W. Stawowy: „Nasza gra, to nie będzie walc ani tango, tylko heavy metal”

4 grudnia 2014, 20:03 | Autor:

Wojciech_Stawowy

Nowy trener Widzewa wniósł swym przybyciem dawno nieodczuwalny powiew optymizmu. Z Wojciechem Stawowym spędziliśmy blisko dwie godziny, by dowiedzieć się, jaki ma plan na łodzian, jakim jest trenerem i przede wszystkim człowiekiem. Wyszła z tego obszerna rozmowa, ale nie wycięliśmy z niej nic, bo szkoda było każdego pojedynczego słowa. Przygotujcie kubek gorącej herbaty i usiądźcie do lektury – naprawdę warto!

– Nie wiemy czy gratulować Panu, czy współczuć. Zadanie ma Pan trudne.

– Myślę, że współczuć można w takich sytuacjach, gdy coś komuś nie wyszło, gdy został oszukany, komuś stała się krzywda. Natomiast ja się bardzo cieszę, że przyszedłem do Widzewa. To klub z wielką tradycją, który jeszcze do niedawna odnosił sukcesy, nie tylko na krajowych boiskach, ale i w rozgrywkach międzynarodowych. Zresztą ta gwiazdka, która jest nad herbem, do czegoś zobowiązuje. Nie jest sztuką objąć drużynę, w której wszystko świetnie się układa, prawdziwym wyzwaniem jest pomóc klubowi, którego dotknęły kłopoty. A te dotykają wszystkich, nikt nie jest z tego zwolniony. Dziś padło niestety na Widzew, ale nie poddajemy się. Wszystkie ręce na pokład i jedziemy z robotą!

– Gdy po meczu z GKS Katowice rzecznik klubu podał nazwisko nowego trenera, wśród kibiców zapanował optymizm. Czuje Pan już rosnący ciężar presji fanów?

– To miło, że kibice jeszcze zanim rozpocząłem pracę, zaczęli wiązać pewne nadzieje z moją osobą, obdarzyli mnie zaufaniem. To nie jest dla mnie presja, tylko wyzwanie, by sprostać tym oczekiwaniom. Jakie te oczekiwania są doskonale zdaję sobie sprawę. Absolutnie nie chcę sobie tutaj punktować, jeśli chodzi o kibiców, nie chcę żeby ktoś posądził mnie o zabawę w kurtuazję. Ale przecież każdy, kto oglądał mecze Widzewa czy przyjeżdżał na ten stadion – a ja przyjeżdżałem wiele razy – to wie, jacy kibice są w Łodzi, jaki ten stadion potrafi być kolorowy i głośny. Jest więc dla kogo grać, walczyć i utrzymać tą I ligę. Potem trzeba myśleć o czymś więcej, bo miejsce Widzewa jest w ekstraklasie.

– Nie tylko kibice tym żyją, ale także media. Dostawał Pan dużo telefonów po tej zapowiedzi pracy w Łodzi?

– Tak, zainteresowanie było spore, ale mnie to specjalnie nie dziwi. Zawsze zmiany personalne, czy to piłkarzy czy trenera wywołują tego typu reakcje dziennikarzy. Jest to ciekawe, dotyczy klubu. Każdemu jednak odpowiadałem, iż dopiero z chwilą oficjalnego objęcia zespołu będę mógł usiąść do wywiadu czy spotkać się z kibicami. To część mojej pracy.

– Podpisał Pan umowę aż na 4,5 roku. To sygnał, że obie strony stawiają na długofalową współpracę.

– Tak, to jest właśnie taki sygnał i tak ta współpraca ma wyglądać. Mam nadzieję, że właśnie tak będzie. Chcemy wspólnie z Prezesem Cackiem i wszystkimi ludźmi, którzy są w klubie i wokół niego, zbudować silny zespół w oparciu o wyselekcjonowanych piłkarzy, których już mamy i tych, którzy wkrótce do nas trafią. Chcemy zbudować silną ekipę, która na nowo zacznie liczyć się w Polsce i będzie dawać radość kibicom. To jednak wymaga czasu, nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Ja nie będę obiecywał teraz złotych gór, bo najważniejsze dla wszystkich ludzi, którym dobro Widzewa leży na sercu, jest zachowanie bytu w I lidze. Jeśli nam się uda to osiągnąć, to będzie to nasz wspólny sukces. Musimy jednak o niego walczyć.

– W Cracovii swojego czasu podpisał Pan 10-letni kontrakt, a odszedł po miesiącu.

