S. Chałaśkiewicz: „Widzew to klub, dla którego zostawiłem serce”

3 kwietnia 2018, 18:51 | Autor:

Choć w Widzewie nie grał zbyt długo, przez starszych kibiców wciąż jest bardzo dobrze wspominany. Dziś zajmuje się pracą z młodzieżą i komentowaniem meczów, jednak losy łódzkiego klubu wciąż leżą mu na sercu. W długiej rozmowie z WTM o swojej karierze opowiedział Sławomir Chałaśkiewicz.



– Jest pan łodzianinem. Pierwsze kluby w pana karierze również były z Łodzi. Czy przyjście do Widzewa było spełnieniem jednego z piłkarskich marzeń?

– Na pewno spełnienie i duże wyróżnienie, bo do Widzewa nie trafiali przypadkowi zawodnicy, tylko bardzo mocno wyselekcjonowani. Drużyna była budowana na takiej zasadzie, że szukano jak najlepszych graczy, którzy pasowaliby do klubu charakterem i umiejętnościami.

– Przed pana przyjściem do Widzewa odeszła część piłkarzy, którzy zdobywali mistrzostwo: Włodzimierz Smolarek, Roman Wójcicki, Krzysztof Surlit. Skład jednak cały czas był mocny. Jak pan wspomina szatnię w tamtym czasie?

– Budziła respekt i podziw. Było tam wielu piłkarzy, którzy mieli bogatą karierę, z których można było brać przykład. Jeżeli wchodziło się do takiej szatni, człowiek czuł się wyróżniony, że może uczestniczyć w treningach z takimi graczami. Teraz rzadko się zdarza, żeby tylu dobrych zawodników grało w jednym klubie.

– Przyszedł pan jako napastnik i w pierwszym sezonie w Widzewie strzelił pan cztery bramki. Teoretycznie można by uznać, że to nie jest dobry wynik. Jednak najlepszy strzelec w tamtym sezonie, Leszek Iwanicki, zdobył sześć goli. Widzew grał wtedy bardziej zespołowo i nie było w tamtym składzie typowego egzekutora w typie Marka Koniarka?

– Ja jestem troszkę innym typem zawodnika niż Marek Koniarek. Marek był typowym środkowym napastnikiem, ja częściej grałem na skrzydle. Więcej pracowałem dla drużyny, strzelałem bramki, ale i wypracowywałem sytuacje. Myślę, że moja rola w zespole była inna niż Marka.

– W drugim sezonie trenerem Widzewa był Orest Lenczyk. Czy już wtedy nestor polskiej piłki przykładał dużą wagę do przygotowania fizycznego?

– Tak. Przygotowanie fizyczne było bardzo ważne w tamtym okresie. Zresztą wielu trenerów przykładało do tego wagę i trenowało pod tym kątem. Trener Orest Lenczyk był jednak troszkę inny. Wymyślał różne rzeczy, które czasami nie były związane z piłką, by poprawić motorykę i siłę.

– Zajęcia u trenera Lenczyka panu nie przeszkadzały. Powiedział pan kiedyś, że był pan bardzo „fit” piłkarzem jak na tamte czasy.

– Nigdy nie narzekałem pod tym względem. Lubiłem pracować na treningach, bo wiedziałem, że to jest dla mnie podstawa. By grać dobrze w piłkę, to trzeba ciężko pracować podczas zajęć. Dlatego to mi nie przeszkadzało. Efekty tej pracy były widoczne później na boisku.

– Biorąc pod uwagę tamte czasy, rzadko się zdarzało, by piłkarze tak podchodzili do zajęć. Po latach niektórzy wspominają, że po treningu szli na jedno czy dwa piwa, a pan dbał o żywienie i podejście do sportu.

– Przede wszystkim to, jak się prowadziłem i jak trenowałem pozwoliło mi długo grać w piłkę. Zakończyłem karierę w wieku 41 lat bez żadnej poważniejszej kontuzji. Pomogło mi to też grać w Bundeslidze.



– Po trzecim sezonie w Widzewie odszedł pan na dwa lata do Śląska Wrocław, a następnie wrócił na Piłsudskiego. O tym powrocie, pierwszym do Widzewa, zadecydowała tęsknota za Łodzią, czy też przeważyły inne aspekty?

