Na europejskim szlaku! #3 Odessa

28 kwietnia 2020, 16:47 | Autor:

Po bezproblemowym wyeliminowaniu walijskiego Bangoru City w rundzie kwalifikacyjnej Pucharu UEFA, w kolejnej fazie piłkarzom Widzewa przyszło rywalizować z Czornomorciem Odessa z Ukrainy. Wielu wydawało się, że łodzianie bez problemu poradzą sobie z przeciwnikiem, ale rzeczywistość okazała się inna…

>>> NA EUROPEJSKIM SZLAKU! #2 BANGOR

Pierwszy mecz rozegrany został w dalekiej Odessie. Niestety, podopieczni Franciszka Smudy nie radzili sobie w starciu z dość egzotycznym rywalem i w ostatecznym rozrachunku przegrali 0:1. Ich poczynania z trybun śledziło trzynastu kibiców z Łodzi, którzy udali się na Ukrainę… bezpłatnie udostępnionym przez działaczy klubu z al. Piłsudskiego samolotem! Jak wyglądała ich wyprawa?

Zapraszamy do przeczytania relacji z wyjazdu, której autorką jest Ania:

Kiedy po losowaniu Pucharu UEFA okazało się, że trafiliśmy na Czernomorec Odessa, nie byliśmy zbyt szczęśliwi. Marzył nam się wyjazd do Holandii czy Anglii, a nie daleka podróż nad Morze Czarne. Czego się jednak nie robi dla Widzewa?

Zaczęliśmy organizować wycieczkę na Ukrainę. Niestety, szybko okazało się, że żaden kierowca nie zaryzykuje takiego wypadu. W tym czasie media wiele razy informowały o haraczach zbieranych przez tajemnicze bandy i innych nieciekawych zdarzeniach na terenie tego kraju. Pogodziliśmy się już z tym, że nie będziemy na żywo oglądać widzewiaków.

W dniu odjazdu piłkarzy okazało się, że w samolocie znajdzie się kilkanaście wolnych miejsc, które działacze chcieli bezpłatnie nam udostępnić. W rezultacie 13 osób popędziło do domów pakować najpotrzebniejsze rzeczy i kupować stosy jedzenia, bowiem ostrzegano nas, że na Ukrainie panuje epidemia czerwonki i wszystko, włącznie z wodą pitną najlepiej wziąć ze sobą.

Już po przylocie na lotnisko w Odessie okazało się, że jeden z bagaży pofrunął sobie do Kijowa, ale był to na szczęście jedyny tego typu wypadek w czasie wycieczki. Więcej kłopotu było z wyborem hotelu, gdyż pierwszy, do którego trafiliśmy, prezentował się całkiem nieźle na zewnątrz, ale w środku jego komfort pozostawiał wiele do życzenia. Ostatecznie zamieszkaliśmy w tym samym hotelu, który zajęli nasi piłkarze.

Nie omieszkaliśmy zaznaczyć naszej obecności, wywieszając przez balkon flagę RTS. Trzeba przyznać, że prezentowała się bardzo atrakcyjnie. Ruszywszy na rekonesans po mieście, odkryliśmy bardzo ważną rzecz. Wszelkiego rodzaju napoje wzmacniające sprzedawano w każdej ulicznej budce z gazetami, a na dodatek były one bardzo tanie. Racząc się regularnie napitkami, oglądaliśmy sobie miasto.

Odessa – kiedyś piękna, bogata, obecnie była bardzo zaniedbana i brudna. Wszędzie wałęsały się koty, a widok kociska śpiącego sobie spokojnie na wystawie sklepowej stanowił normę. Odwiedziliśmy słynne schody odeskie i udaliśmy się ze śpiewem na trening naszych „niuńków”. Po drodze kilka osób gdzieś zaginęło, ale na szczęście na krótko. Stadion Czernomorca również nie należał do najnowszych, ale w przeciwieństwie do niektórych polskich obiektów pierwszoligowych – posiadał jupitery i duży zegar stadionowy.

Następnego dnia przybyliśmy tam na mecz (większość zmęczona rozrywkami dnia poprzedniego). Obiekt do połowy wypełniali widzowie. Zajmowali się gryzieniem ziaren słonecznika i monotonnym pokrzykiwaniem. Czernomorec miał również swoich fanatyków, którzy siedzieli w ok. 80-osobowej grupie w oddzielnym sektorze. Mieli nawet kilka flag, w tym jedną (!) z „celtką”.

Trudno powiedzieć, na czym polegał ich doping, bo siedzieli za daleko, byśmy mogli cokolwiek usłyszeć. Nami z kolei zajęli się jacyś umundurowani faceci z karabinami, usadzając nas za jedną z bramek. W przerwie meczu przyszła do naszego sektora bardzo miła starsza pani, jak się okazało – mama Andrzeja Michalczuka, którą gorąco powitaliśmy.

Sam mecz nie byt zbyt pasjonujący. Po strzeleniu przez Ukraińców bramki na zegarze wyświetlił się wesoły ludzik wykrzykujący „GOL!”. Był to chyba jedyny radosny (poza obroną rzutu karnego przez Andrzeja Woźniaka) moment tego spotkania. Szkoda, że zakończyło się ono naszą porażką.

Ostatni dzień pobytu na Ukrainie spędziliśmy na zwiedzaniu miasta w towarzystwie przewodniczki. Obejrzeliśmy sanatoria i wille, z których słynęła Odessa, aby wreszcie na koniec pojechać na plażę i choć raz wykąpać się. Na plaży niektórzy okazali się zwolennikami idei naturyzmu, co wzbudzało wśród tubylców mieszane uczucia. l tu nie zabrakło widzewskich akcentów w postaci szalików i czapeczek. Powrót do Polski nastąpił bez żadnych kłopotów.

Warto dodać, że kiedy kołowaliśmy nad Warszawą, Legia rozgrywała swój mecz w Lidze Mistrzów na Łazienkowskiej i mogliśmy oglądać rozjarzony światłami stadion. Choć wyjazd do Odessy wydawał nam się dłuższy czas bardzo egzotyczną przygodą, to w porównaniu z tym, co mieliśmy w przyszłości oglądać jadąc do Bukaresztu, był zupełnie zwyczajny.

Mimo to, warto było wybrać się nawet nad Morze Czarne, by potwierdzić świętą zasadę: WIDZEW – YOU’LL NEVER WALK ALONE!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x