R. Pawlak: „Machaniem szalikiem nie zasłużysz na szacunek”

22 grudnia 2013, 20:31 | Autor:

Rafał_Pawlak

Po nieudanej rundzie jesiennej w wykonaniu Widzewa środowisko kibiców i dziennikarzy rozpoczęło polowanie na czarownice, które znaleźć ma winnego dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazła się drużyna. Najwięcej oponentów mają dyrektor sportowy oraz trener. Pierwszego, Michała Wlaźlika już przepytaliśmy, teraz na celownik wzięliśmy szkoleniowca Widzewa. Zapraszamy do lektury obszernego wywiadu z Rafałem Pawlakiem!

***

– Nie boisz się z nami rozmawiać? Radosław Mroczkowski udzielił wywiadu portalowi WTM i po tygodniu stracił pracę (śmiech).

– Spokojnie, jestem odpowiedzialny za swoje słowa, także postaram się nic nie palnąć (śmiech).

– Trener musi mieć dużo większą odporność niż piłkarz? Pretensje do graczy rozkładają się na cały zespół, szkoleniowiec jest sam.

– Trener musi mieć grubą skórę. Wiadomo, jeżeli nie ma wyników, to jest pierwszy na linii ognia i musi na siebie przyjąć odpowiedzialność za drużynę. To jest normalne w tym zawodzie i ja absolutnie od tego nie uciekam. W dobie Internetu każdy może anonimowo wyrazić swoją opinię, ja staram się jednak odpowiadać tylko na te zarzuty wyrażane twarzą w twarz. Zawsze odpowiem w bezpośredniej rozmowie, na zaczepki i złośliwości internetowe nie reaguję.

– Przykład ciekawej wymiany zdań w bezpośredniej rozmowie miałeś w Białymstoku. Media huczały po Twojej konwersacji z redaktorem Kukuciem.

– Już po meczu w Zabrzu pan Kukuć wyrażał swoją opinię w sposób bardzo emocjonalny, nawet trener Nawałka przywołał go lekko do porządku. Z relacji obu tych panów wynikało, jakby Bogusław Kukuć i Adam Nawałka byli na dwóch różnych meczach. A mi bliżej jednak do opinii selekcjonera.

– Takie wewnętrzne pranie brudów przy obcych, to nie najlepszy pomysł.

– Dziennikarze z Zabrza i Białegostoku też dziwili się, że ktoś publicznie może atakować trenera swojej drużny. Nic na to nie poradzę, mogę  jedynie ubolewać, że do takich scen dochodzi. Nie chcę z nikim walczyć, chcę wykonywać swoją pracę i na tym się skupić, ale też nie mogę pozostawiać bez odpowiedzi prób wylewania swoich żali na forum publicznym.

– Jak bumerang wraca wciąż temat tego słynnego już meczu z Wisłą Płock, w którym to miałeś łapać się za głowę po strzelonej przez Widzew bramce.

– Ja już to tłumaczyłem, grając u siebie mieliśmy płacone premie tylko za zwycięstwa, Wiśle do utrzymania też potrzebna była wygrana, więc remis nikogo nie zadowalał. Gdy strzeliliśmy bramkę, to mocno dziwne byłoby, gdym rozpaczał z tego powodu. Nawet jeśli byłaby jakaś nieuczciwość z naszej strony, to remis i tak nic by nam nie dał. Bramka padła w 93 minucie, także to i tak niczego nie zmieniało. Złapałem się za głowę, ale to była forma radości, byłem już zmęczony i tak odruchowo zareagowałem. W następnym meczu strzeliłem dwie bramki i po nich też łapałem się ostentacyjnie za głowę, żeby pokazać wszystkim, że te zarzuty pod moim adresem były nieprawdziwe.
Ludzie różne historie do tego dopisują, ale jak ktoś na chłodno to przeanalizuje, to będzie wiedział, że to bzdury. Przed meczem też wszyscy ferowali wyroki, że na pewno przegramy, a my zamknęliśmy usta pseudo fachowcom. Tym zwycięstwem zburzyliśmy nakreślony wcześniej scenariusz, więc szukano dziury w całym, ale to już nie mój problem.

Rafał_Pawlak6

– Nie miałeś problemów po przejściu z ŁKS do Widzewa? Twoja kariera podzielona była w zasadzie na grę w obu łódzkich klubach.

– Nie spotkało się to ze zrozumieniem po stronie ŁKS-u, bo uważano, że nie powinienem był przechodzić do Widzewa. Natomiast ja uważałem, że chcę się rozwijać, iść do przodu, walczyć o jak najwyższe cele. Na pewno nie było mi łatwo zaskarbić sobie sympatii kibiców Widzewa. Tylko dobrą grą można zasłużyć sobie na szacunek, nie machaniem szalikami, czy wskakiwaniem na płot. W pierwszym sezonie udało mi się strzelić 10 bramek, najwięcej z całej drużyny, a przecież przychodziłem jako obrońca. Tym przekonałem kibiców co do mojej osoby.
Na pewno ten transfer był jakimś wyzwaniem, ale tylko słaby piłkarz takich wyzwań się boi.

– Część fanów docenia też, że jako jeden z nielicznych zostałeś w drużynie po dramatycznym sezonie 2003/2004, nie uciekłeś z tonącego okrętu. To był świadomy wybór, czy po prostu zabrakło innych propozycji?