– Ja z Łodzi nie chciałem odchodzić. Tak się potoczyły losy, że wrócił trener Waligóra, który nie za bardzo na mnie stawiał. Po jednej osobistej rozmowie stwierdziłem, że to nie ma sensu. Wiedziałem, że jeżeli mam się rozwijać, muszę iść tam, gdzie będę mógł grać, a nie siedzieć na ławce. Po dwóch latach, kiedy Widzew najpierw spadł, a później awansował do pierwszej ligi, złożono mi propozycję, więc się nie wahałem. Od razu wiedziałem, że chcę wracać. To jest klub, dla którego zostawiłem serce. Jestem z Łodzi, zawsze chciałem grać w Widzewie i dlatego wróciłem bez zastanowienia.

– Po awansie Widzewa w kuluarach mówiono, że dobrze byłoby powtórzyć sukces Ruchu, który po powrocie do pierwszej ligi zdobył mistrzostwo. Ostatecznie skończyliście sezon na trzecim miejscu.

– Zabrakło troszeczkę w końcówce sezonu. Straciliśmy kilka punktów i to zadecydowało, że zajęliśmy tylko trzecie miejsce.

– Indywidualnie sezon dla pana udany – strzelenie sześciu bramek i transfer do Hansy Rostock, gdzie świętował pan awans.

– Udało mi się wyjechać za granicę. Kiedyś były inne czasy niż teraz. Nie wyjeżdżało się w wieku dwudziestu lat, tylko trzeba było mieć przekroczony limit wiekowy, 29 lat. Ja ten warunek spełniałem i mogłem wyjechać. Później świętowałem awans do Bundesligi i przez trzy sezony grałem w najwyższej niemieckiej lidze.



– Często się mówi, że jak polski piłkarz przechodzi do zagranicznego klubu i dobrze tam gra, to przeciera komuś drogę. Można więc powiedzieć, że przetarł pan drogę Sławomirowi Majakowi.

– Na pewno jest inaczej, gdy przyjdzie piłkarz z Polski i pokaże, że jest lepszy od graczy niemieckich. Na takiej zasadzie były robione transfery. Nie brano zawodników na „sztukę”, tylko gdy kogoś ściągano, to musiał on być lepszy od tego, którego zespół miał. W Hansie spędziłem sześć lat, pokazałem, że my Polacy też coś potrafimy, że ciężko pracujemy na treningach. Do Rostocku trafił też Kubala. Andrzej Szulc był na testach, jednak miał kontuzję i musiał wrócić. Mirek Myśliński również był testowany. Myślę, że pierwsze kroki, które ja zrobiłem, spowodowały, że inni mieli trochę łatwiej.

– Po sześciu latach w Niemczech po raz drugi wrócił pan do Widzewa. Ten powrót do Łodzi za kadencji trenera Łazarka ciężko zaliczyć do udanych. Tylko trzy spotkania, nie godził się pan na rolę rezerwowego, choć w tamtych czasach też to było rzadko spotykane. Chciał pan grać piłkę, a nie czekać na kolejną pensję z klubu.

– Dokładnie. Miałem taki charakter i znałem swoją wartość. Wróciłem z Bundesligi, wydawało mi się, że mogę pomóc temu zespołowi w walce o najwyższe cele. Jednak trener Łazarek był innego zdania. Przyszedł do klubu po drugiej kolejce, z tego co pamiętam, po porażce z Radzionkowem. Powiedział, że ja u niego nie będę grał, i że będzie stawiał na reprezentantów i młodych piłkarzy. Reprezentantów wtedy nie było, chyba tylko Tomek Łapiński i Rafał Siadaczka. Co miałem robić, siedzieć i patrzeć? Zadzwoniłem do Niemiec, pojechałem na testy, bo miałem już swoje lata. Nie byłem dla nich za stary, żeby grać i grałem tam pięć lat. Z Babelsbergiem wywalczyliśmy historyczny awans do drugiej Bundesligi. Wcześniej ten klub nigdy takiego wyniku nie osiągnął. Przyczyniłem się mocno do tego sukcesu. Szkoda było, że nie mogłem grać dalej w Widzewie, ale czasami tak się życie piłkarza układa. Ja wolałem grać w piłkę, niż siedzieć na ławce i tylko „kasować”.

– Po Babelsbergu trafił pan do Kassel, gdzie miał pan swój najlepszy sezon strzelecki – 23 bramki.

– I tylko dwadzieścia osiem asyst…

– Nosili tam pana na rękach.

