R. Kowalczyk: „Gdyby nie urodziny syna, nie wiem, co by ze mną było”

22 lutego 2016, 18:33 | Autor:

Robert_Kowalczyk

Drugim rozmówcą, podczas obozu widzewiaków w Krośnie, jest wyznaczony przez Michała Czaplarskiego Robert Kowalczyk. Z „Kowalem” powspominaliśmy sobie stare czasy, ale też pytaliśmy go o plany na nadchodzącą rundę. Poczytajcie.

– Michał Czaplarski nominował Cię do roli naszego kolejnego rozmówcy. Masz jednak doświadczenie w tych aspektach. W Widzewie kiedyś była specjalna agencja, która uczyła Was jak się wypowiadać (śmiech).

– Było tak. Wkładali nam do głowy, żebyśmy nie zaczynali zdania od „to znaczy” i kiedy powiedzieć „i”, a kiedy „a” (śmiech). Uczyli nas też przede wszystkim tego, żeby za każdym razem żądać autoryzacji wywiadu. Wiadomo, jak rozmawiasz z kimś, kogo znasz i komu ufasz, to jest inaczej. Ale jak wywiad przeprowadza ktoś obcy, to trzeba dbać o to, że napisane było to, co ja chcę, a nie dziennikarz.

– Krążą plotki, że jesteś największym śpiochem na obozie. Masz okazję je zdementować (śmiech).

– Dementuję, oczywiście! (śmiech). Ta sobotnia podróż trochę mnie wymęczyła i musiałem to wszystko odespać. Ale generalnie śpiochem nie jestem. Wstaję dość wcześnie.

– Pora się obudzić, bo do ligi pozostał już niecały miesiąc. Jak Twoja aktualna forma?

– Ciężko powiedzieć. Przez ostatni tydzień-półtora praktycznie w ogóle nie trenowałem. Miałem problem z naciągnięciem mięśnia przywodziciela. Robiliśmy badania USG i lekarz stwierdził, że goi się nieźle i po 7-10 dniach będę mógł wrócić. Ta przerwa przytrafiła mi się w najgorszym momencie, bo zaplanowałem sobie specjalną dietę, kupiłem odżywki, a nie mogłem grać.

– Teraz jest już okej?

– Teoretycznie mogłem spróbować wybiec na boisko już w sobotę, ale uznaliśmy, że to nie ma sensu. Wyszedłbym na 20 minut, a przy odrobinie pecha wypadłbym na kolejne dwa tygodnie. Nie spieszyliśmy się. Dzisiaj w końcu wyszedłem na trening. Odpowiednio się pozaklejałem i było wszystko w porządku. Nie mogę sobie w tym momencie pozwolić na żadną przerwę, bo liga za miesiąc, a ja chcę grać. Mam ambitne cele na tą rundę.

– Podtrzymujesz obietnice strzelenia minimum 15 goli na wiosnę?

– Oczywiście. Moim zdaniem jestem w stanie to zrobić, o ile będę grał. Jeśli trener będzie na mnie stawiał. Byłem w gorszej drużynie, niż nasza i strzeliłem na tym poziomie rozgrywkowym 19 goli w 11 meczach. Pod każdym względem mamy teraz mocniejszy skład, niż Stryków, o którym mówię. Mamy odpowiednich pomocników. Czy to Możdżonek z Zawodzińskim w środku, czy Strus, Bartosiewicz lub Budka na boku, to dużo lepsi gracze. Jeżeli będą na mnie grali tacy piłkarze, te 15 bramek jest do zrobienia.

– W sparingach na razie nie miałeś okazji do cieszenia się choćby z jednej bramki. Dlaczego?

– Przede wszystkim niewiele grałem, bo pierwsze sparingi, to w zasadzie granie po pół meczu. Ale też trzeba zadać pytanie: ile miałem okazji strzeleckich? Mierzyliśmy się z silnymi rywalami i obrońcy dobrze mnie kryli, a do tego nie dostawałem tych podań. Nie znamy się jeszcze tak dobrze, żeby mieć wypracowane jakieś automatyzmy. Żeby zawodnicy z drugiej linii w ciemno wiedzieli, gdzie mają zagrać, a ja, gdzie mam biec. Po tym obozie powinno być lepiej. Nie przejmuje się w ogóle tym, że nie strzelam. Sparingi są tylko po to, żeby odpowiednio przygotować się do ligi.

– Macie z Michałem Bondarą jaką wewnętrzną klasyfikację, kto strzeli więcej goli?

