Kibicowska relacja z wyjazdu do Kopenhagi

21 sierpnia 2016, 17:15 | Autor:

Broendby_Widzew_kibice

Niedziela jest dniem pod znakiem wspomnień. Odkurzamy wydarzenia sprzed 20 lat, gdy Widzew był na ustach całej Polski, a w czwartkowy poranek w łódzkich kioskach brakowało sportowych gazet! Poniżej prezentujemy kibicowską relację z wyjazdu do Kopenhagi. Pochodzi ona z protoplasty WTM, czyli serwisu widzew.infocentrum.com.

 

Po pierwszych trzydziestu minutach meczu z Broendby zadawałem sobie pytanie, czego szukamy w Lidze Mistrzów. Duńczycy przeważali, a Widzew nie umiał znaleźć recepty na skuteczną grę rywali. W drugiej połowie było już o wiele lepiej. RTS prowadził 2:0, jednak mistrzowie Danii zdołali jednak strzelić bramkę kontaktową po rzucie wolnym. Po zakończeniu meczu wśród kibiców Widzewa panował niedosyt. Choć wynik nie byt zły. Rok temu przepadliśmy w I rundzie Pucharu UEFA po dwumeczu z przeciętnym Czernomorcem Odessa. Z kolei Broendby poprzednio umiało zwyciężać zespoły z Anglii, Włoch i Niemiec.

Na rewanż do Danii jechaliśmy pełni optymizmu. Wszak w Kopenhadze wystarczyło bezbramkowo zremisować, by awansować do wymarzonej elity i wyrównać osiągniecie Legii sprzed roku. Towarzystwo wybierało się na rewanż w różny sposób. Jedna trasa prowadziła przez Niemcy, skąd z Rostocku wyruszano promem w stronę Danii. Inna grupa (około 50 osób) w podróż udała się ze Świnoujścia. Jakież było ich zdziwienie, kiedy na promie zastali kilkudziesięcioosobową brygadę antyterrorystyczną, która miała pilnować porządku podczas rejsu. Spowodowane to było niewiedzą policji, że grupa główna na mecz udaje się z Rostocku. I tam też działo się najwięcej ciekawych rzeczy.

>>> Zobacz zdjęcia z wyprawy do Kopenhagi

Najciekawiej było oczywiście na promie, witał nas powiew wiatru i pierwsze promienie słońca. Cały prom mienił się czerwono-biało-czerwonymi barwami, wiara raczyła się piwkiem i od czasu do czasu słychać było klubowe piosenki. Potem należało jak najszybciej dotrzeć do jaskini lwa – czyli na stadion Broendby i zwiedzić trochę stolicę Królestwa Danii. Mieliśmy dużo szczęścia, gdyż w Kopenhadze odbywał się Festiwal Kultury Europejskiej i miasto tętniło pełnią życia. Na kilka godzin przed meczem dało się zauważyć pojedynczych osobników w żółtych koszulkach. Jak łatwo się domyśleć byli to kibice Broendby. Był to nieomylny znak, że należy udać się już w stronę stadionu.

Przed stadionem kibice Widzewa i Broendby wymieszali się. Była okazja do wymiany pamiątek klubowych, chóralnych śpiewów. Powoli fani kupowali bilety i wchodzili na stadion. Nie obyło się oczywiście bez problemów. Przygotowano za mało biletów i część osób musiała się wykłócać z porządkowymi, żeby wejść na obiekt. Kolejną przeszkodą okazała się drobiazgowa kontrola, która miała uniemożliwić kibicom z Polski wnoszenie rac. Jednak nie ma dla nas przeszkód nie do pokonania, więc chłopcy od nas wrzucili race bezpośrednio na sektor, przez płot. Była o to mała przepychanka z porządkowymi, lecz wszystko szybko się uspokoiło.

Na sektorze było nas około 500 osób. Prezentowaliśmy się naprawdę okazale. Każdy w klubowym szalu i koszulce. Nad naszymi głowami powiewały klubowe sztandary, rozłożyliśmy też dużą flagę na cały sektor. Czekało nas wielkie widowisko. Pierwsze minuty meczu dla Widzewa. Jednak późniejsze błędy w obronie kosztowały nas bardzo dużo i na przerwę rywale schodzili z dwubramkową przewagą. Sektor najbardziej zagorzałych kibiców Broendby szalał ze szczęścia. Do dziś mam przed oczami obraz kibica siedzącego swemu koledze na ramionach i „fruwającego” z radości.

W naszym sektorze panował smutek. Przypominam sobie, że żałowałem tylko tego, że tak dobrzy zawodnicy jak Michalski odejdą z RTS-u już za parę dni. Gdy padła trzecia bramka dla Duńczyków już chyba nikt nie wierzył w szczęśliwy finał. Co prawda Citko zdobył kontaktowego gola, ale to było wciąż za mało. Rywale atakowali i tylko dużemu szczęściu mogą zawdzięczać widzewiacy to, że nie stracili kolejnych goli. Jednak końcówka należała do nas. Czuć było, że coś wisi w powietrzu. Widzewiacy naciskali. Prawdziwi kibice czują wtedy „to coś”. Minuty ciągną się wtedy w nieskończoność. Niby powinno być już dawno po czasie, a mecz trwa nadal. To Bóg staje się wtedy fanem twojej drużyny i już wiadomo, że musi być dobrze.

Widzew odrobił straty! W zamieszaniu podbramkowym widzewiacy zdobyli upragnionego, drugiego gola. Stadion zamarł i tylko z widzewskiego sektora było słychać odgłosy radości. Udało się! Piłkarze Broendby łapali się za głowy, kibice płakali. A Widzew mógł zdobyć kolejne bramki. Już nikt nie wierzył, że Duńczycy awansują do LM. Po meczu kibice „Czerwonych” wpadli w euforię. Taki mecz! Taka dramaturgia. Duńskie trybuny milczały, gospodarze byli w szoku. Jednak już po chwili zaczęli podchodzić do nas, by złożyć gratulacje. Ich klub przegrał po pięknej walce z zespołem mającym tego dnia więcej hartu i woli walki. Oni potrafili to docenić.

Co działo się potem? Okolice stadionu wypełniły się kibicami Widzewa. Było ich pełno, wszyscy śpiewali. Wydawać się mogło, że widzewiacy podwoili się i potroili. Fanów Widzewa hucznie, świętujących sukces swojej drużyny można było jeszcze spotkać na drugi dzień po meczu w centrum Kopenhagi przed Ratuszem. Ale najlepsza zabawa odbyła się na promie powracającym do Rostocku. Wszystkie pokłady były pełne kibiców. Do morza wpadały części garderoby, obuwie i odpalone race. Piwo i inne alkohole lały się strumieniami. Prom płynął przy akompaniamencie klaksonów samochodowych, trąbek i chóralnych śpiewów szczęśliwych kibiców Widzewa. Widzew w Lidze Mistrzów!