W. Stawowy: „Nasza gra, to nie będzie walc ani tango, tylko heavy metal”

4 grudnia 2014, 20:03 | Autor:

Wojciech_Stawowy

– Mówiąc o nadszarpniętym charakterze daje Pan do zrozumienia, że tacy piłkarze, jak np. Kasprzak, Rybicki czy Nowak będą bardziej na cenzurowanym, bo spadli z jednej ligi,  a teraz mogą spać z kolejnej?

– Nie, to że drużyna spada z ligi nie musi oznaczać winy piłkarzy. Na spadek składa się wiele czynników. Tych piłkarzy, których Pan wymienił, ja akurat bardzo cenię, choć wymagam od nich, by mieli tą ambicję i chęć zrehabilitowania się.

– Ceni Pan na pewno Mariusza Rybickiego, którego chciał sprowadzić do Cracovii.

– Dwa lata temu za wszelką cenę chciałem ściągnąć go do Cracovii. Osobiście wtedy do niego dzwoniłem, ale mi odmówił. Powiedział, że chce zostać w Widzewie, co bardzo mi się spodobało. Również w zeszłym sezonie próbowałem sięgnąć po Rybickiego, ale też się to nie udało. Cieszę się, że będę teraz mógł z nim pracować w Widzewie, bo zawsze chciałem z nim pracować. Pytanie tylko, czy on będzie się cieszył, że będzie pracować ze mną. Wyjdzie to „w praniu”.

– Wszyscy obecni piłkarze mają carte blanche? Obserwował Pan mecz z GKS, z Dolcanem się nie udało, ale na pewno oglądał Pan mecze łodzian na wideo. Ktoś z tego składu jest już pewniakiem do pozostania, czy będą oni musieli potwierdzić swoją przydatność?

– Wszystko zaczynamy od nowa i każdy musi być czujny. Skończyła się runda i to wszystko, co się działo do tej pory, przeszło do historii. 8 grudnia zaczynamy nowe rozdanie i nie ma w Widzewie w tej chwili zawodników takich, o których powiedziałbym,  że na pewno zostają lub na pewno odchodzą. Wszyscy mają równe szanse. Mogą mnie do siebie przekonać ci, którzy do tej pory nie mieli szansy gry, ale mogą mnie też zniechęcić tacy, którzy mieli do tej pory pewny skład. Przykładem takiego niechcianego zawodnika był Rok Straus. Był w tzw. Klubie Kokosa, trenerzy go nie widzieli, a u mnie stał się podstawowym piłkarzem.

– Jakaś wskazówka dla piłkarzy, jak przekonać do siebie trenera Stawowego?

– Przede wszystkim pracą i wolą walki, ale nie mogą robić nic sztucznie. Cenię sobie naturalność w piłkarzach, chciałbym, żeby byli sobą. Jeśli ktoś będzie chciał robić coś na pokaz, to bardzo szybko wyjdzie to na jaw.

– Dziesięć dni, to nie jest za krótko?

– Nie jest. Ja nie przychodzę do ludzi, którzy grają w golfa i ciężko będzie mi ocenić, czy dany zawodnik dobrze uderza kijem w piłeczkę i czy umie trafić nią do dołka, tylko przychodzę do futbolu, na czym się znam. Przez moje ręce przewinęła się cała masa piłkarzy i zawodnika, który umie grać i ma charakter, na pewno da się szybko rozpoznać. Trener potrzebuje czasu, by wprowadzić swój styl grania, ale żeby ocenić piłkarza już miesięcy nie potrzeba. Nawet jeśli ktoś ukryje przed nami jakieś braki w cechach charakteru, to wyjdzie to w okresie przygotowawczym i taki zawodnik nie będzie grał. Sam sobie zrobi tym krzywdę.

– Rozmawiał Pan już z Włodzimierzem Tylakiem i Rafałem Pawlakiem? Może Pan liczyć z ich strony na jakieś wskazówki i podzielenie się doświadczeniami?

– Chcę podziękować trenerom, którzy byli tu przede mną, bo to ludzie, którzy starali się, by wszystko w Widzewie funkcjonowało jak najlepiej. Na pewno nie powiem,  że obejmuję zespół źle przygotowany, bez piłkarzy. Powtarzam to, co mówiłem na konferencji, że przejmuje w mojej ocenie ciekawą drużynę złożoną z utalentowanych zawodników.

