijemy, śpiewamy. W naszej grupce był taki Gucio. To, mniej więcej, widzewski odpowiednik naszego Tary. Okazuje się, że Gucio cos tam przeskrobał. Wydał na komisariacie kilku Widzewiaków i przez to był ścigany na Widzewie. Ale, że Jagę lubił to przyszedł do nas i razem piliśmy a raczej nabijaliśmy się z niego, bo strasznie pocieszny był gość! Zabrakło piwa. Poszedłem z Guciem do sklepu. Mija nas kilka gości z Widzewa. Ja w tym czasie swój szalik dałem jednemu łodzianinowi. Spojrzeli na nas tak jakos dziwnie. Ale co tam! Wydawało mi się! Wracamy na łąkę. Pijemy. Ale zbliża się pora meczu. Trzeba się ewakuować! Zbieramy się z tej łąki. Jestem jednym z ostatnich od nas. Podbija do mnie jeden z tych co tak dziwnie się patrzyli: -Skąd jesteś? Ku.a myślę sobie! Co Cie obchodzi! I juz duch bojowy się we mnie odzywa. -Z Augustowa!!! (a tak dla jajec strzeliłem sobie pierwsza lepszą nazwę)… Okazuje się, że wybrałem niezbyt szczęśliwie nazwę miejscowości. Augustów czy Augustowo to jakaś dzielnica czy osiedle Łodzi, zamieszkane przez ŁKS. I tamten do mnie z łapami leci, ja też gotowy to pojedynku. We wszystko wmieszał się koleś od nas Miki, taki Cygan co jeżdzil na wyjazdy, teraz tez jeździ. I on ostro wystartował do typa: – Kiego ch.ja się burzysz!!! Chodź ze mną, takis mocny??? No i tamten zreflektował się trochę! Okazało się, że tamten typ widząc mnie bez barw w towarzystwie Gucia miał mnie na oku. Jak powiedziałem , że jestem „miejscowy” to i Gucia i mnie chciał lać! Jedziemy na mecz. Przed stadionem spotykam dwóch od nas. -Chodź, mamy jeszcze piwo, trzeba je wypić. Przechodzimy przez ulicę, idziemy na dworzec, który jest na przeciwko stadionu ŁKSu. Tam, na jakiejś skarpie, w trawie, przy torach pijemy sobie. Spadamy na mecz. Podchodzimy we trojkę pod kasy. Patrzymy, kolejka długa. Hmm, zabaczylismy na początku stoją goście w białoczerwonych szalikach. Podchodzimy. -Cześć chlopaki, jesteśmy z Jagi. Gdzie ŁKSi? Coś ich tu nie widać? Oni na nas spojrzeli jakoś dziwnie. Patrzymy, a obok nich goście w szalikach z białymi końcówkami! Kur.a! Ale się palnęliśmy! To ŁKS! To my w takim razie odwracamy się i do innej kasy idziemy! Ale, spokojnie, bez żadnego biegania, ucieczek itd Tamci tylko na nas się patrzyli. Dlaczego nie zaatakowali? Cholera wie! Zaraz wchodzimy na stadion. Biorę od kolesia mój szalik. Siadam sobie. Widze, obcina na mnie ten typek z Widzewa. Podchodzi, przeprasza, mówi, że myślał, że jestem kolega Gucia a Gucio jest tępiony więc… Gdyby wiedział, że jestem z Jagi w życiu by do mnie nie wystartował. Mecz jak mecz. Wyzwiska z obu stron! Normalka! Nasi zremisowali. Powrót będzie wesoły. Marszobieg na dworzec opisał już fcB. Dodam tylko kilka słów. Wyjeżdżamy z Łodzi. Przejeżdżamy przez okolice tak jak u nas na Suwałki przez Białostoczek. W pewnym momencie słychać brzęk szyb! Kamionka! Momentalnie rzucamy się na podłogę! Zdążyłem jeszcze dostać kamieniem, ale na szybie kamień stracił dużo ze swej energii więc nic mi się nie stało. Na plecy trochę szkła się posypało. Zapadliśmy w sen a przynajmniej ja. Tak oto wyglądał wyjazd do miasta włókniarzy!