Na europejskim szlaku! #2 Bangor

19 kwietnia 2020, 19:45 | Autor:

Po blamażu we Frankfurcie, na kolejny występ w europejskich pucharach kibice Widzewa musieli czekać przez blisko trzy lata. Okazja nadarzyła się dopiero w sierpniu 1995 roku, gdy w rundzie kwalifikacyjnej Pucharu UEFA łodzianie trafili na Bangor City.

>>> NA EUROPEJSKIM SZLAKU! #1 FRANKFURT

W starciu z mistrzem Walii to podopieczni Franciszka Smudy byli faworytami, ale pierwszy mecz po dłuższej przerwie, zwłaszcza na wyjeździe, wcale nie musiał należeć do najłatwiejszych. Rzeczywistość okazała się na szczęście zgoła inna, a goście wygrali 4:0, czego świadkami było dwudziestu czterech fanów Widzewa, którzy wyruszyli w daleką podróż na Wyspy Brytyjskie.

Zapraszamy do przeczytania relacji z wyprawy, której autorem jest Szoló:

We wtorek 8 sierpnia 1995 roku w rundzie wstępnej Pucharu UEFA mistrz Walii, Bangor City podejmował wicemistrza Polski – łódzki Widzew.

Oczywiście na tym meczu nie mogło zabraknąć fanów czerwono-biało-czerwonych. Tak więc w niedzielne przedpołudnie, dwudziestokilkuosobowa grupa widzewiaków (w jej skład weszli przedstawiciele fan clubów z Kutna, Zarzewa, Chojen, Retkini, Widzewa Wschodu i Teofilowa) wyruszyła w podróż ku zachodnim krańcom Europy. Wszystkim uczestnikom eskapady dopisywały humory – wszak dzień wcześniej byli świadkami efektownego (4:1) zwycięstwa swoich ulubieńców nad Hutnikiem w Krakowie, trwały wakacje, a pogoda była cudowna.

Rychło okazało się, że w naszym, nie najnowszym autokarze jest bardzo gorąco i trzeba sięgnąć po zapasy napoi orzeźwiających. Atmosfera stała się jeszcze bardziej radosna, a śpiewom i wiwatom nie było końca. Wieczorem dotarliśmy do granicy w Świecku. W trakcie oczekiwania na wjazd do Niemiec poznaliśmy dwie sympatyczne studentki AWF. W nocy z poniedziałku na wtorek pokonaliśmy Kanał La Manche i dotarliśmy do brytyjskiego Dover. Tam spotkała nas niemiła niespodzianka. W trakcie odprawy okazało się bowiem, że dwóch na szych kolegów zgubiło paszporty i nie może z nami kontynuować podróży Na nic zdały się prośby i tłumaczenia, pechowa dwójka została deportowana do Calais i tam oczekiwała na nasz powrót.

Do Bangor, niespełna 20-tysięcznego, malowniczo położonego miasteczka nad Morzem Irlandzkim, dotarliśmy na dwie godziny przed meczem. Szybko zbrataliśmy się z miejscowymi kibicami, a czas do rozpoczęcia spotkania spędziliśmy razem w pubie. Fani Bangoru dobrze pamiętali, że Widzew swego czasu eliminował słynne kluby angielskie – Manchester City, Manchester United i Liverpool, a nasza reprezentacja odprawiła z kwitkiem na Wembley dumnych Anglików. Walijczycy byli z tego niezwykle zadowoleni i gorąco gratulowali nam odniesionych sukcesów. W miasteczku zainteresowanie meczem było spore. Kameralny stadion, bardzo przypominający drewniany obiekt Widzewa sprzed lat, mógł pomieścić 3 tysiące widzów i występ ówczesnego wicemistrza Polski obejrzał komplet publiczności – w tym burmistrz i wszystkie miejscowe VIP-y.

Ciekawostką był fakt, że jedna strona płyty boiska znajdowała się zdecydowanie wyżej od drugiej. Jak się okazało, nie było to istotne dla widzewiaków, którzy strzelili gospodarzom cztery gole. Łódzcy piłkarze mieli zdecydowaną przewagę, a cztery bramki – dwie Ryszarda Czerwca i dwie Marka Koniarka, to najniższy wymiar kary, jaka mogła spotkać tego dnia ambitnych gospodarzy. Fani Widzewa wcale nie byli gorsi – przez cały czas spontanicznie i głośno dopingowali swój zespół. Trzeba przyznać, że zrobiliśmy na miejscowych kibicach duże wrażenie. Do tego stopnia, że walijska publiczność pożegnała nas oklaskami!!! My z kolei kontynuowaliśmy zabawę. Organizatorzy wpuścili nas na płytę boiska, tam rozłożyliśmy jedną z wielkich flag i razem z piłkarzami, trenerami oraz innymi kibicami Widzewa z Wysp Brytyjskich świętowaliśmy odniesione zwycięstwo.

Po pewnym czasie całe towarzystwo (również piłkarze, trenerzy i działacze) przeniosło się do pobliskiego pubu, gdzie, już w gronie fanów Bangoru, trwała dalsza zabawa. Piwo lato się strumieniami, a my skończyliśmy odziani w koszulki i szaliki klubowe Bangoru, wymienione wcześniej na widzewskie. Nauczyliśmy nawet Walijczyków jednej piosenki zaczynającej się od słów „Legia to stara…” i umówiliśmy na wizytę w Łodzi. Późną nocą, żegnani przez kibiców Bangoru, wyruszyliśmy w drogę powrotną. W Calais odebraliśmy naszych nieszczęśników (ale mieli miny, gdy dowiedzieli się o atrakcjach poprzedniego dnia) i pożegnaliśmy dwie miłe gorzowianki (wyruszyły autostopem na podbój Francji i Włoch). A propos obu dziewczyn, do dziś są wiernymi fankami Widzewa i zgodnie przyznają, że walijska wyprawa była przygodą ich życia. Mało tego, po powrocie na uczelnię okazało się, że ich nauczyciel wf jest również kibicem Widzewa – to z kolei zaowocowało ocenami bardzo dobrymi do końca studiów!

Pozostała podróż, jako że byliśmy potwornie zmęczeni, przebiegła spokojnie i w czwartkowe popołudnie zameldowaliśmy się pod stadionem przy al. Piłsudskiego. Udana była wyprawa do Walii – Bangor zostało zdobyte!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x