Widzew Łódź – Jagiellonia Białystok (12.11.2005)

8 lutego 2010, 21:42 | Autor:

W Łodzi 12.11.2005r. doszło do spotkania na drugoligowym szczycie. Trzeci w tabeli Widzew podejmował wicelidera, Jagiellonię Białystok. Nic więc dziwnego, że na stadion przy al. Piłsudskiego przybyło ponad 9 tysięcy ludzi, a w tym ponad tysiąc osobowa grupa sympatyków z Białegostoku.

Przygotowywali się oni do tego wyjazdu bardzo sumiennie i profesjonalnie, załatwiając wszystkie niezbędne formalności z dużym czasowym wyprzedzeniem. Biorąc jeszcze pod uwagę atrakcyjność meczu zarówno pod względem piłkarskim jak i kibicowskim oraz to, że kibice obydwu drużyn odnosili się do siebie z sympatią, nie dziwiło że stawili się w Łodzi w liczbie dotąd nie spotykanej. Tuż po przyjeździe  z Białegostoku pociągu specjalnego, który zatrzymał się obok stadionu Widzewa na stacji Łódź Niciarniana, w jego okolicach słychać było głośne śpiewy kibiców Jagiellonii. Tłum w żółto-czerwonych koszulkach i z szalikami pasiakami w tych samych barwach robił wrażenie. Kibice tej drużyny weszli na stadion i szczelnie zapełnili sektor przeznaczony dla fanów gości, wywieszając przy tym na płocie swoje klubowe sztandary. Widzewiacy również powoli wypełniali stadion, rozwieszali swoje klubowe flagi i czynili ostatnie przygotowania do pokazu ultras. Dodatkowym takim humorystycznym akcentem była sytuacja jaka nastąpiła na niedługo przed rozpoczęciem meczu. Przedstawiciele kibiców Jagiellonii Białystok odebrali od Widzewiaków prezent – gitarę i nie był to przypadkowy podarunek. Wiązał się on z przeszłością i czasami zerwania zgody kibicowskiej między Widzewem a Jagiellonią. Wtedy to Potar teraźniejszy jeden z liderów kibiców Widzewa otrzymał w Białymstoku cios na głowę tym instrumentem muzycznym, który potem nie nadawał się już do gry. Po latach chciano zrekompensować tę niewątpliwą stratę. Nadeszła godzina zero i sędzia po minucie ciszy, w której oddano szacunek tragicznie zmarłym kilka dni przed meczem kibicom Widzewa rozpoczął ten niezwykle ważny mecz. Trzeba tu napisać, że łódzki zespół zagrał poważnie osłabiony, bo zabrakło w nim aż pięciu piłkarzy grających zwykle w pierwszej jedenastce. Za kartki musieli pauzować: Bartłomiej Grzelak, Kamil Kuzera i Artur Wyczałkowski a poza nimi, wystąpić nie mogli także kontuzjowani Rafał Pawlak i Jarosław Białek. To było o tyle ważne, że za faworyta pojedynku w takim wypadku uważano Jagiellonię.

Pierwsza odsłona widowiska to pokaz waleczności obu drużyn, a gra toczyła się w środku boiska. Dlatego też w tej części spotkania mało było sytuacji podbramkowych. W 3 minucie groźnie uderzył piłkarz Jagiellonii Ariel Jakubowski, ale Artur Holewiński, bramkarz Widzewa zdołał przenieść piłkę nad poprzeczką. Na pierwsze zagrożenie ze strony Widzewa, kibice musieli czekać do 28 minuty. Wtedy to w pole karne gości wbiegł Bartosz Iwan i strzelił, jednak futbolówkę zdołali wybić defensorzy gości. Chwilę potem ponownie uderzył pomocnik Widzewa, tym razem zza pola karnego, lecz pewnie obronił bramkarz przyjezdnych Adam Stachowiak. W 41 minucie Iwan zagrał w tempo do Pawła Kowalczyka, ale łódzki napastnik nie zdołał sięgnąć piłki. Chwilę później po podaniu widzewiaka Jarosława Laty do strzału składał się już Iwan, lecz ubiegł go Arkadiusz Kubik. Przy tej interwencji obrońca gości pomógł sobie ręką, czego jednak nie zauważył arbiter, ani sędzia liniowy. Pierwszą połowę silnym strzałem z dystansu zakończył Jarosław Lato, ale na posterunku ponownie był bramkarz gości. Kibice Widzewa początek spotkania zaczęli z wysokiego C. Wyciągnięto największą sektorówkę „WIDZEW ŁÓDŹ z herbami klubu i Łodzi” a chwilę po tym wykonano „Pod Zegarem” główną prezentacje tego dnia. Był to napis z pasów w barwach miasta, współgrający z transparentem na płocie. Całość zawierała treść „WŁADCY MIASTA WŁÓKNIARZY”. Jednocześnie odpalono przy tym trochę rac. Potem już był tylko doping, do którego przyłączał się cały stadion. Jeszcze tylko w przerwie meczu Widzewiacy odpalili trochę „wulkanów” i pomachali „Pod Zegarem” dużymi flagami na kijach i na tym zakończyła się wizualna część ich pokazów. Fani Jagiellonii natomiast zaprezentowali się w tej i kolejnej odsłonie spotkania świetnie, żeby nie powiedzieć kapitalnie i to pomimo tego, że doszło w ich szeregach tuż przed meczem na sektorze, do drobnej awantury i nieporozumień. Na początku rozwinęli sektorówkę z herbem klubu, z dodatkiem rac a potem przedstawili dużą (jak na możliwości „klatki dla gości”) sektorówkę, opisaną hasłem „Tyle słońca w całym mieście…”. Wyszło im to na tle ich koszulek, jak mówią ultrasi fachowo. Dosyć efektownie wypadł im też pokaz transparentów na kijach, które oświetlały zapalone race. Dopingowali równo i głośno, wykorzystując przerwy na widzewskich sektorach do tego przyłączali się do „meksykańskiej fali” na stadionie a także „pozdrawiali” wspólnych wrogów.

