Dziś mija 30 lat od jedynego sukcesu w Pucharze Polski!

26 czerwca 2015, 09:50 | Autor:

Widzew_1985

Równo 30 lat temu piłkarze Widzewa Łódź sięgnęli po swój pierwszy i jak się później okazało jedyny Puchar Polski. W obecności 10 tysięcy widzów na stadionie Legii Warszawa łódzka drużyna po rzutach karnych pokonała GKS Katowice. Poniżej przypominamy tamto wydarzenie.

Widzew jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich klubów piłkarskich. Cztery tytuły mistrzowskie i siedem wicemistrzów dają mu zaszczytne miejsce w ścisłej czołówce tabeli wszechczasów ekstraklasy. Prawdziwą sławę przyniosły mu jednak występy na arenie międzynarodowej. Pasjonujące boje z potęgami Europy lat 80 i 90 przyniosły mu kibiców w całej Polsce. Ciekawostką jest jednak, że drużyna z robotniczego miasta nigdy nie miała szczęścia w rozgrywkach Pucharu Polski. Wygrali go tylko jeden, jedyny raz. Właśnie przed 30 laty.

Sezon 1984/1985 rozpoczął się dla łodzian 11 sierpnia. Przed własną publicznością zremisowali bezbramkowo ze Śląskiem Wrocław. Później było już lepiej, wygrali m.in. derby na ŁKS. Na ścieżkę pucharową zespół prowadzony przez Bronisława Waligórę wszedł dopiero na początku września. Pierwszy mecz miał być spacerkiem i nieco poważniejszym sparingiem i był. Egzotyczna Jadowniczanka Jadowniki została rozbita na swoim boisku aż 7:1, a hat-trickiem popisał się „idol” łódzkiej publiczności – Dariusz Dziekanowski. W 1/8 także zadanie również nie było trudne. Widzewiacy 3:0 pokonali na wyjeździe Piasta Nowa Ruda i pewnie awansowali do ćwierćfinału.

Tam poprzeczka ustawiona była już znacznie wyżej – na RTS czekał Lech, który cały sezon skończył później na 4. miejscu. Pierwszy mecz w Poznaniu był zacięty, ale goli nie przyniósł. Dopiero w rewanżu przy ówczesnej Armii Czerwonej 80 podopieczni Waligóry dali popis gry. Pokonali „Kolejorza” 3:1, a znów błysnął „Dziekan”, autor dwóch goli. W półfinale Widzew los skojarzy z Górnikiem. Pierwsze spotkanie w Łodzi i wysoka wygrana gospodarzy (3:0) sprawiły, że na rewanż do Zabrza drużyna jechała na wycieczkę. Mecz jednak był ciężki. Mimo, że goście po golu Marka Dziuby w 6 minucie wyszli na prowadzenie, zabrzanie zdołali strzelić trzy bramki i wygrać. Do awansu jednak nieco im zabrakło.

Na finał Widzew jechał w roli zdecydowanego faworyta, ale trener miał powody do zmartwień. W lidze zespół zawodził, nie wygrał pięciu ostatnich spotkań w sezonie, a do tego na koniec rozgrywek przegrał u siebie właśnie z Górnikiem. Trzy kolejki wcześniej podejmował też katowiczan i tylko zremisował 1:1. Innymi powodami do niepokoju, była sytuacja kadrowa (w finale przeciwko GKS nie mogli wystąpić m.in. Piotr Romke czy Jerzy Wijas) oraz ciężka atmosfera w szatni (konflikt DziekanowskiSmolarek). Mimo to opinia publiczna widzewiaków koronowała już przed zawodami.

Mecz finałowy w Warszawie był wielkim wydarzeniem także dla kibiców. Już wcześniej byli oni dobrze zorganizowani i aktywni, ale na wyjazdy jeździli w niezbyt oszałamiających liczbach. Dopiero spotkanie w Warszawie, na stadionie znienawidzonej Legii, wyzwoliło sporą mobilizację i „Czerwona Armia” ustanowiła na tamten czas swój rekord wyjazdowy. Pojawili się w stolicy w dwa tysiące osób, co było na tamte lata wynikiem imponującym. Razem z nimi podróżowali fani Ruchu Chorzów i ówczesny zgodowicz – Lechia Gdańsk. Były też delegacja innych przyjaciół z tamtego okresu – Wisły Kraków i Jagiellonii Białystok. Widzewiacy zajęli trybunę pod zegarem, a nie od strony Torwaru, gdzie wtedy lokowano gości. Pozostałe miejsca na obiekcie opanowane były przez fanów GKS i przede wszystkim legionistów, którzy nie chcieli przegapić takiego wydarzenia.

Łódzka publika nie miała jednak powodów do dumy, patrząc na boiskowe wydarzenia. Faworyzowani łodzianie grali słabo, Dziekanowskiemu przestało się chcieć, a ŚP. Włodzimierzowi Smolarkowi przestało wychodzić. Na przerwę oba zespoły zeszły z bezbramkowym wynikiem, co dodawało otuchy Ślązakom i odbierało pewność siebie utytułowanym piłkarzom z Łodzi. Po zmianie stron sytuacja nie uległa zmianie – Widzew atakował, ale bez ładu i składu, a „Gieksa” wyczekiwała końca regulaminowego czasu gry. Do rozstrzygnięcia triumfatora potrzebna była więc dogrywka i kibice coraz bardziej martwili się, czy drużyna zdoła wygrać. W przeciwnym razie naraziłaby się na szyderczy śmiech całej Polski. Dodatkowe 30 minut nieoczekiwanie także nie przyniosło zmiany rezultatu i sędzia nakazał strzelać karne.
Jedenastki były egzekwowane na bramkę, za którą znajdował się sektor z kibicami z Katowic. Mimo to na wysokości zadania stanął bramkarz Widzewa, Henryk Bolesta. Gdyby okazał się gorszy od swojego vis a vis, łódzkim klub nigdy w swej wielkiej historii nie zdobyłby Pucharu Polski. Okazało się inaczej, Bolesta dał się pokonać z 11 metrów tylko raz, a do tego sam strzelił decydującego karnego! Wynik konkursu brzmiał 3:1 dla faworytów. Widzew sięgnął po swoje pierwsze i jak dotąd jedyne pucharowe trofeum.

Widzew Łódź – GKS Katowice 0:0 dgr. 0:0 kr. 3:1

Widzew:
Bolesta – Przybyś, Wójcicki, Dziuba (92′ Kuniczuk), Kamiński – Leszczyk, Podsiadło, Myśliński, Świątek (54′ Kasperkiewicz) – Dziekanowski, Smolarek

Widzów: 10 000

Sędzia: Andrzej Libich (Warszawa)