W. Tylak: „Oczywiście, że mam pomysł!”

16 sierpnia 2014, 22:54 | Autor:

Włodzimierz_Tylak

Drużyna Widzewa przegrała kolejny mecz wyjazdowy, robiąc to we wstydliwy sposób. Momentem świetnie podsumowującym występ widzewiaków była akcja z doliczonego czasu gry, kiedy David Kwiek w 100% sytuacji posłał piłkę kilka metrów nad niemal pustą bramką Sandecji. Po spotkaniu miała miejsce tradycyjna konferencja prasowa, w której udział brali trenerzy obu zespołów. Miała ona dość nietypowy przebieg, bowiem zazwyczaj to miejscowi dziennikarze mają mnóstwo pytań do szkoleniowca gospodarzy, a dziś zasypywany pytaniami był opiekun łodzian, Włodzimierz Tylak.

Nie ma się jednak co dziwić, bowiem jeden punkt zdobyty przez Widzew w trzech spotkaniach, to kompromitacja. My również, wściekli na końcowy wynik, zadaliśmy kilka pytań. Przede wszystkim nurtowała nas sytuacja z 80 minuty, kiedy to do linii bocznej podszedł Rafał Augustyniak, prosząc o „zamrożenie” zbitej nogi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że metr obok stał trener Tylak, który nawet nie spojrzał w kierunku zawodnika. Może za dużo sobie wyobrażamy, ale według nas jest to idealny moment na to, by przekazać swoje uwagi kapitanowi, dać jakieś wskazówki lub chociaż zmotywować go do walki. „Podejście Rafała do linii było związane z jego niedyspozycją. Natomiast nie wiem, czy Pan zauważył, ale kilka minut wcześniej wydałem już takie dyspozycje Piotrowi Mrozińskiemu. Kazałem mu iść do przodu, zaczęliśmy grać trójką obrońców. Podjęliśmy ryzyko w końcowej fazie gry, próbując gonić wynik, strzelić brami.” – tłumaczył tą sytuację Tylak.

Zdaniem trenera obecność kapitana na wyciągnięcie ręki nie jest powodem, dla którego należałoby w ogóle wykorzystać jego obecność, zmotywować go do walki, dodać mu otuchy i wiary. Tylak stał obok i patrzył, jak Augystyniak jest opatrywany, a następnie wrócił w kierunku ławki rezerwowych.

Kolejną rzeczą, jaka aż biła po oczach, było zaangażowanie w grę Eduardsa Visnakovsa. Napastnik obrażony na cały świat z powodu tego, że nadal musi grać w Widzewie, jedynie udawał, że jest na boisku. Najlepszą okazję bramkową, po świetnej wrzutce Mariusza Rybickiego, zmarnował, nie trafiając głową do bramki z 6 metrów. Pytaliśmy więc szkoleniowca czy nie widzi w występach Łotysza braku ambicji i czy nie lepiej byłoby postawić na zawodnika, któremu się chce, np. Adama Dudę lub Damiana Warchoła. „Visnakovs jest człowiekiem, który zarabia na życie grą w piłkę, jest zawodowcem. Pytając go, czy jest skłonny podjąć walkę dla drużyny, usłyszałem stanowcze tak. Przecież to jest piłkarz ograny na poziomie ekstraklasy, pytają o niego kluby z zagranicy, trudno żebym nie wierzył w to, że taki zawodnik nie może dać jakości zespołowi” – bronił decyzji o wystawieniu „Wiśni” w pierwszym składzie.

To, co kibice widzą już od meczu w Katowicach, jest niedostrzegalne dla Włodzimierza Tylaka. Szkoleniowiec nie zauważył w dwóch pierwszych kolejkach tego, co pokazuje Visnakovs? Przecież sam mówił, że piłkarz jest myślami gdzie indziej. Mimo to zapytał go przed meczem, czy ten podejmie walkę! Czego trener oczekiwał? Że napastnik zaprzeczy? Że powie, jak brat Aleksejs, że już dobrze w Widzewie nie zagra nigdy?!

Nie czuliśmy się zaspokojeni taką odpowiedzią, dopytywaliśmy o to, próbując dowiedzieć się też, kiedy opiekun łodzian zmienił zdanie na temat zaangażowania Łotysza. „Absolutnie! Przed żadnym meczem – ani tym, ani przed poprzednimi – nie widać było, że takiego podejścia. Eduards zapewniał i mnie i drużynę, że da z siebie wszystko, że pomoże, że jest w dobrej dyspozycji i będzie strzelał bramki. Nie było podstaw, by nie wierzyć w to, że „Wiśnia” może dać jakość drużynie.
Moja ocena jego osoby jednak zmieniła się, dlatego został zdjęty z boiska. Jeszcze w pierwszym kwadransie w miarę się angażował, wychodził na pozycję. Takie miał zalecenia, by się pokazywać i od niego miał zaczynać się pressing. Z biegiem czasu jednak gasł.” – odpowiadał szkoleniowiec.

Na konferencji padło też pytanie na temat transferu Eduardsa Visnakovsa do Ruchu. Trener nie chciał wprost powiedzieć, czy Łotysz wyjedzie na badania do Chorzowa i kiedy to mogłoby się stać. „Visnakovs zarówno w okresie przygotowawczym, jak i do 31 sierpnia, czyli do końca okienka transferowego, ma zgodę klubu na odejście z zespołu. Kiedy to się stanie konkretnie i czy będzie to poniedziałek, to ja nie umiem odpowiedzieć. On przede wszystkim chciał wyjechać zagranicę i to było głównym powodem chęci odejścia. Jeśli chodzi o ofertę z polskiego klubu, to nie wiem czy jest to jakaś intratna propozycja” – mówił Tylak.

