Widzew Łódź – Lechia Gdańsk (29.03.2006)

13 lutego 2010, 22:58 | Autor:

29.03.2006r. piłkarze Widzewa Łódź meczem z Lechią Gdańsk zainaugurowali w Łodzi wiosenną, rewanżową rundę sezonu 2005/2006r. Przed rozpoczęciem spotkania mniej się mówiło o nim samym a więcej o szansach na jego rozegranie we wskazanym terminie (w grę wchodziło nawet jego przełożenie). Aby piłkarze mogli zagrać konieczne było odśnieżenie boiska i trybun. Udało się to tylko i wyłącznie dzięki pomocy kibiców, którzy licznie odpowiedzieli na apel klubu.

Ostatecznie spotkanie i tak musiało zostać przesunięte, ale tylko o trzy dni. Wydaje się, że to była dobra decyzja, bo dzięki temu udało się całkowicie usunąć śnieg z trybun. Trzeba tutaj zaznaczyć, że wcześniejsze mecze wyjazdowe Widzewiaków z Ruchem Chorzów i Zagłębiem Sosnowiec zostały odwołane i przełożone na inny termin, bo warunki atmosferyczne (śnieg i lód) nie pozwalały na ich rozegranie. Kibice i działacze Lechii uważali, że Widzew specjalnie nie chciał rozegrać meczu w wyznaczonym terminie bo był słabo przygotowany do sezonu nie miał formy i przez odwlekanie terminu spotkania próbował to wszystko zatuszować. Wyniki sparingów łodzian miały być potwierdzeniem tezy przez nich stawianej i stąd z ich strony były ciągłe nalegania na rozegranie tego meczu jak najszybciej. Stało się tak jak pragnęli goście a oburzeni postawą gdańszczan łódzcy piłkarze z ogromnym zaangażowaniem podeszli do tej rywalizacji. Drużyna Lechii została rozbita totalnie i nie miała żadnych szans w tym meczu. Widzew wygrał 4:0 (3:0) i przy większej koncentracji jego zawodników wynik mógłby być jeszcze wyższy. Piłkarze z Gdańska ze spuszczonymi głowami schodzili po meczu z boiska podobnie zresztą jak ich działacze i kibice. Nastroje, jakie panowały u nich po tym meczu najlepiej oddawała wypowiedź jednego z kibiców Lechii, który na ich forum internetowym napisał, że będąc w pracy nie śledził (słuchał w radio) przebiegu meczu i gdy przyszedł do domu i włączył telegazetę, to po ukazaniu się wyniku pobladł, osunął się na fotel i o mało co by nie „zszedł”. To był wielki szok po buńczucznych zapowiedziach w Gdańsku.

Pierwsza, genialna połowa była popisem zawodników Widzewa, którzy od pierwszej minuty przejęli inicjatywę. W 4 minucie na strzał z dystansu zdecydował się Adam Kardasz, ale piłka przeleciała kilka metrów obok bramki. Chwilę potem, w polu karnym gości szarżował Jakub Wawrzyniak, jednak po jego strzale futbolówka odbiła się od obrońcy Lechii i trafia tylko w boczną siatkę. W 9 minucie Widzewiacy oddali pierwszy strzał w światło bramki, który od razu przyniósł gola i spowodował ogromną radość 7,5 tysięcznej widowni. Po dalekim podaniu Bartłomieja Koniecznego przed pole karne, do piłki doszedł Bartłomiej Grzelak. Najlepszy strzelec łódzkiej jedenastki zrobił dwa kroki i mocno uderzył pod poprzeczkę, nie do obrony dla Mateusza Bąka. Drużyna z Gdańska nie zdołała się jeszcze otrząsnąć po utracie bramki, a dwie minuty później straciła drugą. Po zagraniu Kelechiego Iheanacho, Wawrzyniak ograł obrońcę gości, po czym posłał futbolówkę między nogami golkipera Lechii do siatki. W 17 minucie łodzianie stworzyli kolejną groźną sytuacje, ale po zagraniu Iheanacho piłkę przechwycił Bąk. Następnie z rzutu wolnego szczęścia spróbował Jarosław Białek, lecz pomylił się tylko o pół metra. W 34 minucie po raz pierwszy gdańszczanie zagrozili bramce Widzewa, ale dobrą interwencją po strzale Krzysztofa Rusinka popisał się Bartosz Fabiniak. Niewykorzystane okazje się mszczą i łodzianie zrewanżowali się kolejnym golem. Ponownie na listę strzelców wpisał się Wawrzyniak, który strzałem w długi róg pokonał Bąka. Chwilę później dobrą okazję zmarnował Iheanacho, trafiając w sytuacji sam na sam prosto w bramkarza. Jeszcze lepszą szansę na podwyższenie prowadzenia zmarnował Łukasz Trałka, który z bliskiej odległości nie potrafił pokonać golkipera gości. W doliczonym czasie gry ładnym strzałem z wolnego popisał się Wawrzyniak, jednak kolejny raz dobrze spisał się bramkarz gości Bąk.

