Relacja z meczu Legia Warszawa – Ruch Chorzów PP 24.04.2012

25 kwietnia 2012, 13:56 | Autor:

Emocje związane z rozgrywkami o Puchar Polski sezonu 2011/2012 dobiegły końca. Trofeum wywalczyli piłkarze warszawskiej Legii, którzy w finale rozegranym w Kielcach 3:0 pokonali Ruch Chorzów.

Perypetie związane z finałowym pojedynkiem zaczęły się już kilka tygodni wcześniej. Organizator, czyli Polski Związek Piłki Nożnej, nie potrafił przez rok zaklepać miejsca, gdzie o puchar mięli powalczyć finaliści. Po przebojach związanych z organizacją Superpucharu, rzekomo nie nadającym się Stadionem Narodowym i całym brakiem jakichkolwiek zdolności organizacyjnych (poza umiejętnością organizowania lewej kasy) działaczy PZPN, nie potrafiono także udźwignąć i tego wyzwania.
Po tym, jak upadły koncepcje wrocławsko-gdańskie, a Bydgoszcz z wiadomych względów odrzucono na starcie, jakimś cudem znalazł się chętny do goszczenia finalistów. Miastem tym okazały się Kielce, gdzie chociaż odległość była satysfakcjonująca.
Tuż po tym, gdy okazało się, że w finale zagrają ze sobą Legia oraz Ruch, zaczęły się organizacyjne narady, mające na celu ustalenie logistycznych rozwiązań w dniu meczu. Zgodnie z postanowieniami kibice obu klubów mięli otrzymać po 3100 biletów; chorzowianie mięli usiąść w miejscu, gdzie znajduje się „młyn” Koroniarzy, warszawianie na przeciwko, za drugą z bramek. Jeszcze wcześniej sprytnym patentem umożliwiono „Wielkiemu CWKS-owi” w ogóle pojawienie się w Kielcach. Wszak na Legionistach wisiał zakaz wyjazdowy na mecze Pucharu Polski za wydarzenia bydgoskie. Jednak kochająca „L” władza znalazła sposób na obejście własnych (!) restrykcji – w siedzibie PZPN odbyło się tajne „losowanie”, po którym Legia została symbolicznym gospodarzem meczu, a tym samym zakaz wyjazdowy dla kibiców ze stolicy nie miał zastosowania :-)

Nie mniejsze kłopoty mięli też fani „Niebieskich”, którym widmo zakazu finałowego zeszło z oczu dopiero na 5 dni przed wyjazdem, po czwartkowej „Komisji Ligi”. Chorzowianom pozostało więc bardzo mało czasu na organizację tego wyjazdu. Miało to bardzo duży wpływ na fakt, iż finalnie nie zdołali oni wykorzystać pełnej puli 3100 wejściówek na własne sektory. Swoje dołożyły też obostrzenia klubu, który po wydarzeniach z derbów Śląska wziął organizację wyjazdu do Kielc na swoje barki. Na skutek restrykcji działaczy bilet otrzymać mogli jedynie posiadacze chorzowskich kart kibica, co natychmiast mocno obniżyło możliwości wspierania Ruchu zgodowiczom. Wyrabianie kart zablokowano i duża liczba Widzewiaków, ostrzących sobie zęby na ten pojedynek, musiała obejść się smakiem. Mały wpływ miały też wysoka cena wyjazdu oraz niefortunny termin rozgrywania spotkania – wtorek, godz. 18:00- lecz wymówek w takim dniu być nie mogło.

Obie ekipy do stolicy woj. świętokrzyskiego wybrały się pociągami specjalnymi. Legioniści – trzema, „Niebiescy” – dwoma. Pierwszy skład odjechał ze stacji Chorzów-Batory przed południem, drugi jakieś 40min po nim. Kibole, po dotarciu do celu, przesiedli się do autobusów i tak dojechali pod bramy „Areny Kielc”.

Wejście chorzowskich fanatyków odbywało się w miarę sprawnie i grupa szybko pokonywała kołowrotki. Zaraz za nimi każdy wyjazdowicz otrzymał okazjonalną, niebieską koszulkę, z napisem „Blue Life”. Na szczęście obyło się bez tradycyjnego weryfikowania danych z listą imienną, co znacznie polepszyło kwestię dotarcia na trybuny.
Nieco gorzej proces przejścia na drugą stronę bramek przebiegał po „warszawskiej stronie obiektu”. Fani Legii na swoje sektory wchodzili bramą, która na co dzień „służy” kibicom gości podczas ligowych wyjazdów na Koronę. Można więc uwierzyć im na słowo, że przeżywali sceny, których po prostu nie da się spokojnie znieść. Teoretyczni gospodarze finału mięli też problemy z oprawą, której ostatecznie nie udało im się wnieść na trybuny. Powodem odmowy ze strony delegata miało być zagrożenie schowania się pod sektorówką i następnie odpalenia środków pirotechnicznych. To się pan działacz zdziwił…ale o tym za chwilę.

