A. Skowronek: „Wstydzę się tego spadku, ale nie wstydzę się swojej pracy”

20 listopada 2014, 11:17 | Autor:

Artur_Skowronek

W sobotę Widzew rozegra historyczny mecz, którym cała społeczność pożegna legendarny stadion. Tak się składa, że osobą, która będzie chciała przeszkodzić łodzianom w udanym świętowaniu, będzie ich niedawny trener, a obecnie opiekun GKS Katowice, Artur Skowronek. Przed jego powrotem na Piłsudskiego przeprowadziliśmy z nim obszerny wywiad. Porozmawialiśmy nie tylko o zbliżającym się meczu, ale także o kulisach pracy w Łodzi.

– Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej? Znów prowadzisz drużynę ze Śląska, gdzie zazwyczaj dobrze Ci szło.

– W pracy trenera, gdzie rzucani jesteśmy w różne zakątki kraju, to przysłowie chyba nie funkcjonuje. Ale rzeczywiście, na Śląsku dobrze się czuję. Ruch Radzionków dał mi niegdyś szansę i stamtąd udało mi się wyfrunąć do ekstraklasy. Także można powiedzieć, że pracowałem tutaj w trudnych warunkach, ale ze śląskimi charakterami poszedłem do góry. Doskonale wiem jednak, że tak naprawdę w piłce jeszcze niczego nie osiągnąłem i mam nadzieję, że jest to dopiero początek czegoś dobrego.

– Przede wszystkim z wynikiem.

– Tak. Myślę, że moje dotychczasowe zespoły nie grały źle, miały swój unikalny styl, potwierdzony boiskową charyzmą, ale brakowało im punktów. Moje indywidualne statystyki są więc złe, dlatego chcę zrobić wszystko, by w końcu się poprawiły.

– Przez ponad cztery miesiące pozostawałeś bez pracy. Nie miałeś w tym czasie myśli typu: a może to był jednak błąd z odejściem z Widzewa?

– W przypadku Widzewa nie była to decyzja podjęta pod wpływem emocji. Wierzyłem w sukces przy podpisywaniu kontraktu i robiłem zimą wszystko, by ten sukces osiągnąć. 2,5-letnia umowa była też dla mnie sygnałem, że będzie szansa na długofalową współpracę, ale po pół roku pracy w Łodzi ta wizja się niestety rozmyła. Przemyślałem dobrze decyzję o rezygnacji i z perspektywy czasu niestety, ale nie żałuję, bo przewidywałem, jak to będzie w Widzewie wyglądało. Także nie żałuję tego ruchu, choć wiadomo, że ciągnęło cały czas do zawodu i chciałem wrócić na ławkę.

– Ze strony władz klubu była wola dalszej współpracy w I lidze, ale warunki były dla Ciebie nie do zaakceptowania?

– Wiadomo, że żeby przełożyć wartości pracy sztabu na zespół, potrzebujemy trochę jakości. Chcieliśmy zachować pion drużyny, począwszy od bramkarza, przez środkowego obrońcę, środkowego pomocnika i w końcu napastnika. Taki kręgosłup, do którego doklejamy fajnych, utalentowanych młodzieżowców wyróżniających się w II lidze, których można wypromować. Taki system sprawdził mi się chociażby w Radzionkowie. Było jednak oparcie składu na samych młodych chłopakach, m.in. tych, którzy nie dali rady utrzymać rezerw w III lidze. Stąd taka decyzja – rozmyło się to w rozmowie z Zarządem w zasadzie już przy pierwszych punktach, czyli przy strategii budowania zespołu.

– Kadra to jedno, ale szykowały się też zmiany w sztabie szkoleniowym. Sylwester Cacek mówił później, że Skowronek nie umiał pogodzić się z tym, że sztab, który spuścił Widzew z ekstraklasy, musi odejść, bo jest za drogi na I ligę.

– Roboty przybywało, a ludzi miało ubywać – to mijało się zupełnie z celem. To nie było tak, jak mówi pan Cacek, bo nie wszystko rozbijało się o pieniądze. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że musimy brać odpowiedzialność za spadek i do dziś się to nie zmieniło. Stąd te negatywne emocje, bo przecież w Łodzi jednak doznałem porażki. W mojej ocenie pierwszym punktem w rozmowie nigdy nie były finanse, tylko to, co będę robił przez całą długość trwania kontraktu. Warunki do tego były po prostu słabe.