 Z trenerem Pawlakiem rozmawiałem po meczu z GKS Katowice. Długo, prawie dwie godziny. Nie miałem natomiast jeszcze okazji, by spotkać się z trenerem Tylakiem, ale będę chciał to zrobić, bo dzięki temu będę mógł zebrać informacje na temat drużyny. Choć oczywiście weryfikacja tego, jak wyglądają poszczególni piłkarze, będzie moją autorską. Często jest tak, że jeden zawodnik podoba się danemu trenerowi, a innemu nie. Wspominałem już o Strausie, w Cracovii podobny przypadek był też z Boljevicem, którego przekwalifikowałem z defensywnego pomocnika na napastnika i zaczął on strzelać bramki jak na zawołanie. W Widzewie też może się okazać, że ktoś, kto do tej pory był poza składem, zacznie grać.

– Jeśli chodzi o sprawy przygotowań wszystko jest już zapięte na ostatni guzik? Mamy pełną listę sparingpartnerów, czy jeszcze się tworzy?

– Wszystko mamy praktycznie dopięte, ale trzeba też pamiętać, że jestem w klubie od niedawna i dopiero zaczynam układać wszystko pod własną koncepcję. Kilka rzeczy musimy jeszcze dograć, przede wszystkim sparingpartnerów. Znamy dwóch, bo oni już ujawnili swoje plany. My tego nie podajemy, bo jeszcze ta lista jest kompletowana. Niewykluczone, że zagramy też z Dolcanem, chyba że zmierzymy się z nim na początku ligi, to wówczas nie. Planujemy też spotkanie z Wisłą Płock, a poza tym rozmawiamy jeszcze z kilkoma drużynami. Zagranicą natomiast zagramy cztery gry kontrolne, z silnymi rywalami. Będą tam przebywały zespoły z naszej ekstraklasy, a także inni rywale, też lecący do Turcji. Także na pewno będą to wartościowe sprawdziany.

– Mówił Pan w jednym z wywiadów, że trener jest jak kompozytor.

– Jak ktoś ogląda dobry film, to musi wiedzieć, że ktoś do tego filmu napisał scenariusz i ktoś go wyreżyserował. Jak słuchamy przeboju w radiu, to ktoś do niego napisał słowa i muzykę. Tak samo jest w trenerce. Trener nie może jeździć i podglądać innych, by potem przekładać to na pracę ze swoją drużyną. To, co wychodzi w jednym miejscu, nie musi udać się w innym. Dlatego bardzo ważne jest, by mieć swój autorski pomysł. Ja mogę się poszczycić tym, że wszystko to, co wprowadzałem do taktyki i treningów, wymyśliłem sam. Spędzam nad tym dużo czasu i jestem właśnie takim kompozytorem, który siedzi i pewne rzeczy wymyśla.

Wie Pan już jak będzie brzmieć Pana „łódzki fortepian”?

– Widzew nie będzie kopią Cracovii, czy innej mojej byłej drużyny. Będzie miał on swój rozpoznawalny styl, oparty o grę ofensywną. Jego zadaniem będzie granie tak, by strzelać dużo bramek. Bramki będą dawały nam zwycięstwa, zwycięstwa dadzą nam punkty, a punkty dadzą nam utrzymanie. Ktoś powie, że Stawowy będzie chciał w Łodzi rozgrywać swoją tiki-takę i pykać sobie piłkę. Nie, my musimy szybko zacząć grać w sposób przede wszystkim skuteczny. Mamy bowiem do wykonania konkretne zadanie. Ale oczywiście pewnych swoich fundamentalnych zasad nie porzucę. Piłkarzy Widzewa będzie musiała cieszyć gra w piłkę, dominowanie nad przeciwnikiem i posiadanie piłki. To będzie taki nasz znak firmowy, ale musi mieć to przełożenie na gole.

Jeśli chcielibyśmy przełożyć to na muzykę, to nie będzie to piękny walc, tango czy melodie z filharmonii, tylko heavy metal!

– Jestem w trakcie lektury książki o Pepie Guardioli. Słynny trener krytykuje tzw. tiki-takę, mówiąc, że to „gówno”, a podawanie piłki dla samego podawania, jest bez sensu. U Pana ta liczna wymiana piłki też ma głębszy sens taktyczny?