– Nie, nie umawialiśmy się na nic takiego. Chociaż rywalizacja między nami jest, bo jeśli będziemy grali w ustawieniu z jednym napastnikiem, to on lub ja będzie siedzieć na ławce. Możliwe więc, że ten, kto będzie więcej strzelał, będzie grał, a drugi będzie wchodzić jako rezerwowy. Natomiast rywalizacja między nami jest zdrowa. Nie ma żadnych spięć, nie unikamy się wzajemnie. Zresztą trener ustawiał nas w parze przy okazji treningów i dogrywaliśmy sobie. Wydaje mi się, że jest miejsce dla nas dwóch. Ale to już kwestie tego, co zadecyduje trener.

– Póki co gracie mecze kontrolne z typowym jednym snajperem, ale być może gra na dwójkę z przodu będzie próbowana. Wolisz mieć drugiego napastnika do pomocy?

– Lubię mieć partnera obok siebie. Napastnik napastnika rozumie najlepiej. Dodatkowo będę bardziej zadowolony, gdy dostanę pięć niezłych piłek, niż piętnaście gorszych. Co z tego, że dostanę piłkę na czterdziestym metrze. Potem muszę się szarpać i ciągnąć grę przez pół boiska. Nie w tym rzecz. Gdy napastników jest dwóch, uwaga obrońców musi się rozkładać i jest nam łatwiej. Uważam, że nie byłby to zły pomysł, zagrać z Michałem. Tym bardziej, że mamy nieco inną charakterystykę. On jest silniejszy, skuteczniej gra tyłem do bramki, a ja mogę nabiegać na piłki prostopadłe. Gdyby strącał piłki za siebie, mógłbym do nich dochodzić. Dysponuję niezłą szybkością, choć muszę to trochę poprawić, bo tydzień przerwy trochę tej dynamiki mi zabrał.

– Z podawaniem w polu karnym problemów nie będzie?

– Nie mam z tym problemu. Michał też do tego tematu na pewno podchodzi tak samo. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby wygrać mecz. Nie ma sprawy, jeśli w danym spotkaniu nic nie strzelę, a w następnym strzelę dwie bramki. Nie ukrywam jednak, że trafiać chcę, bo napastnika rozlicza się z goli. Gdy ich nie ma, zaczynają się pretensje. Wiadomo jednak, że żeby strzelać, trzeba grać.

– Pracujesz z drużyną od początku okresu przygotowawczego. Podsumuj ten miniony czas.

– Wygląda to w porządku. Co prawda przegrywaliśmy sparingi z III-ligowcami, ale mieliśmy fajne momenty, które pokazały, że możemy być dla nich równorzędnym rywalem już teraz. Z Lechią Tomaszów zagraliśmy drugą połowę najsilniejszą jedenastką i wygraliśmy ją 1:0, a mogło być więcej goli. Do 25 metra dochodziliśmy fajnymi akcjami. Ludzie oglądający sparing to potwierdzają. To nie są moje wymysły.

– Kibic, który nie widział meczu, tylko sam wynik, dorabia sobie do tego cały scenariusz i widzi przyszłość w czarnych barwach.

– Dokładnie. A on nie wie, jak wyglądał gra i na jakim etapie przygotowań jesteśmy. Gdy zacznie się liga, to trener przestanie już rotować składem, nie wymieni jedenastu piłkarzy w przerwie. Będzie nastawiony wyłącznie na wynik.

– Stawiałeś sobie jakiś cel na ten obóz. „Ja, Robert Kowalczyk, jadę do Krosna żeby…”

– …żeby popracować nad wykończeniem akcji. Będziemy mieli tutaj więcej zajęć z piłką i mam nadzieję, że dostanę w każdym treningu kilkanaście podań, z których będę mógł coś strzelić. Bo właśnie na tym strzelaniu goli najbardziej mi zależy. Jak przyjdzie powtarzalność na treningu, to tak samo będzie w lidze.

– Presja związana z oczekiwaniami ze strony kibiców nie będzie działała paraliżująco?

– Na mnie to działa w drugą stronę. Mobilizuje mnie. Wiadomo, jakich mamy kibiców i myślę, że paraliżująco będzie to działało na przeciwników. Nam atmosfera meczowa będzie dodawała skrzydeł. Chłopaki, którzy zimą do nas trafili, a jeszcze tego nie wiedzą, wkrótce się przekonają.

– W jednym z wywiadów powiedziałeś, że dzisiejszy Robert Kowalczyk różni się od tego, który wchodził kilka lat temu do pierwszej drużyny Widzewa.

– Urodziło mi się dziecko i to było takim momentem przełomowym. Najważniejsza zaczęła być dla mnie rodzina, a nie atrakcje poza domem. Mam już swoje lata i wiem, co chcę osiągnąć. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, gdzie miałem zaszczyt być. Jestem wychowankiem Widzewa i podchodziłem do tego tak, że nic nie ma prawa mi się stać. Trenerzy byli zadowoleni z postawy na boisku, ale problemem było życie pozaboiskowe.