– Podpisanie umowy aż na 2,5 roku rzeczywiście dawało nadzieje na ciągłość pracy nawet w przypadku braku utrzymania. W momencie negocjacji rozmawialiście o tym, że zostaniesz, gdyby ta misja zakończyła się niepowodzeniem?

– Nie, nie rozmawialiśmy o tym, liczyło się tylko utrzymanie. Wiadomo, taki kontrakt dawał sygnały, że będzie kontynuacja. Widać to było zresztą w ostatniej fazie mojej pracy, gdzie oparliśmy skład już w większości na Polakach, na młodych ludziach – to miał być ten trzon na I ligę. Rozwaliło się to, dlatego podjąłem decyzję, że dalej nie współpracujemy. Wierzyłem w to, że w bramce stał będzie Wolański, że obroną pokieruje Nowak, że  Kasprzak będzie w środku pola, a wyżej rozprowadzi grę Cetnarski. Szukaliśmy napastnika, np. Paluchowskiego, który chciał do nas przyjść, miałem też gotowego Foszmańczyka na „dziesiątce”. Razem chcieliśmy odkurzyć ten Widzew, ostatnie mecze pokazały, że przy małych korektach możemy zaistnieć w lidze. Wystarczyło dobrać 3-4 doświadczonych ludzi i zestawić ich z młodymi. Taka była moja ocena sytuacji, ale ludzie zarządzający mieli nieco inną.

– Były dwie listy z potencjalnymi celami transferowymi: Twoja i klubu?

– Można tak powiedzieć. Koncepcja była podobna, ale nazwiska z mojej listy nie zostały zaakceptowane. Nie było na to szans.

– W klubie twierdzono, że oni wiedzą lepiej, że dostaniesz tych piłkarzy, których chce pion sportowy?

– Przede wszystkim nie wierzyłem to, że ten kręgosłup, o którym mówiłem, zostanie utrzymany. Odszedł Wolański i Cetnarski, Nowak z Kasprzakiem zostali, ale był sygnał, że do końca sierpnia może nie być żadnego z nich. Szkoda, że to się nie zawiązało.

– Twój początek w Widzewie dawał nadzieje. Dobre wyniki sparingów, na koniec niezły występ na tle Legii.

– Ja też tymi grami kontrolnymi i pracą z chłopakami nabierałem optymizmu. Widziałem, że można odrobić to, co jesienią uciekło i dogonić konkurencję. Pokazała się jakość w sparingach, ale przede wszystkim w transferach. Sądziłem, że to będzie duża wartość dodana. Okazało się jednak, że kiedy doszedł stres, ciśnienie w rywalizacji o punkty i pierwsze niepowodzenie, to te transfery okazały się głównie niewypałami. Mam na myśli głównie obcokrajowców.

– Gela, Urdinov…

– Chociażby. Przyszli na pozycje, gdzie mieliśmy największe braki, ale oni tych słabych ogniw nie wzmocnili.

– Transfery były przez Ciebie zatwierdzane, czy narzucane z góry?

– Trzeba pamiętać, w jakiej byliśmy sytuacji. Obostrzenia ze strony PZPN nie pomagały w negocjowaniu z zawodnikami, więc postawiliśmy na tych Polaków, którzy mają jeszcze coś do udowodnienia, którzy w rozmowach pokazali, że dla nich najważniejsze nie są pieniądze, a możliwość pokazania się przez te pół roku, zrobienia wyniku. Pozostali Polacy byli za drodzy, więc przyszli obcokrajowcy za mniejsze pieniądze.

– Cały czas trzymałeś dystans z resztą zespołów. Co prawda do samego końca nie zdołałeś wyskoczyć ze strefy spadkowej, ale strata prawie do końca rozgrywek się nie pogłębiała.

– Okres przygotowawczy – jak sam zauważyłeś – dawał nadzieję. Mierzyliśmy się nie z ogórkami, tylko z silnymi zespołami, jak Lechia, Cracovia czy Legia. W trakcie rundy wiosennej drużyna jednak nie wytrzymała tego ciśnienia. Będę się upierał, że zabrakło mi trochę czasu, bo te trzy punty były do odrobienia. Dlatego żałuję, że nie przyszedłem do klubu nieco wcześniej. Była taka opcja.

– We wrześniu, gdy urlopowano Radosława Mroczkowskiego.