– Był to świadomy wybór. Tak, jak mówiłeś, moja kariera była związana praktycznie tylko z Łodzią. Wolałem zostać w drużynie, która odbudowuje się po ciężkich przejściach natury organizacyjno-finansowej, wiedziałem, że ten projekt może się powieść i w dłuższej perspektywie będzie to dla mnie korzystny wybór ze względów i sportowych i rodzinnych. Zdecydowałem się więc zostać i pomóc budować coś, co powstawało od początku. Oczywiście gwarancji, że uda się odbudować Widzew nie było, ale czas pokazał, że wszystko dobrze się potoczyło. Jestem z tego ruchu bardzo zadowolony. Pokazałem też, że nie liczą się dla mnie tylko względy materialne, bo mogłem jeszcze gdzieś pójść i pograć kilka lat za niezłe pieniądze. Postawiłem na stabilizację, na Widzew, i do dziś tego nie żałuję.

– Zaliczyłeś też ciekawą przygodę związaną z przeprowadzką do Chin. Jak wyglądała tamtejsza otoczka futbolowa?

– Cała drużyna wspólnie przebywała w hotelu, zarówno na obozach, jak i w trakcie rozgrywek. Miałem pecha, bo w sparingu przed sezonem doznałem kontuzji mięśnia i praktycznie cały czas się leczyłem, nie dane było mi zagrać więc żadnego meczu w chińskiej ekstraklasie.
Chiny w tamtym okresie czasu były zabite przez komunizm, sterowane centralnie. Na pewno było to inne państwo, niż można to zobaczyć w National Geographic. Owszem były zabytki z dawnych kultur, Mur Chiński itd., ale 95% stanowiło budownictwo typowo komunistyczne. Dzisiaj kraj poszedł mocno do przodu i w tych dużych miastach to widać.

 – Obejmując drużynę rezerw liczyłeś, że związanie się z Widzewem otworzy w przyszłości drzwi do ekstraklasy?

– Praca w Widzewie zawsze nobilituje, nie ma co tego porównywać z pracą w innych zespołach III ligi. Mimo, że to tylko drużyna rezerw, to wszystko jest poukładane, dopięte na ostatni guzik. Chciałem tu pracować, a że sytuacja potoczyła się, jak się potoczyła…

– No właśnie, awans do ekstraklasy nastąpił w tempie ekspresowym.

– Oczywiście nie spodziewałem się, że to tak szybko nastąpi, ale też każdy, kto pracuje w Widzewie, ma ambicję być tym pierwszym szkoleniowcem. Niemniej jednak przychodząc tutaj wiedziałem, że trener Mroczkowski długo już pracuje w klubie, ma ustaloną pozycję i nic na pewno nie wskazywało na to, że mogą nastąpić takie zawirowania.

Rafał_Pawlak2

– W ostatnim czasie w Widzewie zauważyć można tendencję do nominowania na stanowisko trenera opiekuna rezerw. Tak było z Andrzejem Kretkiem, Radosławem Mroczkowskim, teraz z Tobą. To świadome dążenie?

– Aż tak daleko bym się nie posunął. Na pewno w wielkich klubach europejskich taka strategia ma miejsce i Widzew też może podążać w tym kierunku, bo klub organizacyjnie stara się podnosić standardy. Trzeba czerpać wzorce od najlepszych. Dobrze, kiedy jest taka stabilizacja, że nie trzeba szukać trenera z zewnątrz, gdy zachodzi konieczność zmiany, tylko mamy przygotowanego człowieka, który zna klub i łatwiej poruszać mu się w jego realiach.

– Rafał Pawlak czerpie jakieś wzorce z Europy? Wzorujesz się na jakimś trenerze, drużynie? Wojciech Stawowy próbuje w Cracovii zaszczepić trochę stylu gry FC Barcelony.

– No tak, wzorowano się na Barcelonie, teraz wszyscy patrzą w kierunku Bayernu Monachium. Trzeba jednak dostosować styl gry do potencjału zawodniczego, jaki się posiada. Miałem przyjemność pracowania z kilkoma uznanymi trenerami: z Łazarkiem, Majewskim, Smudą, czy Błochinem, od każdego można było się wiele nauczyć i ja tą naukę, to co najlepsze, wyciągałem. Ale staram się podążać własną drogą, podstawą u mnie jest dyscyplina. Taką samą filozofię wyznaje Stefan Majewski, który długo grał w Niemczech i będąc trenerem Widzewa starał się te niemieckie wzorce zaszczepić. Zgadzam się z nim, że bez odpowiedniej dyscypliny i porządku nie da się na dłuższą metę prowadzić drużyny.

– Kontrastuje to trochę ze stylem pracy Twojego poprzednika. Radosław Mroczkowski miał opinie trenera mniej surowego, cechował go większy luz w relacjach trener-zawodnik.

– Uważam, że pies-przewodnik w stadzie powinien być jeden i zarówno zawodnicy, jak i koledzy ze sztabu muszą podążać w kierunku wyznaczonym przez pierwszego trenera. Oczywiście z każdym trzeba umieć rozmawiać i wyjść z ciężkiej sytuacji. Nie sztuką jest pracować, kiedy się wszystko układa. Sztuką jest umiejętnie zarządzać drużyną, gdy brakuje wyników.

WPIS PODZIELONY JEST NA KILKA STRON:

1 2 3