Cz. Michniewicz: „Do operacji na otwartym sercu potrzeba doświadczonego chirurga”

22 marca 2014, 12:08 | Autor:

Czesław_Michniewicz

Na wczorajszym meczu Widzewa z Zagłębiem stadion przy Piłsudskiego pojawił się były trener obu drużyn, Czesław Michniewicz. Po spotkaniu zamieniliśmy z nim kilka słów na temat samej gry oraz ogólnej sytuacji łódzkiego klubu, o którym szkoleniowiec zawsze ciepło się wypowiadał.

– Jak Pan oceni wczorajsze spotkanie?

– Widać było dużą nerwowość, zarówno u piłkarzy, jak i pod koniec meczu u kibiców. Każdy przecież wie, jakie jest zagrożenie. To nie jest tak, że zawodnikom się nie chce, że im brakuje ambicji. Oni się starają, ale umiejętności mają, jakie mają, w większości przypadków są dopiero na początku swojej kariery, brakuje im doświadczenia.
Z kolei Zagłębie nic wielkiego nie pokazało, więc tym bardziej można było pokusić się o jakąś większą zdobycz punktową.

– Nie może nie brakować doświadczenia, kiedy Widzew ma tak młodą drużynę. Nie lepiej było oprzeć skład na rutyniarzach?

– Jestem daleko od zespołu, więc ciężko mi oceniać kto jak prezentuje się na treningach. Wiem natomiast jedno: każdy trener chce wygrywać, wystawiać piłkarzy, którzy aktualnie znajdują się w najlepszej dyspozycji. Dlatego nie ma podstaw do tego, by stwierdzić, że Artur Skowronek tą selekcją zawodników działa na swoją krzywdę.

– Pan w Podbeskidziu obrał inną strategię. Czy to nie błąd, że w Łodzi brakuje doświadczonych wyjadaczy?

– W tej chwili w  Widzewie ich nie ma, trzeba było myśleć o tym w styczniu. A są w tej chwili młodzi zawodnicy, którzy uczą się z każdym meczem, ale czy zdążą dzięki tej nauce się utrzymać? W Bielsku mieliśmy inny plan, był doświadczony bramkarz, byli doświadczeni stoperzy: Konieczny, Pietrasiak, był Demjan, a w środku Łatka, który ma prawei 40 lat. To wystarczyło, by ten zespół funkcjonował w trudnych momentach.
Nie wiem co będzie za parę kolejek w Widzewie, gdy tych punktów zacznie brakować, a stres będzie jeszcze większy. Kibice też są już zniecierpliwieni i to się wszystko na siebie nakłada.

– Trudno się dziwić fanom, zespół nie wygrał meczu od 2 listopada.

– Ja się też nie dziwię, ani kibicom ani piłkarzom. Publiczność chciałaby oglądać Widzew zwycięski, a tak nie jest. Drużyna jest w bardzo trudnym położeniu, zimą już nim był, a teraz sytuacja jest jeszcze gorsza, bo dystans punktowy się nie zmniejsza. Nie można liczyć ciągle tylko na podział punktów, bo przecież trzeba też je samemu zdobywać.

– Przed startem rundy było sporo optymizmu. Wydawało się, że zespół został wzgobacony o doświadczonych graczy, wyniki sparingów były znakomite. Przyszedł pierwszy mecz i wszystko się posypało.

– Ja nigdy nie patrzę na wyniki sparingów, bo to nie jest miarodajne. Drużyny są na różnych etapach przygotowań. Jedne zmęczone bardziej, drugie mniej, są testowani zawodnicy itd. Sparingi są ważne dlatego, że budują morale w drużynie. Problem w Widzewie leży w jakości, jakby miał Pan teraz wskazać piłkarzy, którzy – przy ewentualnym spadku – zostaliby w ekstraklasie w innych klubach, to za wielu by ich nie było. Brutalna prawda. Być może oni kiedyś wypalą, ale teraz się uczą. Szkoda kibiców, trenera.

– Rafał Pawlak powiedział nam fajne zdanie, że ci chłopcy mają potencjał i będą solidnymi ligowcami, ale niekoniecznie wszyscy w jednym czasie i w jednym klubie.