– W pewnym momencie miałeś opinię „tancerza”.

– Nie wypieram się tego. Oszukiwałbym siebie samego i wszystkich wokół, gdybym mówił, że było wszystko w porządku. W sparingach wyglądałem zawsze bardzo dobrze. Miałem po osiem-dziewięć bramek, a taki Marcin Robak trzy-cztery. Także potencjał we mnie tkwił. Nie potrafiłem jednak poprowadzić tego we właściwą stronę. Myślę, że w każdym klubie Ekstraklasy powinien być psycholog, który pomoże młodemu zawodnikowi i ukierunkuje go odpowiednio. Dużo młodych ludzi samemu sobie z tym nie radzi. Pamiętam swoich rówieśników, którzy jeździli na kadrę Polski, a dziś już nie grają w piłkę. Gdyby nie urodziny syna, nie wiem, co by ze mną było. Zrozumiałem, że to nie ja jestem najważniejszy, tylko on.

– To przekłada się również na Twoją postawę na boisku?

– Różnica jest bardzo duża. Jak nie masz pełnego snu, to odbija się to na wszystkim. Na przykład na wadze, przez co na boisku jesteś wolniejszy i bardziej narażony na urazy. Ja akurat jakichś poważnych kontuzji nie miałem, ale w moim dość „intensywnym” okresie zaczęło się to odbijać właśnie na wadze i brakowało mi dynamiki na boisku.

– Nie udało Ci się przebić wyżej i często lądowałeś na wypożyczeniach.

– Po trzech latach obecności w pierwszej drużynie w końcu mnie odpalono. Nie puszczano mnie jednak na jakieś poważniejsze testy. Wygodniej było puścić mnie na wypożyczenie gdzieś do III ligi. Przez to co pół roku grałem w innym klubie. Brakowało mi stabilizacji. W Strykowie przez pierwsze pół roku strzeliłem 4 gole, a w drugiej połowie 19 bramek. Gdy jednak klub chciał mnie wykupić, Widzew żądał zbyt dużych pieniędzy, których nikt w III lidze nie zapłaci. Skracano wypożyczenie, szedłem gdzie indziej i wszystko się powtarzało.

– Propozycji z wyższych lig nie było?

– Była z I ligi, ze Znicza Pruszków. Pojechałem na trzydniowe testy i w tym czasie strzeliłem kilka bramek. Jedną nogą znajdowałem się już w tym klubie. Pojechałem z nimi na obóz, przygotowywałem się z zespołem przez miesiąc. Trener Chrobak bardzo chciał mieć mnie u siebie. Byłem przekonany, że tam zostanę. Jednak trwające przez 25 dni negocjacje między klubami nie przynosiły rezultatu, aż skończyło się okienko transferowe. Znicz nie chciał płacić 100 tysięcy za wypożyczenie mnie na pół roku czy rok i oddanie potem ogranego w I lidze zawodnika z powrotem.

– Dla Widzewa byłby to dobry interes.

– Dla niego tak. W Zniczu był jednak mądry prezes, który powiedział, że albo robimy transfer definitywny albo kończymy temat. 250 tysięcy jednak zapłacić nie mogli.

– Do pierwszego składu nie dało rady się przebić?

– Praktycznie w każdym meczu byłem w osiemnastce. Gdy wchodziłem na boisko nie dawałem jednak tyle, ile trener ode mnie oczekiwał. Jednak i trener Janas, i wcześniej Fornalik, byli ze mnie zadowoleni. Dyrektor sportowy, Marek Zub, nie chciał jednak, żebym pojawiał się w drużynie. Sam nie wiem, dlaczego tak zadecydowano. Może do klubu docierało za dużo sygnałów, że nie prowadzę się dobrze.

– Jako młody chłopak zaliczyłeś już kilka obozów z Widzewem. Jak porównasz do tamtych czasów to obecne zgrupowanie?

– To było już lata temu i wielu rzeczy nie pamiętam. To były przede wszystkim inne zgrupowania. Tu jesteśmy krótko, a tam mieliśmy 10-14 dni. Zimą najpierw w Spale robiliśmy wydolność i siłę, gdzie praktycznie wcale nie wąchaliśmy piłki. Potem lecieliśmy do Tunezji, na zielone boiska, gdzie był dynamit, bo wchodziły zajęcia z piłką. Tutaj mamy tylko mini zgrupowanie, przy okazji pobytu na turnieju. Ten obóz zrobiono głównie z myślą o tym, byśmy mogli ze sobą pobyć. Mamy całkiem nową drużynę i musicie dać nam trochę czasu, by to zaskoczyło. To nie stanie się w ciągu najbliższych dni czy nawet tygodni. Będziemy się rozkręcać w trakcie trwania rundy wiosennej.

Rozmawiał Ryan