FCTM on Tour: Finał Ligi Europy w Lyonie (2018)

3 listopada 2020, 19:30 | Autor:

Nasz cykl kibicowskich reportaży „FCTM on Tour” oparty jest głównie o relacje z pojedynków derbowych. To one wzbudzają zazwyczaj najwięcej emocji. Przedstawialiśmy jednak nie tylko spotkania ligowe.

Pojawiły się w naszej serii Derbi Madrileno (Atletico – Real), które miały miejsce w półfinale Ligi Mistrzów i Superclasico (derby Buenos Aires: River Plate Boca Juniors), rozegrane z kolei w finale Copa Libertadores (Pucharu Wyzwolicieli). Poza tym, opisaliśmy również inne, wyjątkowe wydarzenia, które znalazły swoje miejsce w historii, choć derbami nie były – wcześniej mecz otwarcia nowego stadionu Debreceni VSC, a ostatnio rywalizację PAOK-u Saloniki w Lidze Europy.

>>> FCTM ON TOUR: WYJAZD PAOK-U SALONIKI NA RAPID WIEDEŃ (2012)

Niniejsza odsłona nie będzie poświęcona przybliżeniu jakiejkolwiek sceny kibicowskiej, lecz właśnie finałowi europejskiego pucharu. Niestety, jak wiadomo, Widzew nigdy nie dotarł – życzeniowo dodajmy – jak dotychczas, do tego decydującego etapu oficjalnych rozgrywek Starego Kontynentu. Zresztą polskiej drużynie udało się to póki co tylko raz, w 1970 roku – „Żabolom” w Pucharze Zdobywców Pucharów, którego rozgrywki zostały rozwiązane w 1999 roku. Natomiast nasi przyjaciele z CSKA Moskwa mogą się pochwalić zdobyciem Pucharu UEFA w 2005 roku. Były to oczywiście czasy, kiedy jeszcze nie mieliśmy kontaktów, więc wówczas widzewiacy nie mieli okazji do wspólnego świętowania na Estadio Jose Alvalade tego wielkiego triumfu „Armiejców”. Warto jednak o nim pamiętać.

Finały europejskich pucharów zawsze budzą wielkie emocje – w końcu jeden mecz decyduje o historycznym zwycięstwie. Na ogół areną jest ogromny obiekt, podzielony zazwyczaj po równo pomiędzy sympatykami obu drużyn. Jest to doświadczenie poruszające zarówno piknikowych sympatyków, jak i oldschoolowych fanatyków, kochających swój klub i pragnących dla niego również boiskowych sukcesów. Nie da się jednak ukryć, że rozgrywki UEFA są skomercjalizowane maksymalnie jak to możliwe. Pomimo tego, większość kibiców chciałaby mieć sposobność pokazania się na spotkaniu o takiej randze piłkarskiej. Mają ją nasi przyjaciele z Ruchu Chorzów, dzięki swoim zgodowiczom z Atletico Madryt. Należy w tym miejscu wspomnieć, że Hiszpanów zdarzało się również gościć na Widzewie, gdzie spotykali się z ciepłym przyjęciem, z uwagi właśnie na ich przyjaźń z naszymi braćmi ze Śląska.

Wróćmy jednak do wspomnianych okazji na udział w finałach rozgrywek Starego Kontynentu, jakie nadarzyły się „Niebieskim”. Mieli ich dość sporo, gdyż „Los Rojliblancos” mają za sobą najbardziej udaną dekadę w historii swoich udziałów w europejskich pucharach. Jeśli chodzi o Ligę Mistrzów, to niestety nigdy nie udało im się ostatecznie zatriumfować, ale do finału dochodzili trzykrotnie – z czego pierwszy raz jeszcze w 1974 roku w Brukseli, ale dwa kolejne w Lizbonie i Mediolanie już w latach 2014 i 2016. Oczywiście na tych ostatnich nie mogło zabraknąć licznych delegacji „Chorzowskich” i flag z dumną „eRką”. Warto dodać, że podczas autokarowego wyjazdu ekipy „Frente” do stolicy Portugalii towarzyszyło Ruchowi trzech fanów RTS. Z kolei na Estadio San Siro, dwa lata później, wielki finał Champions League miało okazję oglądać dwóch kibiców Widzewa. Należy też przypomnieć, że rywalem w obydwu przypadkach, była drużyna największego rywala – Realu Madryt, którego grupa „Ultras Sur” wspierana była kilkoma osobami z gorszej strony Łodzi i ich kolegami z „Pyrlandii”. Derbowa rywalizacja przeniesiona ze stolicy Hiszpanii zaowocowała zresztą kilkoma spotkaniami, w tym jednym lotniskowym – jak to jednak często bywa – z dużej chmury mały deszcz…. Same mecze obfitowały w wielkie emocje, chwile porywającego dopingu i niezłe, wielkoformatowe oprawy.

