Razem po awans!
20 maja 2022, 19:10 | Autor: RedakcjaJeszcze tylko piątkowy wieczór, cała sobota i niedzielny poranek. Tylko tyle zostało do pierwszego gwizdka w spotkaniu pomiędzy Widzewem Łódź a Podbeskidziem Bielsko-Biała, czyli bez żadnych wątpliwości najważniejszym meczu po reaktywacji klubu, mogącym dać awans do Ekstraklasy. Tego dnia wszyscy musimy być razem!
To kolejny klasyczny sezon w wykonaniu widzewiaków. Znakomita runda jesienna, w trakcie której łódzką drużynę oglądało się prawie tak samo przyjemnie, jak najlepsze ekipy Premier League. Trener Janusz Niedźwiedź, który według wielu miał być naszym rodzimym sir Alexem Fergusonem i prowadzić ten zespół przez dekady. Piłkarze, którzy mieli walczyć w Ekstraklasie jak równy z równym. Niestety, przyszła wiosna… i wszystko się odmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widzew znowu irytował, znowu nie dawał powodów do radości. Dokładnie tak samo, jak trzy lata temu, za Radosława Mroczkowskiego (i Jacka Paszulewicza, chociaż o tym epizodzie chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć), jak dwa lata temu, za Marcina Kaczmarka. Na rozliczenia przyjdzie jednak czas – oby już w poniedziałek.
Teraz to, co wydarzyło się przez te ostatnie miesiące, nie ma już żadnego znaczenia. Liczy się tylko ten jeden mecz, najważniejszy od ośmiu lat, gdy łodzianie przegrali w Bielsku-Białej i spadli z Ekstraklasy. Niektórzy myśleli, że jedynie na chwilę, inni zaś wieszczyli dużo większe kłopoty. Mieli rację ci drudzy. Po kompromitującym sezonie w I lidze, klub się rozpadł, na szczęście – dzięki olbrzymiemu oddaniu kibiców – od razu się odrodził. Na początku lipca 2015 roku, kiedy nie było zupełnie nic (również stadionu), może poza małym pomieszczeniem przy ul. Sobolowej. Wówczas wszyscy, niezależnie od swoich sympatii i poglądów, skrzyknęli się w jednym celu – aby uratować Widzew i przywrócić mu dawny blask. Teraz – choć oczywiście sytuacja jest zgoła inna – musi być tak samo. W tę jedną niedzielę nie ma miejsca na konflikty.
Ciągle mamy w pamięci to, co działo się przez te ostatnie lata. Musieliśmy zamienić regularne wyjazdy po największych polskich arenach na objazdy pobliskich miast i miasteczek. Najpierw w województwie łódzkim, później w Polsce północno-wschodniej, aż wreszcie w całym kraju, chociaż oczywiście wyłącznie na zapleczu wielkiego futbolu. Pajęczno, Koluszki, Rosanów, Paradyż, Brzeziny, Szczerców, Stryków, Lubawa, Gałków Duży, Wołomin, Morąg, Kwiatkowice, Wysokie Mazowieckie, Konstantynów Łódzki, Wikielec, Zambrów, Bielsk Podlaski, Rybnik, Wejherowo, Stargard… To tylko niewielki skrawek długiej listy ośrodków, w których gościł czterokrotny mistrz Polski. W niedzielę znów będziemy mogli go zamienić na regularne potyczki z Legią Warszawa, Lechem Poznań i Górnikiem Zabrze. Pozostał krok… Niby mały, bo potrzeba jednego zwycięstwa. Z drugiej strony, to krok olbrzymi.
Nie wiemy, jak potoczy się niedzielny mecz. Wszyscy chcielibyśmy, żeby gospodarze bardzo szybko zdobyli bramkę, po chwili poprawili to drugą, a później już tylko kontrolowali boiskowe wydarzenia i odliczali minuty do rozpoczęcia celebracji. Z doświadczenia wiemy jednak, że tak łatwo wcale nie musi być. Niezależnie od tego, co się stanie, musimy być z tym zespołem do samego końca, aż do ostatniego gwizdka sędziego. Bo sukces tego zespołu, tych zawodników, tego trenera, tych włodarzy – niezależnie od ich oceny – jest też sukcesem całego Widzewa. Czyli klubu z tradycją sięgającą 1910 roku, zrzeszającego dziesiątki tysięcy kibiców na świecie.
RAZEM PO AWANS!