TKzM: „Dwa światy”

22 maja 2017, 11:08 | Autor:

twardy kibol z młyna

Skończył się gorący, derbowy czas. To dobry moment, by wydarzenia z poprzedniego tygodnia zebrał w całość i podsumować jak należy. A nikt nie zrobi tego lepiej, niż „Twardy Kibol z Młyna”. Zgadzacie się z jego refleksjami?

„Dwa światy”

Derby – to piękne słowo, po którym od razu robi się ciepło i krew przyśpiesza w żyłach. Wiele mogło się wydarzyć podczas tego dnia, na co głównie liczyli „Przystankersi” z al. Unii. Dlatego przed meczem wywołali gównoburzę w Internecie o brak zgody zarządu Widzewa na ich wpuszczenie na trybuny. Zaraz pojechali zmasowaną ofensywą na kibice.net, utworzyli oficjalną bieda-grafikę na Facebooku (z błędem gramatycznym, a to oznacza za mało zajęć w Cosinusie) i rozpoczęli ujadanie na innych portalach.

Widzewiacy tym razem dosyć przytomnie zareagowali i szybko przypomnieli TEN ARTYKUŁ, udowadniając słusznie, że to „Przystankersi” zapoczątkowali lawinę z niewpuszczaniem gości na derby, która trwa do dziś. Zaraz się naczytaliśmy w Internecie że się boimy ŁKS-u, że się boimy widoku palonych flag itp. itd. Oczywiście żaden z tych ujadających ojszczańców nie zająknął się nawet nad tym, czy może boimy się ich wpuścić, bo swoim dopingiem poniosą piłkarzy do zwycięstwa na wrogim terenie. Wiemy bowiem zarówno my jak i oni, jak wygląda wsparcie trybun na ŁKS, czyli występ „Od przedszkola do Opola” w młynie gimnazjalistów, wspartym piętnastoma gamoniami w groźnych bluzach z przekreślonymi herbami Widzewa, Ruchu, Wisły i Elany, dyrygowanym przez „Rodowitego Łodzianina” z Chechła – mieszanka wybuchowa!

Oczywiście szkoda, że ich nie było – głównie z tego powodu, iż:

– nie zobaczyli atmosfery prawdziwego święta piłki nożnej, którego u siebie nie doświadczyli i pewnie nie doświadczą już nigdy
– nie zobaczyli trybun wypełnionych po brzegi
– nie zobaczyli kilkunastu tysięcy ludzi ubranych w barwy swojego klubu
– nie zobaczyli kilkunastu tysięcy ludzi z szalikiem na meczu
– nie zobaczyli więzi łączącej kibiców z zawodnikami swojej drużyny, bez gróźb i wyzwisk
– nie zobaczyli tysięcy (!) dzieci na meczu piłki nożnej, wpatrzonych zarówno w boisko, jak i trybuny

A to wszystko nie w Poznaniu, nie w Lyonie, czy Madrycie, ale zaledwie kilka kilometrów od ich przystankowej wiaty przy Dworcu Łódź Kaliska – w nowym Sercu Łodzi przy al. Piłsudskiego 138. Tak naprawdę powinni nam dziękować, że tu nie weszli, bo trauma, jakiej by doświadczyli, nie pozwoliłaby im dojść do siebie przez kilka kolejnych sezonów. Wydaje mi się, że pomyśleliby podczas meczu, że to jakiś sen na jawie i że to nie może się dziać, w jak twierdzą przecież, mieście, w którym oni mają niby dominację, a my tylko zwozimy ludzi z fabryki „Gilletta”, z fan clubów i Widzewa Wschodu.

W tym miejscu warto jednak zastanowić się nad jeszcze inną rzeczą. Otóż co pomyśleli sobie piłkarze ŁKS, którzy mieli to szczęście zagrać derby na naszym stadionie? Czy Radionow nie pomyślał sobie: „Czy ja gram w klubie w tym samym mieście?” lub „Czy ja gram w tym odpowiednim klubie?” czy inni zawodnicy AP, nie utożsamiający się z patologią, nie doszli do wniosku, że al. Włókniarzy przedziela miasto na dwie strefy? Gdzie w jednej grasują zombi, a w drugiej istnieje alternatywna rzeczywistość? Spróbujcie sami wczuć się w takie zjawisko. Gracie w ŁKS (sorry, ale to konieczne by móc to sobie wyobrazić) i na zbiórkę podjeżdża wam zgraja dzieci, z tymi piętnastoma groźnymi w bluzach, których kojarzycie już z meczów u siebie i żegnają was oni TAK, a później zaczynacie mecz osiem kilometrów dalej i jest TAK. Szczerze? Miałbym doła jak skurwysyn przez długi czas i nie myślałbym o niczym innym, jak o ucieczce jak najszybciej spod wiaty. I ta świadomość pociesza mnie po remisie w derbach u siebie.

„Przystankersi” po „żywiołowym” pożegnaniu swoich piłkarzy udali się na Piotrkowską i podczas. gdy trwał nasz mecz, rozsiedli się w słynnym ogródku w Kebab House, w którym siedzieli zawsze, do czasu, gdy nie tak dawno temu zostali stamtąd i nie tylko stamtąd przegnani przez widzewiaków w bardzo spektakularny sposób. Jak widać odwaga pozwoliła im tam wrócić dopiero pod eskortą policji, gdy wiadomo było, że Widzew nie ma opcji się tam dostać. Czy w ten poderbowy weekend ełkaesiacy byli znów obecni w Kebab House odpowiedzcie sobie sami. Doliczając do tego cud, który uratował ich na autostradzie od wpierdolu stulecia można przyjąć, że nie mają tam zbyt dobrych nastrojów. Na całe „szczęście”, ŁKS podpalił naszą flagę na jakże prestiżowym wyjeździe na Motor Lubawa, dzięki czemu nie będą znów musieli jechać na wyjazd już do końca sezonu, a mieli przed sobą arcyciekawą, zapewne pełną niespodzianek trasę do Elbląga oraz zawsze ciekawe podróże do Warszawy. Pozbawili się jednak jednocześnie możliwości pomocy swoim piłkarzom w końcówce sezonu, co już w Elblągu odbiło się dla nich czkawką.

Na koniec brawo dla „Ultras Widzew” za podjęcie bardzo trudnej decyzji, z punktu widzenia wizerunkowego, czyli rezygnacji z głównych opraw podczas derbów dla dobra walki o awans przy wsparciu kibiców. Narazili się wszystkim kibolom-prawilniakom w Polsce, którzy wieszają teraz psy na nich, że to i tamto się sprzedali i w ogóle. I tu wracamy do punktu wyjścia – „Przystankersi” liczyli przed derbami, że Widzew sam sobie na ostatniej prostej strzeli w łeb i rozdupcy mecz, wysypując się do sektora przyjezdnych, rozdupcy stadion, odpali 100 kg pirotechniki, podpali krzesełka, wyłapie walkowera i zamknięty obiekt do końca sezonu. Ultrasi jedną decyzją zniweczyli cały ich plan, dlatego nie należy dziwić się tej nagonce, której w Internecie przewodzi patola z ŁKS. Miłość do swojego klubu ma większą siłę, niż uczucia anty. Już niedługo wyjdzie, czyje będzie na wierzchu i nawet sędziowie mogą „Rycerzom Wiosny” już nie pomóc.

PS. O policji, to już nawet nie chce mi się pisać w tym felietonie, bo są bardziej zesrani niż ŁKS.