M. Kozłowski: „Muszę ciężko pracować na zaufanie trenera”

12 czerwca 2016, 10:02 | Autor:

Marcin_Kozłowski

Gdy Marcin Kozłowski przed rokiem odchodził z Widzewa, wielu zarzucało mu, że zostawił klub w potrzebie. Nie brakowało też głosów zrozumienia dla takiej decyzji. Po dwunastu miesiącach spędzonych w Legionovii Legionowo wychowanek wraca do macierzystego klubu i zapowiada walkę o pierwszy skład! Przeczytajcie, co jeszcze powiedział WTM w jeszcze ciepłym wywiadzie.

– Zadowolony? (śmiech)

– Pewnie, że zadowolony! W końcu wracam do domu. Odkąd wypłynęła informacja o moim powrocie do Widzewa dzieje się jakieś szaleństwo. Urywają się telefony, skrzynka odbiorcza zapchana jest wiadomościami. Nie sądziłem, że wokół tego będzie tyle szumu.

– Ten transfer i tak nie jest żadnym dużym zaskoczeniem. Mówiło się o nim od dawna.

– Tak, ale te wcześniejsze publikacje nie były rzetelne. Tak naprawdę decyzję o powrocie podjąłem niedawno. Z prezesem Ferdzynem byłem w kontakcie w zasadzie od początku sezonu, ale to jeszcze przecież niczego nie przesądzało. Pisało się, że skoro jestem na meczach Widzewa, to znaczy, że wracam. Byłem na nich dlatego, że cały czas interesowałem się tym, co się dzieje w moim klubie. Jak tylko spotkania drużyny nie kolidowały z moimi, przyjeżdżałem do Łodzi i wpadałem na Milionową. Zresztą dobrze wiesz, bo sam pomagałeś przy załatwieniu wejścia na różne obiekty.

– Później już załatwiałeś sobie sam (śmiech).

– Prezes namawiał mnie na transfer, a ja coraz bardziej się do tego skłaniałem. Chciałem jednak sprawę dobrze przemyśleć. Rozważyć wszystkie za i przeciw, zanim zdecyduję się na ten krok. Byłem więc z Marcinem Ferdzynem w stałym kontakcie. Raz obejrzałem połowę meczu w jego towarzystwie i wszyscy zaczęli już dorabiać do tego swoje teorie.

– To męczące czy przyjemne, że media i kibice tak się Tobą interesowały?

– Z jednej strony przyjemne, gdy kibice dobrze cię wspominają. Ale męczące, gdy trzeba codziennie odpisać setce znajomych, że artykuł w tej czy innej gazecie jest na wyrost.

– Masz świadomość, że jest sporo osób, które zarzucają ci, że rok temu uciekłeś z Łodzi, a teraz wracasz z podkulonym ogonem?

– Trafiam na takie komentarze w Internecie. Nie jest miło, ale już się przyzwyczaiłem i przestałem na to reagować. Tłumaczę to sobie tak, że każdy ma prawo do swojej opinii. Nie ma sensu, żebym walczył z jakimiś negatywnymi wpisami na swój temat. Wolę odpowiedzieć im na boisku, pokazując, że zasługuję na ich szacunek. Jak nie dam argumentów sportowych, to żadne słowa niczego nie zmienią.

– Pamiętasz naszą ostatnią oficjalną rozmowę? Mówiłeś wtedy, że wrócisz do Widzewa jako lepszy piłkarz. Że teraz i tak byś mu nie pomógł?

– Taki miałem plan. Gdy „tamten” Widzew się rozpadał, czekałem do końca, czy zespół zagra w II lidze, czy nie. Przez to czekanie kilka tematów transferowych zostało spalonych. W takiej samej sytuacji był też „Aras” [Arkadiusz Kasperkiewicz – przy. WTM]. Gdy okazało się, że klub w tej formie jednak upadnie, postanowiłem znaleźć inny, żeby dalej rozwijać się jako piłkarz. Mogłem zostać w IV lidze, ale nic wielkiego tej drużynie bym nie dał. W tej rozmowie, którą przywołujesz, mówiłem, że Widzew awansuje beze mnie i miałem rację. Planowałem iść wyżej, podnieść swoje umiejętności i wrócić wtedy, gdy faktycznie będę mógł pomóc zespołowi jako piłkarz ograny na I-ligowym poziomie. Stało się jednak, jak się stało.

– Okres spędzony w Legionowie, mówiąc łagodnie, do rozwojowych nie należał.

– Na pewno czegoś mnie ta przygoda nauczyła. Pierwszy raz wyjechałem z Łodzi, wyprowadziłem się od rodziców i żyłem w miarę samodzielnie. Więc to jakaś lekcja dorosłego życia. Sportowo oczywiście obiecywałem sobie po tym transferze o wiele więcej. Początek był udany, bo grywałem sporo. Fakt, że prawie każdy mecz grałem na innej pozycji, ale wyglądało to dość fajnie. Udało mi się nawet strzelić jakąś „petardę” podobną do tej bramki z Niecieczy. Ten brak stabilności na jednej pozycji był jednak dla mnie bardzo odczuwalny.

– Wiosną się nie ustabilizowało?