Gra piłkarzy spowodowała bardzo dobry doping na trybunach, szczęśliwi kibice nie szczędzili gardeł. Cudownie wyglądała „angielka” całego stadionu, czyli tysiące uniesionych do góry rak, które rytmicznie klaskały. Ta czynność była przerywana tylko w momencie okrzyku „Widzew”. Zanim jednak do tego doszło tradycyjnie przed stadionem tłoczono się i „walczono” przy bramkach o jak najszybsze wejście na mecz. Organizatorzy mieli zawsze ten sam nierozwiązany od lat problem z ilością otwieranych bramek. W konsekwencji spowodowało to, że wielu kibiców na stadion dostało się już jakiś czas po rozpoczęciu spotkania, mimo że to rozpoczęło się z opóźnieniem. Stało się tak, bowiem delegat PZPN nakazał zdjęcie dwóch flag (Widzew Hooligans oraz Awanturnicy), interweniowała kierowniczka, potem nawet na murawie pojawił się oddział ochrony by zdjąć flagi, ale kibice Widzewa nie pozwolili. Trochę ta sytuacja wszystkich zaskoczyła, trwały pertraktacje, ale ostatecznie flagi zdjęto. Delegat piłkarskiej centrali był nieugięty i groził Widzewowi walkowerem. Kibice ostatecznie postanowili, że po pierwszej (już wcześniej przygotowanej) prezentacji w ramach protestu, zdejmą wszystkie flagi z płotu i nie pokażą już innych elementów ultras. Jak ustalono, tak zrobiono i do samego końca (z małym wyjątkiem) płot pozostawał całkowicie pusty, a dwie najbardziej kontrowersyjne flagi rozłożono na krzesełkach, ale tylko na jakiś czas, bo były słabo widoczne. Pierwsza i jedyna choreografia przedstawiała hasło „TEN MA WIELU WROGÓW, KOGO BOI SIĘ WIELU „umieszczone na długim transparencie rozwieszonym na płocie „Pod Zegarem” a uzupełnieniem tego były rozłożone ponad głowami fanów sektorówki – po środku trybuny jedna z herbem Łodzi a druga z herbem Widzewa w asyście mnóstwa małych, czerwonych chorągiewek. Dodatkowo po bokach trybuny, z każdej strony znajdowała się flaga z postacią widzewskiego chuligana trzymającego gardę. Ok. 30 minuty pierwszej połowy meczu pojawili się na obiekcie pierwsi kibice z Gdańska (do Łodzi dotarli pociągiem na sam styk. Z Dworca Łódź Kaliska zostali autobusami przetransportowani na stadion, gdzie zanim weszli, musieli trochę odstać). Fani z Gdańska wywiesili dwie flagi (odbite arkowcom) i zasiedli ostatecznie na trybunach w sile ok. 300 fanatyków, co jak na środowy termin jest całkiem przyzwoitym rezultatem. W pewnym momencie gdańszczanie ruszyli górą sektora w stronę trybuny „Pod Masztami”, zaatakowali bramkę i porządkowych, chcąc wydostać się z sektora. Reakcja Widzewiaków była natychmiastowa, rozwalili oni bramy do sektora buforowego i pobiegli koroną w stronę kibiców Lechii. Ochrona choć nieliczna broniła się skutecznie w przejściu i bram na koronie stadionu nie udało się sforsować. Za chwilę akcja przeniosła się na dół sektora gości gdzie jedną bramkę udało się otworzyć. Następuje stracie z ochroną, kilkunastu fanów gości zbiegło na dół i też próbowało przez płot walczyć z ochroną. Ostatecznie atak Widzewa został powstrzymany, zaraz pojawiła się policja, która bardzo mocno zaczęła „gazować” i w końcu wyparła Widzewiaków z sektora buforowego. Na sektor Lechii też „wpadła” ochrona wraz z policją i zepchnęła kibiców gości na koronę stadionu. Gdańszczanie rzucili w ich kierunku 2-3 race i sytuacja powoli uspokoiła się. Goście wrócili na swoje miejsca i znów wywiesili wcześniej zdjęte flagi.