– Tak było. Zresztą wszędzie, gdzie grałem, kibice bardzo dobrze mnie wspominają. W Łodzi, we Wrocławiu czy później w Rostocku. To samo było w Babelsbergu. Do Kassel wyjechałem jak miałem prawie 40 lat. Na początku tam też mówiono: po co takiego piłkarza zatrudniają, my chcemy grać o awans. Szybko zmienili zdanie i później nie widzieli składu beze mnie. Mam tam dużo znajomych i cały czas wspominają to, że zaskoczyłem wszystkich. Liczby nie kłamią, strzelić 23 bramki i mieć tyle asyst, obojętnie na jakim poziomie się gra, to jest wyczyn. Dodatkowo grałem tam przeciwko dużo młodszym zawodnikom. Wie pan, to jest czwarta liga, ale to nie znaczy, że ci piłkarze nie biegają i nie walczą. Jest odwrotnie. Tam jest dużo większa walka i więcej biegania. Trzeba dostosować się poziomem do tej klasy rozgrywkowej. Wszyscy byli zaskoczeni, że ja, piłkarz, który grał w Bundeslidze, nie przyszedł tylko „kasować”, a wziął grę na siebie. Pamiętam mecz o awans, który graliśmy z Darmstadt. Wygraliśmy 4:3, strzeliłem dwie bramki. Pociąg, który przyjechał po nas, z pięcioma tysiącami kibiców, musiał stanąć gdzieś na poboczu, bo tak go rozbujali, że nie mógł jechać. Taka była radość. To są niezapomniane chwile. Mam taki charakter. Zawsze chciałem grać, kochałem ten sport i podporządkowałem temu wszystko.



WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2

Subskrybuj
Powiadom o
7 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zygmunt
6 lat temu

Pamiętam Chałasia, także z tego powodu, że nigdy nie miałem problemu z odróżnieniem go od innych piłkarzy Widzewa na moim starym, czarno-białym TV, a to dzięki jego białej, długiej czuprynie – przynajmniej do czasu przyjścia Miąszkiewicza :-). Był całkiem dobrym piłkarzem, „zadziorą”, chociaż wrostem się nie wyróżniał, nie uciekał przed rosłym rywalem. Szkoda, że po powrocie do ekstraklasy w ’91, odszedł z Widzewa już po jednym sezonie, kiedy zaczęła się tworzyć naprawdę niezła paczka. Ale wtedy były takie czasy, jak ktoś miał szanse to uciekał na piłkarskie saksy na zachód.

Jura
Odpowiedź do  Zygmunt
6 lat temu

Miąszkiewicz miał krótkie włosy ;-)

Zygmunt
Odpowiedź do  Jura
6 lat temu

Racja :-), ale był takim samym białasem jak Chałaś i Wiesiu Cisek. Tyle, że Cisek był słusznej postury a Chałaś i Miąszkiewicz drobnej, więc trudno ich było czasami odróżnić. W ogóle jak pamiętasz, wtedy wielu podstawowych graczy z formacji ofensywnej miało średnią wzrostu ok. 170 cm (Chałaś, Miaszkiewicz, Bogdan Jóźwiak, Leszek Iwanicki). Kosowski to był gigant między nimi :-).

Dino1969
6 lat temu

Przweciez to strzelec zwycieskiej bramki z legła na ł3 , pierwsze zwyciestwo widzewa w stolicy…

Darudes
6 lat temu

Bardzo przyjemny wywiad, aż szkoda że tylko 2 strony ;) Jak to stwierdził Sławek, Widzew powinien stać byłymi pilkarzami, którzy w dalszej czy też swieższej historii, budowali sukcesy Widzewa. Stanowili o jego sile, byli indywidualnie najlepsi, ambitni zdolni I waleczni a tworząc zespół, stanowili monolit, ścianę nie do przejścia I nie do rozbicia. Sławku 100% racji. Właśnie takich charakternych ludzi jak Ty, Widzew potrzebuje. Obecnej drużynie jeszcze wiele brakuje, jeszcze wielu odejdzie z zespołu I wielu przyjdzie, przed nimi bardzo dużo pracy, ale trud czasem się „opłaca” a sukcesy są na wyciągnięcie ręki :) Widzew się odradza, proces budowy jest… Czytaj więcej »

Widzewiak
Odpowiedź do  Darudes
6 lat temu

Stare miasto ;)

6 lat temu

Ja Go pamiętam z sezonu 88/89, z racji tego że to był mój pierwszy, gdy zacząłem jeździć na mecze. I paradoksalnie w przegranym meczu ze Śląskiem (1-2) ten Gość, zapadł mi najbardziej w pamięć (chodził na skrzydle jakby miał motor ;)). Piłkarze, mimo że mecz przegrany, dostali gromkie brawa. Z nadzieją czekałem na rewanż, a tu zonk. Chała wylądował w Śląsku i do tego załadował nam bramkę w końcówce meczu. Nie mam do niego żalu (taki zawód), ale do ówczesnych działaczy, trenerów, już tak. Jak można było się pozbyć takiego gracza?

7
0
Would love your thoughts, please comment.x