– Wówczas to było modne, że trener podpisuje długą umowę i chwilę później już nie pracuje. Odnośnie tej sytuacji w Cracovii do dziś chodzą różne wersje, ale tylko jedna jest prawdziwa. Uważam, że każdy człowiek powinien mieć w życiu zasady, którymi musi się kierować i poza te ramy nie wykraczać. Podpisałem 10-letni kontrakt, bardzo się z tego powodu cieszyłem, bo budowałem naprawdę silny zespół i byliśmy traktowani jako ta drużyna, która do ekstraklasy wprowadziła nową jakość. Chciałem dalej budować drużynę, ale po podpisaniu tej długiej umowy z pewnymi sprawami nie mogłem się zgodzić, zaakceptować ich, jako trener. To nie jest tak, że zostałem z Cracovii zwolniony, tylko sam zrezygnowałem z 10-letniego kontraktu, nie godząc się na pewno sprawy.

– Konkretnie?

–  Konkretnie na kary, jakie zostały nałożone na zawodników, zresztą zupełnie niesłusznie. Stanąłem po stronie piłkarzy i świadomie zapłaciłem za to posadą. Gdybym tego nie zrobił, pewnie mógłbym spokojnie tą umowę wypełniać, ale wtedy gryzłoby mnie sumienie, że zrobiłem coś wbrew swoim zasadom. A tego nie zrobię nigdy. Jeśli mam swoje zasady, to będę się ich sztywno trzymał. Oczywiście z każdym mogę na dany temat rozmawiać, wymieniać się argumentami i jestem otwarty na konstruktywną krytykę. Nie jestem jednak typem trenera, który za wszelką cenę trzyma się posady. Niektórzy mówią, że zostałem wyrzucony z Cracovii, a ja, mając tzw. ciepłą posadkę, to wszystko zostawiłem.

– Czuł się Pan oszukany przez działaczy „Pasów”?

– Inaczej się umawialiśmy, a inaczej postąpiono. Te złe rzeczy zaczęły się po naszym powrocie ze zgrupowania. Nie chciałem nikogo zastraszać, tylko zapowiedziałem, że albo te bezwzględnie niesłuszne kary zostaną anulowane, albo mnie nie ma. Nie mógłbym inaczej wyjść przed drużynę. Wybrano tą drugą opcję.

– W Widzewie piłkarze mogą więc spać spokojnie, jeśli chodzi o kary?

– Wręcz przeciwnie, ja nie jestem przeciwnikiem stosowania kar. W moich zespołach zawsze była dyscyplina i to się nie zmieni. Tu też będzie specjalny taryfikator. Chodzi o to, że zawodnik musi wiedzieć, za co została nałożona na niego kara. Nie może być to czyjeś widzimisię.

– Negocjacje z Widzewem były długie? Mówiło się o tym, że myślano o zatrudnieniu Pana już wcześniej. Były takie sygnały w poprzednich latach?

– Miałem jeden taki sygnał, bodajże dwa lata temu – niestety się nie udało. Natomiast teraz telefon od Pana Cacka otrzymałem jakieś trzy tygodnie temu. Umówiliśmy się na wstępne spotkanie z Prezesem, porozmawialiśmy. Chcieliśmy się bliżej poznać, Prezes chciał wiedzieć, jak pracuję, jaka jest moja filozofia gry. To jest naturalne, że właściciel chce wiedzieć, kogo ma zamiar zatrudnić, zanim to zrobi. Potem odbyliśmy drugie i trzecie spotkanie – każde było fajne i konstruktywne. Mogę zapewnić, że Panu Cackowi zależy na tym, by w Widzewie działo się lepiej, by tą obecną sytuację zmienić. Myślę, że Prezes się nie obrazi, jeśli zdradzę, że po naszych rozmowach okazało się, że nasze postrzeganie Widzewa, rozumienie zmian, jakie mają nastąpić i wizja piłki, bardzo się ze sobą wiążą. Patrzymy na to bardzo podobnie, a to znamionuje chemię między trenerem a Prezesem.

– To właśnie skłoniło Pana, żeby podjąć pracę w Widzewie? Sytuacja jest trudna, więc była to może również chęć stawienia czoła wielkiemu wyzwaniu?

– Między innymi to, co zauważyłem u Pana Cacka. Ale ważne dla mnie było to, że chciałem czysto po ludzku pomóc. Żal mi jest Widzewa. Żal mi, że klub, który przeze mnie był oglądany, gdy występował w Lidze Mistrzów za czasów Franka Smudy, który zawsze mi się podobał, znalazł się w takiej sytuacji. Jego tradycja i ci kibice na to nie zasługują. A po trzecie, jest to faktycznie dla mnie wyzwaniem, z którym jako trener jeszcze w swej karierze się nie mierzyłem. Nie obejmowałem nigdy drużyny, która byłaby w tak trudnym położeniu. Ale w sporcie nie ma sytuacji niemożliwych. Wszystko jest do zrobienia i ja głęboko wierzę, że Widzew się utrzyma.