– Liczyłem, że w rundzie wiosennej wrócę na swoją nominalną pozycję, czyli prawą obronę. Trener umiejscowił mnie jednak na prawej pomocy. W okresie przygotowawczym wyglądało to dobrze. Strzelałem bramki, czułem się OK. Nagle, na dwa tygodnie przed ligą, znów zacząłem być rzucany po boisku. Nie chcę wchodzić w szczegóły – bo działo się sporo – ale chyba nie do końca decydowały o tym aspekty sportowe. Uważam jednak, że nauczyłem się sporo i piłkarsko też się mimo wszystko rozwinąłem. Brałem udział w każdym treningu, dawałem z siebie 100%, a rytm meczowy wiosną utrzymywałem w rezerwach. Grałem w nich po 90 minut, z czego czasem nawet na stoperze…

– Rywalizowałeś w Legionovii o miejsce w składzie m.in. z Kamilem Tlagą. Teraz znów będziecie konkurować ze sobą.

– Nie do końca, bo on był ustawiany raczej jako ofensywny pomocnik. Ale fakt, że jest wszechstronnym zawodnikiem, więc mógł też grywać na tej pozycji, co ja. Kamil jest bardzo ambitnym gościem, więc na pewno nie odpuści. Byliśmy cały czas w kontakcie, lubimy się. To nie jest tak, że rywalizujemy ze sobą i dlatego jesteśmy wrogami. Jak przychodziłem do Legionovii, to mieszkałem na początku u niego. Bardzo go szanuję za to, jakim jest człowiekiem. On też odszedł z klubu raczej nie z powodów sportowych.

– W obecnym Widzewie jest więcej osób, które znasz.

– W drużynie jest m.in. Mariusz Zawodziński, z którym też grałem w Legionowie. Zdarzało się nawet, że obaj występowaliśmy w środku pomocy, bo czasami byłem wystawiany na tej pozycji. Znam się też z Princewillem Okachim, Robertem Kowalczykiem, Kamilem Bartosem, Damianem Dudałą i innymi, więc nie wchodzę w obce środowisko.

Marcin_Kozłowski

– Zamieszanie wokół Twojej osoby i sympatia kibiców to jedno, ale forma i sportowa postawa to drugie. Nie będzie miejsca za nazwisko.

– Oczywiście, że nie! Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Przychodząc do drużyny będę miał taką samą pozycję, jak inni. Może nawet nieco słabszą, bo trener Płuska ma swoich ludzi w szatni, których już zna i wie, że może na nich liczyć w każdej sytuacji. Ze mną dopiero zaczyna współpracę i jestem dla niego niewiadomą. Będę więc musiał zasuwać na każdym treningu, żeby zapracować na jego zaufanie. Myślę nawet, że będę musiał pracować jeszcze mocniej, bo patrząc na kulisy transferu, oczekiwania wobec mnie będą ogromne.

– No właśnie. Balonik będzie pompowany.

– Już jest, dlatego nie mogę nikogo zawieść. Zrobię wszystko, żeby wywalczyć miejsce w składzie. Ale taki sam cel postawi sobie każdy w zespole. Rywalizacja na pewno będzie potworna, ale to dla Widzewa akurat dobra sytuacja. Dla nas też, bo dzięki temu każdy będzie się rozwijał. A grać będą najlepsi.

– Możesz zagrać na obu stronach obrony i pomocy, a nawet w środku, skoro tam widział Cię trener Legionovii. Z Marcinem Płuską rozmawiałeś już o swojej roli w drużynie?

– Nie, jeszcze nie rozmawialiśmy. Widzieliśmy się wcześniej, m.in. na wigilii kibiców. Ale tam rozmawialiśmy tylko kurtuazyjnie. Nie było wtedy zaawansowanego tematu mojego powrotu. Na pewno będę chciał z nim pomówić na temat tego, jak widzi mnie w zespole. Wszechstronność może być moim atutem.

– Wróćmy jeszcze do Legionowa. To prawda, że mieszkałeś potem razem z lechistą?

– Z Łukaszem Kopką, który jest kibicem i wychowankiem Lechii, więc takim gdańskim odpowiednikiem mnie (śmiech). Było wesoło. Chodziliśmy w koszulkach swoich klubów, śpiewaliśmy przyśpiewki i wkurzaliśmy jeden drugiego. W centralnym miejscu mieszkania stał jednak kalendarz Widzewa. Fajnie nam się razem mieszkało. Będzie mi go brakowało.

– Z legionistami żadnych wspomnień nie ma?

– Raczej nie, nikt na mieście, ani na trybunach mnie nie cisnął. Ale trzeba przyznać, że Legia jest tam wszędzie obecna. Miasto jest opanowane. Nawet w klubie wszędzie natrafiałem na jakieś legijne pamiątki, kalendarze itp. Na treningach z chłopakami też sobie wzajemnie dogryzaliśmy. Miałem trudniej, bo byłem jedynym widzewiakiem. Ale przypominałem im wtedy, który klub jako ostatni grał w Lidze Mistrzów albo 1997 rok i był spokój (śmiech).

– Czujesz się dzisiaj lepszym piłkarzem od tego, który rok temu opuszczał Widzew?

– Chyba tak, choć boisko wszystko zweryfikuje. Postawiłem na sport, zacząłem się lepiej odżywiać, współpracuję z trenerem personalnym Przemysławem Zarzeckim. Dobrze się prowadzę i wspólnie z Przemkiem rozwijam fizycznie. To musi zaprocentować na boisku. Chcesz, to cię z nim umówię (śmiech).

– Coś mi tu sugerujesz? (śmiech)

– Nie no, skąd? (śmiech)

– To dobrze, bo szkoda by było, żeby taki fajny wywiad nie ujrzał światła dziennego…

– To kończmy już! A na koniec pozdrawiam tradycyjnie wszystkich fanatyków, a najmocniej chłopaków z Zarzewa!

Rozmawiał Ryan