Niemniej, pod względem kibicowskim zdecydowanie więcej działo się zwłaszcza w ostatnim, jak na razie, zwycięskim finale Ligi Europy z udziałem Atletico, rozgrywanym w Lyonie w 2018 roku. Wcześniej „Los Rojliblancos” zdobywali to trofeum w Hamburgu w 2010 roku, w meczu przeciwko Fulham FC oraz w Bukareszcie w 2012 roku, pokonując Athletic Bilbao. Również wtedy, wraz z licznymi grupami fanatyków Ruchu Chorzów obecni byli widzewiacy. Dopełniwszy kronikarskich obowiązków, przejdźmy do właściwej relacji.

Finał Ligi Europy w 2018 roku przyniósł spotkanie Olympique Marsylia z Club Atletico. Droga zwycięzców z Madrytu – w fazie pucharowej – wiodła przez Kopenhagę (FC Kopenhaga), Moskwę (Lokomotiw Moskwa), Lizbonę (Sporting Lizbona) oraz Londyn (Arsenal Londyn). Na wszystkich tych wyjazdach obecni byli kibice Ruchu Chorzów. Kolejno, w Danii wsparcie z Polski stawiło się w sile 24 osób, w Rosji – 4, w Portugalii – 18 (w tym 2 – Widzewa Łódź/FCTM) i w Anglii – 43. Na tych wojażach kibice „Atleti” mogli również liczyć na przyjaciół z Fortuny Dusseldorf.

Finał z takim przeciwnikiem budził niemałe emocje z wielu powodów. Należy tu wspomnieć chociażby o sympatii niektórych grup kibiców OM do Sevilli FC, która jest drugą, po Realu, kosą „Rojiblancos”. Animozje wzmagają również kwestie światopoglądowe. Lewackie zapatrywania niektórych grup „Les Olympiens” stoją w sprzeczności ze słusznymi, prawicowymi poglądami deklarowanymi przez „Frente”. Kamieniem węgielnym kosy między fanatykami tych dwóch klubów jest jednak bez wątpienia mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów z 2008 roku, rozegrany na Estadio Vicente Calderon. To wówczas doszło do kilku naprawdę konkretnych awantur, zarówno między fanatykami obu klubów, jak i pamiętanej (oczywiście jak na „trudne warunki” Ligi Mistrzów) walki w sektorze gości – przyjezdnych z policją. Po tym spotkaniu został zatrzymany i skazany przez hiszpański sąd, za napaść i zakłócanie porządku publicznego, Santos Mirasierra – jeden z liderów „Commando Ultra ’84”. Nienawiść eskalowała do tego stopnia, że wielu tifosi z Prowansji i Lazurowego Wybrzeża uznało Atletico Madryt za swoją największą, zagraniczną kosę. Blisko dekadę po tym meczu pojawiła się okazja do ponownego spotkania i to właśnie podczas meczu finałowego rozgrywek Ligi Europy.

Do Lyonu wybrały się bardzo liczne grupy kibiców zarówno ze stolicy Hiszpanii, jak i z Marsylii, wykorzystując oczywiście wszystkie przyznane bilety na sektory dedykowane oraz wykupując znaczną ilość z tzw. „neutralnych”. Ponadto bardzo wielu „Biało-Niebieskich” przyjechało bez wejściówek. Nie może to dziwić, gdyż do pokonania mieli jedynie około 300 km. Dla porządku, stadion Olympique Lyon, który był areną tego pojedynku mieści blisko 57 000 widzów.