– Czyli nie obawia się Pan współpracy z właścicielem? W poprzednich latach kilku trenerów przekonało się, że Pan Cacek bywa trudnym człowiekiem. Pan miał też takie doświadczenia przy Kałuży.

– Oczywiście Pana Cacka znam za krótko, by mówić, że zdarzy się tak lub tak. Natomiast na pewno nie boję się współpracy z żadną osobą, bo nie jestem trenerem konfliktowym. Prezes jest osobą wymagającą, jako szef klubu i jest to rzecz normalna. Opinii na temat różnych ludzi można przeczytać wiele, najważniejsze jest jednak to, co człowiek sam zobaczy. O mnie też krąży pewnie wiele opinii, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Jestem optymistycznie nastawiony do życia, do pracy i do współpracy z Sylwestrem Cackiem. Zresztą, jeśli drużyna będzie dobrze grać, to Prezes będzie zadowolony, a zadowolony Prezes nie będzie z pewnością szukał powodów do radykalnych decyzji.

– Zapowiedź wzmocnień w składzie, wyjazd zagranicę. To wszystko dla kibiców zwiastun poprawy sytuacji finansowej Widzewa. Ma Pan też zapewnienia o konkretnych sumach, jakie będą mogły być przeznaczone na transfery?

– Nie chodzi mi o punktowanie, nie chciałbym, żeby ktoś mi zarzucił, że chcę się w tym wywiadzie przypodobać kibicom. Zresztą mogą się zdarzyć też takie momenty, że kibice będą mnie krytykować – już to przerabiałem. Śpiewano o mnie „Wojciech Stawowy, najlepszy trener ligowy”, a potem nie zostawiano na mnie suchej nitki. Nie chcę też przypodobać się Panu Cackowi, ale chcę wyraźnie podkreślić jedno. To, że Widzew wyjedzie na zgrupowanie zagraniczne wynika wyłącznie z charyzmy Prezesa. Gdyby nie on, nie byłoby i zgrupowań i transferów, bo nie byłoby na to zgody i funduszy. To trzeba docenić, że Prezes godzi się na wzmocnienia i wie, że trzeba się dobrze przygotować. Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie pierwsze słowa Sylwestra Cacka: „Panie trenerze, jeśli chce Pan szybko nauczyć drużynę fajnego grania w piłkę, to musi Pan mieć warunki, jechać na zieloną trawę”. To była jego inicjatywa. Ja nie stawiałem warunków ani odnośnie zgrupowania zagranicą, ani że potrzebuję wagonu nowych zawodników, by utrzymać się w lidze. Takie warunki na pewno sprawią, że przygotujemy się do wiosny lepiej. Wiem też, że będę miał wzmocnienia, a tym samym wyższy poziom rywalizacji sportowej. To się przełoży na jakość tej drużyny.

– Kto będzie za te transfery odpowiadał?

– Zajmujemy się tym wspólnie. Mam asystenta, Krzysia Przytułę, któremu ufam w 100%. Jest Prezes Cacek. Oczywiście już rozmawialiśmy na temat wzmocnień. Ekstraklasa gra mecze do 15 grudnia, a my mierzymy wysoko, więc tam będziemy ich szukać. Ale musimy pamiętać o jednym: to, że my będziemy chcieć danego zawodnika nie oznacza, że on będzie chciał przyjść do nas. Widzew jest w trudnej sytuacji i wielu zawodników, mając perspektywę gry w ekstraklasie, może wybierać taki kierunek. Kibice muszą sobie zdawać sprawę z tego, że to nie jest tylko kwestia funduszy. Nie będą to zresztą zakupy wielkiej ilości piłkarzy. Niech przyjdzie 3-4 znanych zawodników z ekstraklasy, to już będzie dobrze.

–  Celuje Pan więc tylko w 3-4 nowych graczy?

– Celuję w taką liczbę zawodników, z jaką pożegnamy się po dniach 8-17 grudnia. Będzie to okres testu i zobaczymy, kto będzie chciał w tym Widzewie grać. Uważam też, że każdy profesjonalny sportowiec po takim wydarzeniu, jak spadek z ekstraklasy, powinien mieć nadszarpnięty charakter i powinien chcieć jak najszybciej do tej ekstraklasy wrócić, a nie walczyć o utrzymanie w I lidze. Na taką ambicję u piłkarzy będę zwracał uwagę. Jeśli spotkam zawodników bez tej ambicji, to w Widzewie ich nie będzie.