– Bardzo mądre słowa, ja się do nich przychylam, bo tak będzie. Widzew dysponuje młodą kadrą i młodym trenerem. Jak dokonywana jest poważna operacja na otwartym sercu, to nie bierze się na nią lekarza na dorobku, tylko doświadczonego chirurga. Mimo że Widzew nie jest teraz zbyt dobrze zarządzany, nadal jest marką, są wielkie oczekiwania fanów i Artur Skowronek na pewno odczuł to na własnej skórze. Życie marzeniami o „Wielkim Widzewie” motywuje do działania, ale też wytwarza ogromną presję. Przyglądałem się wczoraj trenerowi, jak zachowuje się podczas meczu i widać, że to jest jeden, wielki kłębek nerwów, ale ja mu się nie dziwię.

– Na boisku nie ma zbyt wielu rutyniarzy, którzy uspokoiliby tą sytuację.

– Już o tym mówiliśmy – wielu takich nie ma w składzie. Było wczoraj widać te nerwy, kilka prostych, niewymuszonych strat. To nie wynikało z tego, że ktoś nie chciał. Ja zawsze mówię, że stres paraliżuje, że psychika zabija motorykę i to było widać. Widzew grając na własnym boisku nie był w stanie w końcówce narzucić jakiegoś szaleńczego tempa, bo ci chłopcy bardzo się stresowali. Z jednej strony ich rozumiem, ale z drugiej to jest ich zawód i muszą umieć sobie z tym stresem radzić.

– Może drużynie potrzebny jest jakiś psycholog?

– Gdybym ja Panu powiedział dzisiaj, że ma Pan przebiec maraton, to Pan go przebiegnie? Chęci są, chciałby Pan przebiec i ja bym chciał, ale na dzień dzisiejszy nie ma szans. Tak samo jest z piłkarzami, oni bardzo chcą, ale niestety, samymi chęciami i mówieniem meczów się nie wygrywa.

– Artur Skowronek zapowiadał zimą, że zamierza wykorzystać potencjał ofensywny zespołu. Efekt jest taki, że piłkarze w dwóch ostatnich meczach nie oddali ani jednego celnego strzału. Gdzie ta ofensywa?

– Nie czepiałbym się tych słów trenera. Każdy szkoleniowiec tak motywuje zespół, nikt nie powie, że chce przegrywać. Jak Pan posłucha wszystkich trenerów na świecie, to każdy powie, że chce atakować i wygrywać. Życie i boisko wszystko weryfikują. Ja osobiście starałem się nigdy nie popadać w hurraoptymizm, bo później ktoś to wyciągnie, złapie za słowo.
Nie można też mówić, że w Widzewie wszystko jest OK, bo nie jest i każdy to widzi. Punktów brakuje, meczów zostało niewiele, a poza tym ja nie widzę w drużynie kogoś, kto będzie mógł te ważne bramki zdobywać, oprócz Visnakovsa. On też miał na początku fajną serię, strzelał jak na zawołanie, a teraz jego problemem jest to, że skupia się na nim cała obrona rywali, a on jest sam, nikt go nie wspomaga w polu karnym. Miał to robić Batrovic, wczoraj Cetnarski, ale nie nadążają za akcją. W akcjach ofensywnych Widzewa udział brało najczęściej dwóch piłkarzy – tak się bramki nie strzeli.

– Wczoraj miał Pan rozdarte serce pomiędzy sympatię do Widzewa i Zagłębia.

–  Zawsze w takich wypadkach chciałbym, żeby nikt nie został skrzywdzony. Remis, choć słaby dla obu zespołów, jest cenny dla…Podbeskidzia (śmiech).

– Którego wciąż Pan jest trenerem, papierowym. Nie ciągnie Pana do powrotu do zawodu?

– Ciągnie, dlatego staram się choćby pojawiać na stadionach, oglądać ligę z bliska. Teraz akurat i Lechia i Arka grają na wyjazdach, a więc przyjechałem do Łodzi załatwić kilka prywatnych spraw, więc pojawiłem się na Widzewie.

– Twórcy teorii spiskowych widzieli w tym pańskim pojawieniu się zmianę trenera w łódzkiej drużynie.

– Absolutnie nie miało to żadnego związku. Dla mnie to wizyta czysto towarzyska, odwiedziłem Grzesia Waraneckiego, z którym wybieramy się niedługo na mecz Bayernu Monachium z Borussią Dortmund. Była więc okazja odebrać bilety, spotkać się, odwiedzić stadion. Plotki o moim powrocie do klubu są nieprawdziwe.

– Jakieś propozycje powrotu na ławkę były?

– Były różne rozmowy, ale nie będę mówił o szczegółach. Nie chcę wyjśc na niepoważnego człowieka

Rozmawiał Ryan