Pomimo ogromnej ilość policji, przed rozpoczęciem meczu została wykręcona konkretna awantura, podczas której poszło w ruch sporo rac. Natychmiast interweniowały wiadome służby, którym również „dano popalić”. To główne zajście miało miejsce w okolicach stadionu. Wcześniej na mieście zdarzały się jedynie pojedyncze spięcia i pomniejsze starcia. Niemniej, zarówno jedni, jak i drudzy, gromadzili się na swoich zbiórkach. Dopiero po dotarciu pod Parc OL doszło do „poważniejszego spotkania”.

Już przed pierwszym gwizdkiem, na stadionie pobrzmiewały próbki dopingu z obu stron oraz zaczęły być wywieszane flagi za bramkami. Ciekawostką było pojawienie się małej wizytówki CSKA Sofia w „neutralnym” narożniku, sąsiadującym z trybuną „Los Rojiblancos”. W Lyonie Atletico było wspierane przez 27 kibiców Ruchu Chorzów, z którymi zameldowało się 2 sympatyków łódzkiego Widzewa, jak również liczną delegację Fortuny Dusseldorf (głównie z grupy „Bushwhackers”) ze swoim płótnem oraz kilkunastu fanatyków Betisu Sewilla z małą flagą.

Rozpoczęciu spotkania towarzyszyły oprawy zaprezentowane za obydwoma bramkami. Po stronie hiszpańskiej pojawiła się klimatyczna kartoniada w barwach narodowych i klubowych. W jej centralnym miejscy znalazł się duży trans z przesłaniem – „ATLETI FOREVER”. Z kolei Francuzi postawili na klasyczny pokaz pirotechniczny. Kilkanaście rac „wypadło” im nawet na murawę. Efekt robił wrażenie. Ultrasi OM nie poprzestali na tym. W późniejszej części meczu zaprezentowali mały transparent „UEFAMAFIA”, któremu również towarzyszyła znaczna ilość piro. Ponadto marsylczycy odpalili jeszcze wiele rac spontanicznie. Najwięcej z nich w ostatnim kwadransie, gdy już rezultat spotkania nie pozostawiał złudzeń, że nie ma potrzeby trzymania żadnych rezerw na wypadek triumfu. Atletico również odpaliło kilka rac w trakcie pojedynku, jak i po zwycięskim, ostatnim gwizdku. Niemniej tu mówimy o sztukach pojedynczych.

Finał zakończył się wynikiem 0:3, który dał klubowi z Madrytu trzeci puchar Ligi Europy, wcześniej rozgrywanej jako Puchar UEFA. Uprzednio „Atleti triumfowało” w Hamburgu nad londyńskim Fulham – w 2010 roku w Bukareszcie nad Athletic Bilbao – w 2012 roku. Piłkarską ciekawostką jest fakt że było to pierwsze trofeum zdobyte przez Fernando Torresa w barwach „Los Rojiblancos”, który po tym sezonie kończył karierę w Europie. Należy pamiętać, że „El Nino” był wychowankiem Atletico i cieszył się szacunkiem i sympatią trybun.

Oczywiście po odebraniu pucharu piłkarze podbiegli pod sektor „madrycki”. To już był czas na wspólne śpiewy i rozpoczęcie świętowania historycznego osiągnięcia dla klubu. Radości nie było końca. Po opuszczeniu Parc OL radosnych fanów było widać na ulicach. Zupełnie inaczej było z fanatykami OM, wśród których pojedyncze grupki, powetowały sobie boiskowy rezultat konfrontacjami z policją zarówno w Lyonie, jak i w Marsylii na Starym Porcie. W efekcie doszło do 21 aresztowań.

Podsumowując, mieliśmy ciekawy finał Ligi Europy pod względem kibicowskim i dość jednostronny w ujęciu piłkarskim. Lyon był areną naprawdę konkretnej konfrontacji ekip, między którymi wręcz kipiała wrogość. Ciśnienie panujące między fanatykami Atletico i Olympique Marsylia po tym spotkaniu tylko narosło. Na pewno jednak ten mecz zapisze się zdecydowanie lepiej w historii kibiców i klubu z Madrytu, który odnotował kolejny triumf i przywiózł do gabloty w muzeum trzeci puchar za zwycięstwo w tych rozgrywkach. Był to wielki sukces i nie pozostaje nic innego jak czekać teraz na pierwsze zwycięstwo „Rojiblancos” w Lidze Mistrzów.

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x