Po przerwie obraz gry na boisku znacznie się zmienił i częściej dochodziło do groźnych sytuacji pod obiema bramkami. W 48 minucie dobrą sytuacje zmarnował Damian Świerblewski. Napastnik Widzewa, który w przerwie zmienił Kowalczyka, doszedł do dalekiego podania jednego z partnerów, ale potem fatalnie przymierzył i uderzył nad poprzeczką. W odpowiedzi dwukrotnie bliski zdobycia gola był Wojciech Kobeszko, lecz w obu sytuacjach górą był golkiper Widzewa. W 56 minucie groźnie w polu karnym gości poczynał sobie Świerblewski, ale ostatecznie wywalczył tylko rzut rożny. Po chwili na strzał z dystansu zdecydował się Lato, a piłka tylko o centymetry minęła słupek bramki Stachowiaka. W rewanżu po podaniu Pawła Sobolewskiego uderzenia z przewrotki próbował Kobeszko, jednak nie trafił czysto w futbolówkę. W 62 minucie Jagiellonia mogła objąć prowadzenie. Zza pola karnego uderzył Ernest Konon, ale piłka trafiła w słupek i padła łupem Holewińskiego. Potem z dystansu strzelił Adam Kardasz, jednak bardzo niecelnie. W 89 minucie blisko szczęścia był Piotr Kuklis, lecz po jego strzale piłka przeszła tuż obok słupka. Gdy wydawało się już, że spotkanie zakończy się bezbramkowym remisem rozstrzygnięcie nastąpiło w doliczonym czasie gry. W czwartej z pięciu doliczonych minut, po zamieszaniu pod bramką Jagiellonii piłka trafiła na szesnasty metr do Iwana, który pięknym technicznym strzałem w okienko zaskoczył Stachowiaka i dał zwycięstwo gospodarzom 1:0 (0:0). Bartek po zdobytej bramce ściągnął koszulkę i machając nią, biegał wzdłuż rozentuzjazmowanej trybuny „Pod Zegarem”. Jakieś trzy minuty przed zdobyciem tej bramki kibice Widzewa rozpoczęli śpiewać najpopularniejszą w tym czasie przyśpiewkę zwaną „Broendby” i to był prawdziwy majstersztyk. Gol wprawił fanów w ekstaza i po olbrzymiej euforii, wręcz histerycznym szaleństwie, skakaniu na siebie, „przybijaniu piątek” dalej kontynuowano tę przyśpiewkę. Zaczęło się kilkanaście niezapomnianych minut. Cały stadion łącznie z trybuną dla vipów  na stojąco śpiewał „ Łódzki Widzew  Ole, Ole, Ole, Ole, Ole Łódzki Widzew Ole” i tak coraz głośniej i głośniej. Jak napisał po meczu jeden z kibiców Jagiellonii, „Broendby” było tak rytmicznie i głośno śpiewane, że aż chciał się przyłączyć, ale nie wypadało. Długo po końcowym gwizdku nikt nie opuszczał stadionu. Piłkarze podeszli po kolei do każdej z trybun i cieszyli się z dużego sukcesu. Do każdej trybuny (za wyjątkiem sektora gości) podchodzili z zapytaniem „Kto wygrał mecz?” a odpowiedź „Widzew, Widzew, Widzew” trzęsła stadionem. To była wymarzona atmosfera i takich chwil w życiu kibica się nie zapomina. Kiedy wszyscy już się rozchodzili, kibice Jagi pozostający w swoim sektorze zaśpiewali „Kalinkę” i dostali za to brawa. Odpowiedzieli również brawami i jednocześnie głośnym zaproszeniem kibiców Widzewa do Białegostoku.