Dla Eduardsa Visnakovsa miał być to pożegnalny występ, ale jeśli jego grę oglądali wysłannicy Ruchu Chorzów, to transfer może jednak stanąć pod znakiem zapytania. Nie chcemy jednak robić z „Wiśni” kozła ofiarnego, błędy popełniał przecież nie tylko on, ale cały zespół, z defensywą na czele. Łodzianie n-ty raz udowodnili, że jeśli pierwsi tracą gola, to nie wygrywają. Dociekaliśmy więc u trenera Tylaka, czy nie widzi tego problemu. „Rzeczywiście dzieje się tak w każdym meczu tego sezonu, że pierwsi tracimy bramkę. Jest to coś niebywałego, bo za każdym razem drużyna wydaje się być skoncentrowana, wszyscy na odprawie powtarzają sobie, by nie stracić gola jako pierwsi, że musimy się asekurować i być skoncentrowani. Wychodzimy jednak na boisko i widać, co się dzieje. Jest dla mnie trudne do oceny w tej chwili, kto popełnił błąd przy pierwszym golu Grzeszczyka. Mogę powiedzieć jedynie, że za jego krycie przed polem karnym odpowiadał Rafał Augustyniak” – wyjaśniał nam Włodzimierz Tylak, który zapomniał chyba, że gol padł po uderzeniu głową z pięciu metrów, a nie po bombie zza 16-stki…

Nadal nie wiemy więc, kto zawinił przy akcji Sandecji, zostawiając Łukasza Grzeszczyka samego (być może Tylak przejęzyczył się i jednak to kapitan zawalił krycie). Akcji, która dała jej prowadzenie, ale pozostawiamy to do analizy podczas analizy spotkania.
Najważniejsze było, czy trener widzi jakieś pozytywy i powody do optymizmu – takie pytanie padło z sali. „Wyniki są fatalne, po trzech spotkaniach mamy jeden punkt. Niestety ciągle popełniane są te same błędy, co w ekstraklasie – drużyna gra, ma przewagę w środku pola, stwarza sytuacje, ale sama traci bramkę. Do tego dochodzi obciążenie psychiczne, które po stracie gola powoduje załamanie. Nie mogę sobie wyobrazić, jak można zmarnować takie sytuacje, jakie mieliśmy. Zwłaszcza, że przeciwnik starał się dowieźć prowadzenie. Nieprawdopodobne jest, jak można nie wykorzystać okazji, jakie mieli Rybicki czy Kwiek” – starał się odpowiadać trener.
Odpowiedź była o tyle dziwna, że dziennikarz zadający pytanie starał się dowiedzieć, jakie pozytywy dostrzega trener, ten zaś opowiadał o tym, co było złe, a to przecież każdy choć trochę znający się na piłce kibic widział sam. Pytanie zostało więc ponowione.
„Pozytywy? Cóż, można powiedzieć, że są nimi chociażby te sytuacje, które stwarzamy. Potrafimy je wykreować, gramy w piłkę. Powodem do pesymizmu jest to, że ciągle ich nie wykorzystujemy” – dopowiadał.

Tylak uparcie dążył więc do mówienia tego, co każdy widzi. Dziennikarze, chcący poznać jego pomysł na wyjście z ligowego dołka, nie doczekali się zbyt wielu konkretów. „Tak, oczywiście, mam plan na zmianę sytuacji. Myślę jednak, że 1-2 zdaniami nie da się tego streścić i podać jakiejś recepty. Na pewno musimy poprawić grę obronną zespołu, by nie tracić bramek – to taki prosty sposób, taka podstawa. Wydawało nam się, że w końcowym okresie przygotowań do sezonu tak było, nie starciliśmy bramki w ostatnim sparingu. Co prawda był to mecz z III-ligowcem i jest różnica poziomów, ale wydawało się, iż ta gra obronna jest już na tyle poukładana, że nie będziemy popełniać tak prostych błędów.” – powiedział.

Czy odpowiedzi Włodzimierza Tylaka mogą uspokajać kibiców i dawać nadzieję na lepsze jutro? Naszym zdaniem nie. Każdy mecz pod jego wodzą, to czas stracony, którego potem, w trakcie sezonu, może nie udać się już odrobić. Obecnego trenera Widzewa charakteryzuje nie tylko brak jakiejkolwiek charyzmy, a wręcz charyzma ujemna, która zabija w zespole ducha walki i nie daje mu żadnej iskry zapalnej (to możemy jeszcze przeboleć – nie każdy szkoleniowiec musi skakać, jak małpa przy linii bocznej , niczym Michał Probierz), ale przede wszystkim brak myśli taktycznej, wpływu na drużynę, odciśnięcia na niej piętna własnego pomysłu na prowadzenie gry, wyeliminowania atutów przeciwnika.
Owszem, zdajemy sobie sprawę, że Tylak dostał do pracy przeciętny materiał ludzki, że w Widzewie brak jest ligowych wyjadaczy, którzy mogliby wziąć rzuconą samą sobie młodzież – przepraszamy za wyrażenie – za mordę! Ale wtedy, gdy jakości piłkarskiej i doświadczenia brakuje, niezwykle ważna jest właśnie osoba trenera, który mądrym prowadzeniem zespołu będzie potrafił wydobyć z niego więcej, niż 64-letni szkoleniowiec, który od dekady nie miał styczności z seniorską piłką i który – mimo symptii do niego, a wręcz ludzkiego współczucia – nie potrafi w żaden sposób wpłynąć na własnych piłkarzy…