Natomiast uważam, że w zespole jest cała masa utalentowanych zawodników i trzeba z nich po prostu ten potencjał wydobyć. Dlatego nie sądzę, że będzie nam potrzeba więcej jak pięciu zawodników. Oczywiście, jeśli się okaże, że zrezygnujemy z większej liczby piłkarzy, to więcej nowych przyjdzie. Może się też zdarzyć, że oprócz nich dołączą też gracze mniej znani. Wszyscy jednak muszą chcieć grać w Widzewie i mieć świadomość dla kogo grają.

– Jakaś lista graczy, których widziałby Pan w drużynie pewnie już jest. Toczą się jakieś rozmowy? Ktoś jest „przyklepany”?

– Rozmawiałem już z kilkoma zawodnikami i są to ludzie, którzy nie patrzą w pierwszej kolejności na sprawy finansowe, tylko mają świadomość gdzie przychodzą. Widzew to jest marka, to każdy musi wiedzieć. Ich interesuje też to, jak drużyna będzie grać. Oczywiście kwestie finansowe też są ważne, bo to życie każdego z nich, ale nie jest to priorytetem. Natomiast nie ma w dniu dzisiejszym żadnego nazwiska, o którym mógłbym powiedzieć, że jest „przyklepane”. Jak mówiłem, trwają jeszcze rozgrywki w ekstraklasie i nie chcę teraz zawracać piłkarzom głowę takimi sprawami, niech skupią się na futbolu. Wstępne rozmowy sondujące już były i odpowiedzi są pozytywne, ale do konkretnych negocjacji usiądziemy po lidze. Są też gracze, który już mogą podjąć takie rozmowy, ale dają sobie jeszcze trochę czasu na ewentualny sygnał z ekstraklasy.

– Jak chociażby Tomasz Lisowski.

– Na przykład. Dla takich graczy ekstraklasa jest priorytetem i ja to szanuję. Ale oczywiście my też nie będziemy na takich ludzi czekać wiecznie, tylko dajemy sobie czas. 6 stycznia, na pierwszym treningu po przerwie świątecznej, chcę mieć drużynę już w komplecie. To dla mnie bardzo ważne. Oczywiście później też mogą pojawić się ciekawe nazwiska, bo ten ruch się dopiero zacznie. Dlatego też chciałbym prosić kibiców o cierpliwość i zaufanie do tego, co tutaj robimy. Chcemy tą pracę wykonać dobrze, ale na spokojnie. Nie może być tutaj na pokaz jakiejś giełdy nazwisk, żeby kibic mógł powiedzieć: „coś robią”, zamiast mówić, że nie robimy nic. Podchodzimy do tego ze spokojem, a jak już sprawa zostanie załatwiona, będziemy o tym na bieżąco informować.

– Macie w kim wybierać, czy grono jest wąskie? Przewagę na niej mają zawodnicy krajowi czy zagraniczni?

– Mamy listę 30 zawodników, o znanych nazwiskach. Sami Polacy. Jeśli do Widzewa trafi obcokrajowiec, to tylko pod warunkiem, że będzie dwa razy lepszy od Polaka. Chcę uniknąć jednej rzeczy. Chcę, by byli tu zawodnicy, którzy wiedzą, dlaczego na lewej piersi noszą na koszulce herb tego klubu. Myślę, że zagraniczni zawodnicy mniej mogą się z klubem identyfikować. Z Widzewem trzeba się utożsamiać, zżyć z nim i wiedzieć, co dla polskiej piłki zrobił. Musimy być bardzo mocni mentalnie. Oczywiście także silni fizycznie, ale o to i o kwestie piłkarskie się nie boję. Mamy dobrych zawodników o umiejętnościach technicznych. Potrzeba nam jeszcze ludzi z charakterem, którzy nie będą bali się włożyć nogi tam, gdzie trzeba ją włożyć, nie będą kalkulować. To da nam siłę na wiosnę, a wraz z nią skuteczność.

– To piłkarze, o których myśli Pan, że mogą chcieć tu przyjść czy tacy, o których Pan wie, że przyjść tu chcą? Słowem, czy to realna lista, czy lista marzeń Stawowego?

– Są na niej zarówno zawodnicy, o których myślę, że mogą chcieć i tacy, którzy wstępnie dali sygnał, że chcą. Są też tacy, którzy dają sobie czas na sygnał z ekstraklasy. To lista realna, ludzie, którzy mogą do nas trafić. Ja mogę Panu powiedzieć, kogo chciałbym mieć w swoim systemie gry. Chciałbym np. Masłowskiego z Zawiszy, Janotę z Korony czy Paixao ze Śląska, ale czy to jest realne? Musze patrzeć na takich piłkarzy, którzy są realni, a jednocześnie będą wzmocnieniem, a nie tworzyć listy marzeń.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2 3