– Oczywiście, że tak. Nic nie daje drużynie to, że będzie umiała wymienić 20 podań albo mieć w statystyce meczowej posiadanie piłki 72%-28%. W piłce liczą się bramki, a akcje, które mają do nich doprowadzić, muszą być przemyślane i nieprzypadkowe. Jeden trener będzie grał długimi podaniami, żeby szybko znaleźć się pod bramką przeciwnika, ale bez gwarancji, że przy tej piłce się utrzyma. Inny z kolei będzie stawiał na długie posiadanie, żeby zmniejszyć ryzyko straty. Całe clou leży jednak w strzelaniu goli. Jeśli popatrzymy na zespoły prowadzone przez trenera Guardiolę, to tam jest to wszystko świetnie połączone. Bayern Monachium potrafi tak rozgrywać piłkę, by stwarzać sobie okazje i zamieniać je na bramki. Ale potrafi też kilkoma podaniami znaleźć się pod bramką i jej zagrozić. Musi być stosowana arytmia gry, nie może być monotonii. Jak trzeba zwolnić, zwalniamy, jak trzeba przyspieszyć, przyspieszamy.

Dlatego ja się całkowicie podpisuję pod słowami trenera Guardioli, że samo posiadanie piłki, to jest nic. I uspokajam kibiców, że nie będą przychodzili na mecze drużyny, która będzie grała na zasadzie: z lewej do środka, ze środka do prawej, do bramkarza i od nowa. Będziemy grali różnorodnie, nigdy na zasadzie chaosu, tylko według planu.

– Pytałem kilku piłkarzy o pierwsze wrażenia po Waszym spotkanku i często powtarzali jedno słowo: konkretny. Scharakteryzowałby się Pan w ten sposób?

– Ciężko jest mówić samemu o sobie, to nieeleganckie. Wolę być oceniany przez innych. Ale przyznam się szczerze, że dla mnie zawsze najważniejszą oceną mojej pracy, jest ocena piłkarza, który jest ze mną praktycznie przez 24 godziny na dobę. On wie, czy jestem przygotowany do zawodu, jak prowadzę trening, czy jestem profesjonalistą, czy prowadzę higieniczny tryb życia itd. Dla mnie opinia piłkarza, jest najważniejsza i jeśli widzewiacy stwierdzili, że byłem konkretny, to widocznie coś w tym jest.

Piłkarzom mogę powiedzieć, gdy będą czytali ten wywiad, że nie będą mieli ze mną łatwego życia. Oni sobie jeszcze nie zdają sprawy z tego, jak ciężka czeka ich praca ze mną. Nie oznacza to, że jestem osobą dwulicową, tylko wymagającą. Jeśli wszystko idzie w dobrym kierunku, to będą zadowoleni. Niewielki jest odsetek piłkarzy, którzy źle wspominają współpracę ze mną.

– Dzwoniliśmy też do kilku Pańskich byłych podopiecznych, pytając o Pana. Często pojawiała się opinia – to zawodnicy mocno zapamiętali – że jest Pan osobą bardzo religijną.

– Jestem osobą religijną i nigdy nie wstydziłem się o tym mówić. Tak wychowano mnie w domu i dla mnie Pan Bóg jest najważniejszy. Tutaj też liczę bardzo na opatrzność i pomoc. Bardzo bym chciał, żebym z drużyną zasłużył na takie błogosławieństwo. Natomiast to, że jestem człowiekiem mocno religijnym, nie zmienia faktu, że jestem też trenerem i wiem, że czasami współpracuję z zawodnikami o innym wyznaniu. Nie można takim osobom niczego narzucać, tylko je zrozumieć. Saidi miał to do siebie, że raz w roku przez miesiąc pościł i wiele osób chciało na nim coś wymuszać. Ja tego nie robiłem, bo nie miało to wpływu na jego grę. Natomiast jeśli chodzi o szatnię, boisko, to jestem dyktatorem, bo uważam, że w zespole musi być szef, który wyznacza kierunek. Powiedziałem piłkarzom na spotkaniu, że jakby nie wiedzieli, to ich szefem jest ten gość z wąsem.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2 3