W takiej atmosferze rozpoczęła się druga część meczu i mogła się zacząć od gola dla Lechii, ale po uderzeniu Macieja Kalkowskiego z rzutu wolnego piłka minęła o centymetry bramkę łodzian. W odpowiedzi niecelnie z linii pola karnego strzelił Trałka. Następnie mocno uderzył piłkarz Lechii Ronald Siklić, jednak obok bramki. W 62 minucie po podaniu Grzegorza Króla przed kolejną szansą był gdańszczanin Maciej Mysiak, lecz i on nie trafił w światło bramki. W 68 minucie było już 4:0 dla Widzewa. Wawrzyniak wbiegł w pole karne i wyłożył piłkę nadbiegającym kolegom, najszybszy był Sławomir Szeliga, dla którego zdobycie bramki było formalnością. Dziesięć minut później w dogodnej sytuacji znalazł się Bartłomiej Grzelak. Napastnik Widzewa zdecydował się przelobować interweniującego przed bramką Bąka, ale bramkarz gości ratując swój zespół przed utratą kolejnego gola, zagrał piłkę ręką. Sędzia bez wahania pokazał golkiperowi Lechii czerwoną kartkę. W 83 minucie, po dośrodkowaniu Szeligi, główkował Rafał Pawlak, ale futbolówka przeszła obok bramki. Potem do końca spotkania żaden z zespołów nie stworzył już większego zagrożenia pod bramką rywala.

W tej odsłonie meczu na trybunach było już raczej spokojnie a jedynym wyjątkiem było to, że pod koniec spotkania „poleciało” trochę przedmiotów (pojedyncze race i kamienie) do i z sektora gości. Fani Lechii dopingowali tylko od czasu do czasu a jednym z ich sztandarowych haseł była przyśpiewka o Rudolfie Hessie…żałosne. Do końca meczu poza dopingiem i szałem radości Widzewiaków po zdobyciu czwartej bramki na uwagę zasługiwała jeszcze akcja „transparent”. Pojawiły się takie dwa i poruszały ważne sprawy. Jeden dotyczył dezaprobaty kibiców Widzewa dla propozycji umiejscowienia stadionu miejskiego na ŁKSie. Hasło brzmiało ”NIE DLA STADIONU MIEJSKIEGO! NIE MIESZAJCIE GÓWNA (ten wyraz w barwach ŁKS-u) Z MIODEM (ten wyraz w barwach Widzewa). Drugi transparent odnosił się do sytuacji w Bydgoszczy. Kibice Widzewa wyrażali w nim swoje poparcia dla kibiców Zawiszy Bydgoszcz, którzy przed rundą wiosenną zostali praktycznie pozbawieni swojego klubu w wyniku fuzji Zawiszy Bydgoszcz z Kujawiakiem Włocławek. Treść brzmiała „ZAWISZA JEST JEDEN, IV LIGOWY. NIE DLA –CENZURA- Z HYDROBUDOWY! Po zakończeniu zawodów jeszcze przez dłuższy czas ludzie pozostawali na stadionie i dziękowali piłkarzom za świetny rezultat. Piłkarze tradycyjnie już podbiegali do każdej z trybun z zapytaniem „Kto wygrał mecz”, po którym podała odpowiedź trybun „Widzew, Widzew, Widzew”. Po tych pięknych chwilach doszło do nieprzyjemnego incydentu za trybuną „Pod Masztami”. Kiedy ludzie wychodzili ze stadionu, mały oddział policji (5-6 funkcjonariuszy) zatrzymał 2 małolatów, którzy zostali skuci i powaleni na ziemię. Ludziom zgromadzonym wokół nie podobała się taka brutalna akcja wobec jeszcze dzieci i zaczęli bluźnić oraz wygrażać policjantom. Ci spanikowali i nagle z bardzo bliskiej odległości zaczęli strzelać z gumowych kul. Zakończyło się to niestety tym, że jedna osoba została dość poważnie ranna w pachwinę. Przykre, że do takich rzeczy doszło i że w momentach emocji nikt nie myślał o konsekwencjach swojego postępowania (obojętnie kogo miało by to dotyczyć).