– Tak, ale po meczu z Lechem w Widzewie stwierdzono, że może jednak ten zespół zaskoczy pod Rafałem Pawlakiem i taką podjęto decyzję. Dzisiaj można sobie gdybać, co by było, gdybym od razu wtedy przejął drużynę. Stratę punktową można było jednak odrobić, mieliśmy cztery mecze po 0:1, z czego dwa po rzutach karnych ewidentnie odgwizdanych wiadomo jak. Sześć remisów, to też było za dużo, zwłaszcza ten w Kielcach. Kontakt był jednak cały czas, nie było przepaści między nami a rywalami. Trener Pawlak natomiast przegrał 9 meczów na 12. Myślę, że dalibyśmy radę. Szybciej poznałbym zespół i zostawiłbym w nim tych graczy, którzy byliby większym gwarantem na pierwszy mecz z Podbeskidziem. Okres przygotowawczy a liga, to dwa różne światy. Dlatego już po jesieni wiedziałbym, kto nam nie pomoże na wiosnę.

– Nie wyczuwałeś w gabinetach szefów klubu sygnałów, że za utrzymanie w ekstraklasie nie ma co umierać? Istnieją teorie spiskowe mówiące, że spadek był nawet na rękę Sylwestrowi Cackowi, bo prościej znaleźć mu boisko spełniające wymogi licencyjne na czas budowy nowego stadionu.

– Nie, nie było nigdy takich sygnałów. Wszyscy bardzo chcieliśmy tego utrzymania – drużyna i sztab. Co było wyżej, nawet nie wiem, nie było to moją działką. Z panem Cackiem miałem tak naprawdę rzadki kontakt, nie był wtedy prezesem.

– No tak, prezesem był Paweł Młynarczyk. Pamiętam sytuację, gdy poszedłeś już chyba na ostatnie rozmowy, by jeszcze spróbować zmienić sytuację i… musiałeś czekać na rozmówcę kilka godzin mimo, iż byliście umówieni na konkretny czas. To wiele tłumaczy.

– Nie chcę już do tego wracać, bo to nie ma najmniejszego sensu. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że po sezonie nie wypoczywałem na urlopie, tylko zacząłem wdrażać swój plan. Złapałem za telefon i dzwoniłem do zawodników, ale żeby nie wyjść na debila musiałem móc przedstawić jakieś konkrety, choćby podstawy, a nie wiedziałem co przedstawiać. Słabe to było.

– Zmierzam do tego, że wracasz teraz na ten stadion, ale jakiegoś szybszego bicia serca nie będzie. Raz, że pracowałeś w Widzewie krótko, dwa ten ewentualny sentyment zderza się z tym, co zastałeś przez te pół roku.

– Niestety. Ale jak odebrać ten czas, gdy wokół było pełno złych emocji, bo przyszedł spadek z ligi? Ja się tego spadku wstydzę, ale nie wstydzę się swojej roboty, bo zespół poszedł w dobrą stronę, tylko po prostu za późno.

– Twój powrót na Piłsudskiego może nie będzie jakąś wielką podrożą sentymentalną, jak w przypadku choćby Franciszka Smudy, ale na pewno sprawi Ci radość spotkanie z kibicami Widzewa. Kiedy rozmawialiśmy  prywatnie już po Twoim odejściu, podkreślałeś ich wpływ.

– Wiesz, ja jestem młodym trenerem, więc wiele nie doświadczyłem. Ale na pewno czegoś takiego, co spotkało mnie w Widzewie ze strony fanów, jeszcze nie widziałem. Niestety przedłużeniem legendy tego klubu są na dzień dzisiejszy tylko kibice. Wiem, że ostatnio trochę się to pokruszyło, ale wiem też, że w meczu z nami ta legenda znowu będzie pisana. Widziałem Waszą zapowiedź meczu – robi wrażenie. Także te emocje znów się obudzą.

– Mecz z Piastem zapadł w pamięć? Nie miałeś wrażenia, że nawet pogoda nie chce dopuścić do tego, żeby Widzew spadł z ekstraklasy? (śmiech)

– To był wyjątkowy mecz, bo po pierwsze już spadliśmy, a po drugie ta fatalna ulewa. Wy jednak daliście radę, bo zrobiliście to z miłości dla Widzewa. Tym bardziej szkoda, że nie udało nam się odbić tej piłeczki w postaci wyników. Sztab i drużyna mogą bardzo chcieć, ale niektórych rzeczy się nie przeskoczy.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2