Na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego Siejewicza kibice Ruchu w komplecie znajdował się już na stadionie. W przeznaczonych dla nich sektorach oraz na tzw. miejscach neutralnych (do zakupu biletu na nie nie była wymagana karta kibica Ruchu) znajdowało się łącznie ok. 3200 fanatyków, w tym: ok. 190 Widzew, 70 – Slovan, 6 – Brno oraz delegacje Elany i Iglopoolu. Po drugiej stronie Legioniści jeszcze w zaledwie ok. 2/3 z powodu przebojów z wchodzeniem. Natomiast na pozostałych częściach obiektu, nie licząc kiboli z Warszawy i Chorzowa, pustka i świecące puste krzesełka. Proponujemy następny finał rozegrać w sylwestra, a bilety sprzedawać w tej samej cenie, ale w euro lub funtach – zainteresowanie będzie jeszcze lepsze!
Mecz poprzedził standardowo odgrywany przy takiej okazji hymn państwowy, który odśpiewali fani z Warszawy, a kibice „Niebieskich” ograniczyli się do braw oraz okrzyków „Górny Śląsk” kiedy taśma zatrzymała się (jeszcze w przerwie między refrenem, a pierwszą zwrotką kilkudziesięciu chorzowianom wyrwało się wykrzyczane przywiązanie do swojego regionu, ale od razu umilkło słysząc, że to nie koniec hymnu).
Zaraz po rozpoczęciu zawodów obie grupy zaczęły głośny doping dla swoich piłkarzy. W początkowych minutach Legioniści rozwinęli starannie namalowany transparent o treści „Obrońcy Pucharu”, który był ich stałym motywem podczas oprawy wtorkowego widowiska. Wkrótce po tym z warszawskiego sektora zaczęły płynąc cieszące oko obrazki. Odpalono sporej ilości pirotechnikę: głównie świece dymne w klubowych barwach + stroboskopy oraz stały element meczu po obu stronach: petardy hukowe.

W odpowiedzi także i w niebieskiej części stadionu pojawiły się „świeczki”: ognie wrocławskie i kilka rac + wspomniane już „achtungi”. Chwilę po tym nastąpiła eksplozja radości w warszawskich sektorach, bowiem już w 8min gola zdobył Ljuboja. Strzelona bramka podcięła nieco skrzydła kibolom Ruchu dając jednocześnie kopa rywalom. Od tego momentu także i piłkarze z Chorzowa sprawiali wrażenie, jakby nie wierzyli w możliwość odrobienia strat, a przecież pozostawało jeszcze 80min meczu!
Pod koniec pierwszej połowy Legioniści ponownie schowali się za transparentem i chwilę po tym odpalili kolejną porcję piro. I znów, niczym deja vu, zaraz po tym stołeczna drużyna zdobyła bramkę po strzale Radovicia z bliskiej odległości. Mecz świetnie ułożył się dla Legii, a podwyższenie tuż przed przerwą było niemal gwarantem powodzenia. Zwłaszcza, że jedenastka Ruchu prezentowała się tego wieczora fatalnie.

Obraz gry w wykonaniu Ślązaków poprawił się nieco w drugiej połowie, ale paradoksalnie, gdy „Niebiescy” zaczęli w końcu stwarzać zagrożenie pod bramką Kuciaka, to przeciwnik strzelił po raz trzeci i było po zawodach! W tym momencie sektory chorzowian zdały sobie już sprawę, że nie uda się przywieźć pucharu do domu i olewając wynik skupili się na jak najlepszym dopingu. W ruch znów poszło sporo rac oraz bardzo duża liczba wybuchających tu i ówdzie „achtungów”. Chorzowianie zaprezentowali także transparent o treści: „Bo gryfnie jest paczeć, jak chopcy w bal grajom, i walczom o berło, korona i tron”. Wypełnieniem tego były zdjęte i złączone ze sobą wspomniane wcześniej finałowe koszulki.

Po trzecim golu także Legioniści dali popis pirotechniczny. Poza wszystkimi rodzajami „świeczek” odpalili oni także wyrzutnie fajerwerków! Niektóre z nich dumnie wystrzeliły w niebo, a inne z kolei odbijając się od dachu niemal nie spaliły kibolom własnego płótna ;-) Tak, czy owak, efekt robił piorunujące wrażenie i ogromna masa pirotechniki w obu sektorach każdego tradycjonalistę ultrasowego musiała bardzo ucieszyć. Mniej ucieszył zadymiony stadion arbitra, który na kilka minut zmuszony był zatrzymać zawody.

Na boisku do końca rządzili już warszawianie, a bezradny tego dnia Ruch nie mógł na to nic poradzić. Mimo to, fani spod znaku „eRki” przez ostatni kwadrans ruszyli z bardzo dobrym dopingiem i chociaż oni zaprezentowali moc. Oczywiście śpiewy byłyby znacznie głośniejsze, gdyby to chorzowianie prowadzili z rywalem trzema bramkami, wszak przy ilości 3 tysięcy kibiców, ogromną cześć stanowią tzw. pikniki, u których fanatyzm przy tak dotkliwej porażce nie miał prawa się obudzić.

Ostatecznie puchar drugi rok z rzędu jedzie do stolicy. Ruch, jako finalista, będzie mieć przywileje zwycięzcy, gdyby Legia zdobyła mistrzostwo. Europejskie puchary są więc już tuż tuż, a nie zapominajmy też, że „Niebiescy” mają szansę zrewanżować się „Wojskowym” za Kielce i wyrwać im ligowy tron.

Podsumowując, finałowy mecz w będących tego dnia istnym „miastem policyjnym” Kielcach, zapamiętany będzie głównie za to, co stworzyli kibice. Na 2 miesiące przed komercyjną szopką zwaną UEFA Euro 2012 fani obu ekip udowodnili, że „jeszcze Polska nie zginęła”, że jeszcze w ludziach tkwią pokłady fanatyzmu. Oby nie zgasły, kiedy cyrk związany z mistrzostwami się skończy, kiedy fryzjerki wrócą do strzyżenia, gospodynie domowe do prania i sprzątania i byle „janusz” nie spojrzy na piłkarski stadion, a z „Biedronek” znikną piłki, trąbki i zestawy do malowania twarzy. Kiedy pies z kulawą nogą nie zainteresuje się szarą, polską piłką fanatycy będą bardzo potrzebni!

 

Ryan